Szerszej znana jako Siekiera z „Kobiet Mafii” i prokurator Iga Dobosz z „Watahy”, Aleksandra Popławska ma jako aktorka wiele twarzy. Przypominają o tym choćby jej role w „Ederly”, „Niewidzialnych” czy niedawny występ w serialu „Klangor”. Od lat regularnie pojawia się w teatrze, nie tylko jako aktorka. Od 2010 regularnie reżyseruje, ostatnio „Kimberly” w Teatrze Starym w Lublinie. Prywatnie, jak sama przyznaje, „ma życiowe ADHD”, z czym trudno się nie zgodzić: jej energia jest wyczuwalna od razu. Jako córka wuefisty uwielbia ruch a każdy dzień zaczyna od ćwiczeń – choć wyżyłowane ciało na sterydach to nie jej bajka. Ważna jest dla niej rodzina, bliskie i partnerskie relacje, przede wszystkim z nastoletnią córką, od której, jak sama mówi, wiele się uczy. W rozmowie z Anywhere.pl (pozdrowienia dla fanów wody kokosowej!) rozmawiamy o sile kobiet, coraz ciekawszych rolach na polskim rynku i wciąż aktualnych stereotypach w aktorskim świecie. Popławska zdradza też dlaczego lubi grać w serialach, na jakie premiery najbardziej czeka i jak to się stało, że prawie rzuciła aktorstwo (po czym, na szczęście, „się odrodziła” i wspięła na szczyt).
Sprawiasz wrażenie osoby, która potrafi dbać o dobry stan ducha i ciała. Naprawdę tak jest, czy po prostu dobrze opanowałaś media społecznościowe?
Całe dzieciństwo i młodość przesiedziałam przy fortepianie, ćwicząc gamy i pasaże. Teraz nadrabiam zaległości ruchowe. Jestem też córką wuefisty, więc ruch gdzieś tam zawsze mi towarzyszył. Moi rodzice byli wychowawcami na różnych koloniach, obozach żeglarskich albo narciarskich, a że zawsze zabierali nas ze sobą to te dwie aktywności gdzieś nam towarzyszyły. Miałam też w szkole muzycznej rytmikę. Nie wyobrażam sobie życia bez ruchu. Nigdy nie miałam predyspozycji, żeby uprawiać sport wyczynowo, nie lubię biegać na duże dystanse, czy ścigać się w większej grupie, natomiast muszę cały czas być w ruchu, tak już mam. Wydaje mi się, że to też wynika z charakteru. Moja mama jest osobą mającą pozytywne, życiowe ADHD, nie usiedzi w miejscu, co przekazała mi w genach. Mam szczęście, bo trafiłam na takiego partnera, który to rozumie, [Kalita Marek, aktor] też lubi ruch. Rano mamy taki swój rytuał: mieszkamy w lesie, więc robimy rozgrzewkę 1,5 albo 3 km, potem razem wykroki, pajacyki, przysiady, ćwiczenia rozciągające, zestaw 5 ćwiczeń, taki standard, bez którego nie wyjdziemy z domu. Jak tego nie zrobię to czuje się w ciągu dnia sztywna i mało elastyczna. Jogę zaczęłam praktykować parę lat temu. Ponieważ dużo wyjeżdżam, to korzystam z aplikacji portalyogi_pl i z nią praktykuje. Wydaje mi się, że jestem na średniozaawansowanym etapie. To mi bardzo dużo daje i fizycznie, i psychicznie.
W pandemii Polacy zaczęli tyć. Ponoć statystycznemu obywatelowi przybyło 6 kg!
Ja trzymam moją wagę w ryzach. A moja mama, 70-letnia kobieta, tak się zawzięła, że zaczęła ćwiczyć i schudła 4kg. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły. Jak patrzę na mamę i jej koleżanki to myślę, że życie zaczyna się po 60-ce! Także mamy jeszcze czas.
Mam wrażenie, że ćwiczenia fizyczne często nie służą naszemu dobrostanowi, rozwijaniu takiego połączenia z ciałem, które wydaje mi się w pracy aktora ważne. Staja się za to jakąś formą trymowania, nawet kary, żeby to ciało było w określonym, akceptowalnym kształcie, zawsze idealne i gotowe. Ruch jako realizacja emocjonalnej potrzeby przemawia do mnie dużo bardziej.
Takie „zajechanie” własnego ciała… Ja nie mam takich tendencji ani predyspozycji, chociaż oczywiście zawsze mogłoby być lepiej, zawsze można „dożyłować”. Ten zawód, nie ukrywam, trochę mnie do tego zmusza. Może gdybym była dentystką to nie przykładałabym do tego aż takiej wagi? Choć wydaje mi się, że w życiu każdego człowieka to jest jednak ważne. Myślę długofalowo. Moja babcia była szczupła, ale mimo to w ostatnich miesiącach jej życia, gdy już nie bardzo mogła się ruszyć, a opieka nad nią była trudna, wymagała siły. Wtedy pomyślałam, że nie chcę doprowadzić swojego ciała do takiego stanu, że dwie czy trzy osoby nie mogą mnie przełożyć na drugi bok. Może to głupie, ale inwestuję w siebie też po to, żeby nie obciążać sobą moich bliskich. Nie chodzi o to, żeby mieć super wyrzeźbione ciało, tylko o elastyczność, sprawność ciała, która też wpływa na umysł. Nic na siłę, robisz tyle, ile poczujesz. Dlatego w niczym nie jestem wyczynowcem, robię tyle, żeby było mi przyjemnie, żeby czuć się dobrze ze sobą.
Dużo mówi o człowieku to, jak on traktuje swoje relacje z rodzicami i dziećmi. Często powraca stwierdzenie, że dziecko jest trochę po to, żeby rodzicowi na starość podać przysłowiową „szklankę wody”. Mnie takie podejście odrzuca.
My mamy bardzo dziwną tę rodzinę. Jest u nas dużo osób bardzo niezależnych. To nie są obiadki u cioci Krysi, gdzie je się ciasta i wszyscy siedzą, często spotykamy się w biegu, wpadam do mamy na szybką kawę jak ona akurat pracuje w sowim ogródku. Mamy wszyscy dużo zwierząt, jak moja siostra przyjedzie ze swoimi trzema psami do moich trzech psów i kotów to jest wesoło, musimy wyjść na spacer do lasu. W większości moja rodzina to kobiety, mężczyźni jakoś nie dają rady, są słabsi fizycznie i psychicznie niestety. Mają tez problem z robieniem badań.
Bo dla faceta często to jakaś hańba, żeby robić na przykład badania okresowe! Facet się leczy dziegciem i piwem!
Ja nad moim partnerem bardzo pracowałam i on jest pod tym względem wyjątkiem, bada się regularnie. Natomiast kobiety są w mojej rodzinie bardziej ogarnięte, życiowo zorganizowane, mimo że wiele z nich jest samych. Jak się spotykamy, zawsze mamy dużo tematów do przegadania. Moja babcia była bardzo niezależną osobą. Choć miała swoje sztywne zasady to miała też otwartą głowę. Myślę, że tak długo żyła, bo dała się namówić, że już na wsi dłużej nie da rady, że musi mieć jakąś opiekę. Najpierw przeprowadziła się do Hrubieszowa, gdzie zajmowała się nią ciocia, a potem, jak już było naprawdę kiepsko, przyjechała do nas do Warszawy. Trochę tu odżyła. Chciałyśmy, żeby była z nami jak najdłużej, bo fajnie było korzystać z babcinych rad czy przepisów. Bardzo dobre relacje moja córka ma ze swoimi babciami. Bardzo je kocha i podziwia. Jedna babcia, Lusia, jest bardzo elegancką kobietą, byłą kosmetyczką, więc ma zawsze wiedzę o kosmetykach i ma ubrania w stylu vintage. Druga babcia, czyli moja mama Marysia, jest typem sportowca, nigdy nie miała żadnej „kolorówki” i jak ostatnio dostała do rodzinnej sesji zdjęciowej kosmetyki od dr. Ireny Eris to moja córka przyjechała i zrobiła babci przeszkolenie z makijażu. Przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie wiedzę, doświadczenia życiowe i tak jakoś staramy się żyć.
Utarte założenie jest takie, że to starsi uczą młodszych. A czy Ty, mama, siostra, też uczycie się od swoich dzieci?
Sama masz dziecko, więc wiesz jakie to jest ważne, żeby traktować je po partnersku. U nas w rodzinie zawsze tak było. Dla mnie to jest szokujące, jak córka mi opowiada, że zdarza się jej bywać w domu gdzie panują „sztywne” zasady typu „dzieci i ryby głosu nie mają” Kiedy siadamy do stołu to dużo rozmawiamy. Każdy ma prawo głosu, nawet Hania, córka siostry, która ma 5 lat. Ona też ma swoją rację. Wydaje mi się, że to jest niezwykle istotne. Mnie ciekawi jak moja córka postrzega świat, z czym jest jej źle, jakie ma problemy. Jest zupełnie innym pokoleniem i ja się od niej uczę wielu rzeczy. Zawsze mi się podobał taki styl życia jaki prezentowała Danusia Szaflarska: była biegła w mailu, w smsach, wszystko ogarniała. Ja też chcę ogarniać aplikacje i nowości tego świata najdłużej, jak się da, nie psioczyć na „nowoczesność”, ale korzystać z tego, co nam daje najlepszego.
Moja babcia Lucynka, dziewięćdziesięcioczterolatka, zawsze mówi: „Ja nie rozumiem, dlaczego moje koleżanki nie korzystają z bankowości internetowej, co to za strata czasu!”
Babcię Lucynkę pozdrów, bo to jest świetne. Szacun i podziw, że ma takie podejście. Ale większość osób boi się nowości i tęskni do „starych dobrych czasów” . Wiadomo: czyhają na nas różne historie, zdarzają się telefony „na wnuczka”, dlatego trzeba uświadamiać i rozmawiać. Po to jest wymiana pokoleniowa, żebyśmy wszyscy od siebie nawzajem dbali. Dbanie nie powinno być obowiązkiem, to powinno być coś naturalnego. Ja się opiekuję moją babcią czy moją mamą, która jest starsza. Nie chciałabym nigdy tego robić pod przymusem, nie chciałabym, żeby osoba, którą się opiekuję coś takiego czuła ode mnie. To jest okropne. Nie chciałabym też, żeby ktokolwiek bliski zmuszał się, żeby robić coś dla mnie . Wolałabym sobie gdzieś odejść, zatrudnić kogoś, niż być skazana na to, że ktoś „musi” się mną opiekować. Tak nie powinno być.
Jak poszłam na studia, moja mama zaczęła mi podbierać książki o feminizmie, gender. Młode pokolenie kobiet różni się od starszego odwagą w wyrażaniu myśli. Pokolenie Twojej córki chodzi na manifestacje i krzyczy „8 gwiazdek”. Nie ma problemu, który pewnie mają starsi panowie, że „te młode dziewczęta są takie wulgarne”, po prostu mówi co myśli. Czerpiesz z tego?
Rzeczywiście jest to duża różnica. Jak rozmawiałam z siostrą, to nasze pokolenie wydaje się takie „ugrzecznione”, raczej stosuje technikę uników. Jak się nie zgadza, powie to ładnie i delikatnie. A te dziewczyny po prostu wyrażają jasno swoje myśli. Cudownie jest patrzeć, jak tatusiowie robią wielkie oczy i nie wiedzą co z tym zrobić… Ale wysłuchują tych racji, przełykają ślinę i część, przynajmniej tych, których znam, musi to wziąć na klatę. Te dziewczyny mają odwagę zrobić coś na przekór. Może to jest chwilowe, może to minie, może to jest jakiś bunt, bo nie chcą żyć według standardów, które narzucają starsi, nie zgadzają się ze stereotypem kobiety, która ma być ładna, miła, grzeczna, bo czegoś „nie wypada dziewczynie”.
„Miła dla oka”. Łagodna.
Już w książkach sióstr Bronte – to był 1846 rok – kobiety nie tylko haftowały, grały na pianinie, ale też pisały. Już wtedy mówiło się o tym, że chcą być równe mężczyznom. Tyle lat upłynęło, a my ciągle jesteśmy w tym temacie i ciągle trzeba o tym rozmawiać.
Wydaje mi się, że im jesteś starsza, tym więcej grasz kobiet spełnionych, atrakcyjnych, silnych. To ma związek z sukcesem czy też z tym, jak ty siebie widzisz?
Myślę, że tu się złożyło kilka rzeczy. Przede wszystkim branża filmowa, tak jak i cały świat, zwróciła się w kierunku kobiet. Po wielu latach, kiedy to mężczyźni grali główne role, a kobieta była kwiatuszkiem, dodatkiem, który miał być ładny, nagle się okazało, że te kobiety mogą być głównymi bohaterkami. Mogą o coś zawalczyć, mogą mieć jakieś rozterki, dylematy, problemy. Moja bohaterka w serialu „Szadź” jest alkoholiczką. Można by powiedzieć, że „kobiecie nie przystoi”, ale przecież kobiety też mają z tym problem. Może nie afiszują się tak jak mężczyźni. Widzimy częściej sąsiada, który na ulicy się słania niż…
…gorzej, że jak widzisz sąsiada to jest: „O Zenek znowu popił, pewnie miał ciężki dzień”, a jak zatacza się kobieta to koniec świata, wstyd i klątwa…
I to jaki wstyd! To jest właśnie to: na pana Zenka można machnąć ręką, a pijana Krystyna będzie strasznie wstrząsającą informacją. Wydaje mi się, że branża filmowa mocno się zwróciła w stronę kobiet. Ile w ostatnim czasie głównych ról to kobiety! To się wyrównuje i to byłyby jeden powód mojej dobrej passy. A poza tym, ja się też umocniłam w sobie. Wydaje mi się, że wcześniej miałam różne zachwiania zawodowe. Rozpoczęłam mocno, potem straciłam pracę na parę lat, w ogóle nie pracowałam, myślałam, że nie wrócę do zawodu, potem na nowo się odrodziłam w branży. Tak się złożyło szczęśliwie.
Coraz częściej widujemy Cię też w serialach „premium”, czyli nie tasiemcach, a świetnie napisanych, jakościowych produkcjach. To jest inny rytm niż spektakl w teatrze, czy chociażby film. Lubisz go?
Ja zawsze lubiłam seriale, tylko kiedyś granie w serialach było obciachem.
To było płacenie za kredyt.
Ale też na początku to były trochę inne seriale, seriale – tasiemce. Gdy jako młoda aktorka przyszłam do teatru i trzeba było pytać o zgodę dyrektora to powiedział: Zwariowałaś? Chcesz grać w serialu? Dopiero potem się okazało, że te seriale zyskują na jakości, często są równie dobre lub lepsze niż film. Zaczęły powstawać takie „długie filmy”, formy serialowe po cztery, siedem odcinków, które są naprawdę fenomenalnej jakości. Takim strzałem była „Wataha”. Na przestrzeni tych trzech sezonów widać jak HBO zwracało uwagę na to, że tendencje też się zmieniają, jeśli chodzi o bohaterki w kinie, że kobieta zyskuje głos i warto na nią postawić. Moja Dobosz była w pierwszym sezonie naprawdę drugoplanowa. A potem z bardzo papierowej prokurator, która tylko zadawała pytania, nie miała własnego życia w drugim i trzecim sezonie zrobiła się postacią równorzędną do postaci męskiej, granej przez Leszka Lichotę. Lubię taki rytm pracy, lubię też zmiany. Choć jak się gra dużą rolę w serialu to przez parę miesięcy trzeba być w dobrej kondycji, żeby na planie wytrwać po te 12 godzin.
Co jeszcze wyróżnia ten rodzaj pracy?
W teatrze praca trwa 2-3 miesiące, ale pracujemy nad rolą w całości. Tutaj skaczemy z odcinka na odcinek, zgrywamy lokacje, więc trzeba mieć całość w głowie. Mamy budynek policji? Robimy wszystkie sceny policyjne na raz. Trzeba sobie poukładać to, w którym momencie emocjonalnie teraz jest moja bohaterka – czy akurat jest po scenie miłosnej, czy ma kaca, czy jest szczęśliwa, czy jest akurat w dole psychicznym. Natomiast w filmie praca jest bardzo slow: cztery sceny dziennie, aktor może wycisnąć ze sceny jak najwięcej, reżyser pracuje nad tą sceną, jest dużo ujęć, powtarza się tę jedną scenę wielokrotnie, ma dużo ustawień, można wyrzeźbić z tego perełkę na montażu. W serialu jest parę dubli, dwie kamery i to wszystko. Serial jest taką uproszczoną formą filmową.
Ile miałaś w życiu najwięcej dubli? Pamiętasz?
Nie trafiłam na tych reżyserów, którzy robią po 30 dubli. Marek trafił i opowiadał mi, że przy 20 dublu to on już nie wiedział jak się nazywa i jaką rolę gra.
Może o to im chodzi, żeby aktorowi puściły hamulce?
Być może. Każdy aktor ma inaczej, niektórzy są świetni w pierwszych dublach, a potem się spalają, wykańczają. Innym na zmęczeniu puszcza jakaś blokada i nagle okazuje się, że super grają. Nie ma reguły. Ja jestem elastyczna. Mogę próbować w nieskończoność. Ciekawi mnie to, że każdy pracuje inaczej. To jest super. Ten zawód jest tak ciekawy, bo za każdym razem spotykamy się z inną ekipą, inni ludzie uruchamiają w nas zupełnie inną energię.
Oglądamy ciebie teraz w „Klangorze” i w „Szadzi”, a w pandemicznej zamrażarce czekają co najmniej dwa filmy, „Śmierć Zygelbojma” i „The End”. Co nas z Twojej strony czeka w tej najbliższej przyszłości?
Boję się zawsze o takich rzeczach mówić, bo potem się okazuje, że reżyser zmienił koncepcję i widzisz plakat na mieście filmu, w którym miałeś grać, a tam jest ktoś inny. „Klangor” już dobiegł końca. Czekałam na to, żeby obejrzeć na raz, bo tak wolę. Ciekawe, jak w maju, w upale na zewnątrz, zafunkcjonuje „Szadź”. Emisja jest dosyć późno, więc może ludzie zmęczeni upałem wrócą do domu i będą chcieli nas oglądać? Czeka też tajemniczy film „The End”, który miał być prostym projektem pandemicznym, ale okazał się skomplikowany. Każdy z siedmiu aktorów nagrywał ze swoją ekipą, w jakimś swoim pomieszczeniu i potem trzeba to było zmontować, miało być wrażenie, że ze sobą rozmawiamy na live. Bohaterowie zostają wciągnięci w tajemniczą grę, zaczyna się obnażanie ich różnych osobistych problemów, tajemnic, coś wychodzi na jaw. Na razie wypuszczono trailer i był super, ale dalej nic nie wiadomo. I „Śmierć Zygelbojma”, gdzie z Wojtkiem Mecwaldowskim, moim mężem Klangorowym wystąpiłam. Te dwie propozycje się nałożyły, ale gramy zupełnie co innego. Historyczny film. Myślę, że Mecek tam stworzył bardzo przejmującą rolę. Ja grałam jego żonę, Żydówkę, która niestety zginęła w getcie razem z jego synem. Czekamy. To będzie zupełnie inne kino. Jestem bardzo ciekawa tego projektu.
Podobają Ci się propozycje, które teraz dostajesz? Czujesz się doceniona i dostrzeżona?
Dwa albo trzy castingi przegrałam, gdzie były fantastyczne role do zagrania, duże produkcje dla fajnych stacji. Ten zawód bywa brutalny, zawsze znajdzie się fajniejsza, zdolniejsza aktorka. Widocznie taki czas. Natomiast jest film, o którym wiedziałam wcześniej i to jest bardzo miły projekt, gdyż reżyser pisał go z myślą o mnie. Ma wystartować jesienią, ale czy się uda? Czekam na tę informację. W międzyczasie będę zbierać siły, praktykować jogę, wychodzić na spacer z psami, przygotowywać dyplom ze studentami w AST Kraków. Nie będę się nudzić.
A co z reżyserią? Wracasz na tę pozycję regularnie czy w najbliższym czasie szykujesz jakiś nowy projekt?
Mam dwa projekty w przygotowaniu, ale one dopiero czekają na start. Teatry dostały mocno po kieszeni podczas pandemii, więc wszystkie projekty, które miały być realizowane rok temu się przesunęły, wszystko się nawarstwiło, więc jest bardzo trudno. Zwykle robię jedno przedstawienie rocznie. Ostatnia była Kimberly w Teatrze Starym w Lublinie. To jest wspaniały teatr, malutki, chyba jeden z najstarszych w Polsce, mają gong imienia Danusi Szaflarskiej. W spektaklu główną rolę gra Jadwiga Jankowska-Cieślak, z którą super nam się współpracowało i myślę, że wyszło coś ciekawego. Odpaliliśmy premierę, aktorzy zagrali parę razy i potem już przyblokowała nas pandemia. Następna możliwość będzie zdaje się w październiku, czyli rok od premiery. Mam nadzieję, że aktorzy na scenie odżyją.
Pod Twoim postem na Instagramie, tym ze szczepionką, wyczytałam, że chip, dramat i antena, była też taka wróżba, że po tej szczepionce masz maksymalnie 3 lata życia. Gdyby to była prawda, co byś z tym czasem zrobiła?
Od momentu, kiedy życzliwi internauci poinformowali mnie, że po szczepionce mam mniej więcej tyle, zaczęłam się nad tym zastanawiać. I myślę, że niewiele zmieniłabym w swoim życiu, poza tym, że chciałabym oczywiście spłacić kredyt, żeby moja córka nie musiała go spłacać. Myślę, że trzeba żyć pełnią życia i intensywnie, mam wrażenie, że tak żyję, nie przymuszając się do niczego. Lubię pracować, ale też lubię mieć czas wolny, więc nic nie będę zmieniać. I zobaczymy co będzie się działo.
To jest pewnie najlepsza z możliwych odpowiedzi na to pytanie. Cieszę się, że tak czujesz i dziękuję za czas, który spędziłaś z nami.
Również dziękuję, było bardzo miło.
fot.: Piotr Sobik