Quo vadis, pracoholiku?

KAROLINA KOŁODZIEJCZYK

kreatywna-praca-5

Więcej, więcej, więcej. Więcej pieniędzy, godzin, pracy. I do tego najlepiej zdjęcie na Instagramie z nocy spędzonej nad nowymi projektami. Czemu kult pracy (a może nawet – pracoholizmu) ma się w Polsce tak dobrze, mimo, że czasy przodowników pracy dawno za nami?

Siedmiodniowy tydzień pracy? Bardzo proszę!

 

Na pewno słyszeliście o rankingu, który jakiś czas temu obiegł Internet. Wyszło w nim, że Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych narodów w Europie. Zdziwienie? Dla mnie żadne. Gdy inne, europejskie kraje zaczynają wprowadzać czterodniowy tydzień pracy, kultura zapierdolu nad Wisłą ma się lepiej niż kiedykolwiek.

 

Internetowi coache przekonują, że zawsze możesz osiągnąć więcej, szef w pracy gloryfikuje dupogodziny, a znajoma chwali się rozkręcaniem dwóch nowych biznesów na macierzyńskim. W codziennej odzie do produktywności (tej faktycznej i udawanej) niełatwo pójść pod prąd. W końcu “marnowanie” czasu na Netflixa czyni z nas w oczach innych raczej leniami, niż osobami, które można podziwiać.

 

Pułapka produktywności

 

Bardzo łatwo w to myślenie wpaść i zacząć czuć się winnym, że w tę niedzielę akurat nie robisz nic produktywnego, tylko leżysz na trawie i odpoczywasz. Albo, że nie masz pracy, która jest Twoją pasją i której poświęcasz każdą możliwą minutę. Sama w tę pułapkę niejednokrotnie wpadałam, ale staram się zmienić to myślenie.

 

Jak sole trzeźwiące zadziałało na mnie ostatnio stwierdzenie znajomego z pracy, który powiedział, że nie rozumie, jak praca i pieniądze mogą być najważniejszym celem, celem samym w sobie. Że on pracuje, żeby właśnie móc inne cele realizować. Może nie przekonać to osób, które z wymarzonego zajęcia uczyniły sposób na życie, ale tak naprawdę większość Polaków (ok. ⅔) nie lubi swojej pracy. A mimo tego w przedziwny, sadomasochistyczny sposób stawiają ją ponad wszystko inne.

Wada wrodzona

 

Dużo zastanawiałam się nad tym, skąd ten kult pracy się wziął. Bo że nie jest tylko przypadłością mojego pokolenia, Millenialsów, wzięłam za pewnik. W końcu to od naszych rodziców, dziadków i nauczycieli słyszeliśmy zawsze, że tylko ciężką pracą do czegoś dojdziesz i że na odpoczynek to trzeba sobie zasłużyć. Albo że oni nie mieli takiej szansy, by pokierować swoją karierą tak, jakby chcieli, więc Ty musisz teraz nadrobić ich marzenia.

 

Łatwo potem, bez głębszej refleksji, wpaść w schemat typu “pomęczę się do tej dwudziestej w pracy przez kilka lat i w końcu wezmę to mieszkanie na kredyt”. Zresztą podobne wzorce podkręca rozbuchany kapitalizm, który przekonuje społeczeństwo, że sukces w życiu, to sukces finansowy, materialny. Liczy się raczej to, ile zarabiasz i jakim autem jeździsz, a nie, w jakiej kondycji jest Twoje zdrowie psychiczne i czy w ogóle to całe życie jakkolwiek Cię jeszcze cieszy.

 

Harujemy, bo nie mamy i bo… mamy

 

Atmosferę zapieprzu nakręcają też topowi influencerzy. Pokazują zagraniczne wakacje na egzotycznej plaży (minimum raz w miesiącu!), codziennie nowe torebki, buty, kosmetyki. Kodujemy to jako cel, do którego powinniśmy dążyć. A właściwie to urabiać się dla niego po łokcie – bo w końcu przecież nam się uda, prawda?

 

I nawet jak się udaje (co nie jest oczywiste, bo słynne powiedzenie Możesz być, kim tylko chcesz trzeba włożyć między bajki, nie uwzględniające chociażby różnic ekonomicznych), to przecież to bieganie niczym chomik w kołowrotku, nie kończy się. Teraz jakoś musisz swoją pozycję utrzymać, a najlepiej wciąż ją poprawiać, stawiając przed sobą nowe wyzwania.

 

Błędne koło pracoholizmu

 

Nie zrozumcie mnie źle. Też jestem tą ambitną dziewczyną, która poszła na dobre studia, ma fajną pracę, a “na boku” inne projekty, bloga i od niedawna własną działalność gospodarczą. Wiem też, jak satysfakcjonujące jest odhaczenie kolejnego zadania z checklisty. A praca jest dla mnie ważna, bo po pierwsze – mam to szczęście, że lubię to, co robię, a po drugie – zapewnia mi finansowe bezpieczeństwo i poczucie bycia docenioną.

 

Coraz częściej wybieram jednak odpuszczanie i niedefiniowanie siebie poprzez pracę. Wolny wieczór nie musi oznaczać dodatkowego czasu na pracę. Przecież jak się uprzemy, to zawsze znajdziemy coś do zrobienia. Zawsze będziemy mogli zrobić więcej i lepiej, znaleźć dodatkowe źródło zarobku, ukończyć kolejny kurs.

Siła odpuszczania

 

Ta droga nigdy się nie kończy, bo prawdopodobnie mało kto z nas usiądzie pewnego pięknego dnia po pracy i stwierdzi: “Osiągnąłem poziom, o którym marzyłem. Nie potrzebuję już podwyżek i awansów, jestem usatysfakcjonowany”.

 

To paradoksalnie może pomóc nam odpuścić. I zrozumieć, że praca nie musi być w centrum naszego życia. Nie musisz zakładać własnej firmy, nie musisz prowadzić popularnego konta na Instagramie i nie musisz ciągle dążyć do tego, by zarabiać (i wydawać) więcej. Możesz to oczywiście robić, ale nie wydaje mi się, że to jedyny słuszny model.

 

Fala (potrzebnych) zmian

 

Gloryfikując pracę, często nie zadajemy sobie pytania o jej sens. Wkurzają nas nastoletni YouTuberzy zarabiający miliony, bo jak to tak – nie skończyli studiów, nie męczyli się przez wiele lat w zawodzie, tylko “po prostu” mieli pomysł, znaleźli na niego widownię i kręcą luźne filmiki?

 

Być może to właśnie to pokolenie, słynne Zetki, będzie tym, od którego nie usłyszysz “Nudzi Ci się? To sobie coś znajdź do roboty albo chociaż udawaj, że pracujesz”. Być może to oni będą głośno upominać się o zapłatę za staże, zadaniowy czas pracy i należne urlopy.

I w końcu – być może oni (i powoli my) zaczniemy rozumieć, że mało która praca jest warta poświęcania zdrowia fizycznego, psychicznego i relacji. A to te obszary cierpią najczęściej, gdy żyjemy w tym owczym pędzie, nie mając rano nawet minuty, by usiąść i zastanowić się nad jego sensem.

 

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE