
Jest poranek, 22 listopada 1911 roku. Paryż leniwie budzi się, pijąc kawę i skubiąc bagietki. W tym czasie Louis Béroud, francuski, bardzo przeciętny malarz, jak co dzień przychodzi do Luwru by z mozołem kopiować Monę Lisę, Leonarda Da Vinci. Zamiast arcydzieła zastaje pustą ścianę. Początkowo sądzi, że płótno powędrowało do jednej z licznych pracowni Luwru. Szybko jednak okazuje się, że Mona Lisa najzwyczajniej w świecie, została po prostu wykradziona. I to bez włamania do muzeum. Pracowników Luwru przeszedł zimny dreszcz i trwoga a gazety następnego dnia nie zostawiły suchej nitki na muzealnikach słusznie twierdząc, że nienależycie chronione są tam dzieła sztuki a także, że tylko ktoś kto zna dobrze Luwr mógł tego dokonać.
Gwoli usprawiedliwienia trzeba dodać, że w owym czasie koncentrowano się na udaremnieniu potencjalnym wandalom zniszczenia dzieła jak to było choćby z obrazem „Kaplica Sykstyńska” Ingresa, na który rzuciła się z nożycami pewna bezrobotna. Z tego też powodu tuż przed kradzieżą Mona Lisę postanowiono chronić dodatkowo szklaną szybą. Przy pracach tych brał udział pewien imigrant włoskiej narodowości, niejaki Vincenzo Perugia. Włoch w obszernym stroju roboczym stosowanym przez muzealników najpierw niepostrzeżenie został na noc w muzeum by rano, równie niepostrzeżenie zniknąć ze słynnym dziełem Leonarda skrytym, po prostu, pod tuniką.

Na miejscu zdarzenia pojawiło się niemal sześćdziesięciu funkcjonariuszy, głównie by powstrzymać tłumy zwiedzających, które za sprawą gazet tego dnia szturmowały Luwr. Wśród nich znalazł się młody, nieznany pisarz Franz Kafka.
Jedynym dowodem znalezionym na miejscu przestępstwa była drewniana rama po obrazie. Zaś jedynym śladem był pozostawiony przez złodzieja odcisk palca lecz z lewej dłoni. Nic to jednak nie dało bowiem w owym czasie policja zbierała jedynie odciski palców prawych dłoni. Daktyloskopia była jeszcze raczkującą dziedziną. Minęły niemal trzy lata zanim 4 stycznia najsłynniejsza Dama Luwru wróciła na swoje miejsce. Zanim to nastąpiło snuto opowieści jak z bajek tysiąca i jednej nocy (tak zresztą modnych w owym czasie) na temat pobytu Giocondy, okoliczności jej kradzieży i zleceniodawców. Jedną z najbardziej dziwacznych, było posądzenie cesarza Wilhelma II o spisek mający skompromitować Francuzów. Apelowano nawet na łamach prasy do sumienia złoczyńcy(ów), kusząc wysoką nagrodą (50 tys. franków) w zamian za zwrot dzieła. Perugia jednak nie pękł i zamiast zwrócić obraz, przechowywał go w swym paryskim mieszkanku w walizce z podwójnym dnem. Dopiero jesienią 1913 r. zdecydował się na wyjazd do Włoch, gdzie próbował upłynnić dzieło florenckiemu marszandowi. Ten jednak niezwłocznie powiadomił włoską Policję i złodziej-szklarz wpadł…. Tłumaczył się potem, że chciał, by dzieło wielkiego Włocha, Leonarda trafiło tam skąd pochodzi i to Francja powinna zwrócić to co nakradła w czasie kampanii napoleońskiej. Napoleon ze swoimi wojskami nakradł wystarczająco dużo włoszczyzny by wypełnić po brzegi dziełami sztuki niejedno europejskie muzeum.
Perugia nie wiedział, że akurat ten obraz został sprzedany legalnie przez Leonarda królowi Francji, Franciszkowi I… Przed sądem Perugia wypadł nieźle, bo choć nie znał zbyt dobrze historii to działał z patriotycznych pobudek i miał dobre intencje (jak uznali sędziowie). Biegły uznał zresztą Włocha za niedorozwiniętego, argumentując, że to od ołowiu…

Za swój postępek Perugia odsiedział jedynie 7 miesięcy.
Kradzież Mony Lisy omal nie zrujnowała kariery Pabla Picassa, który do historii przeszedłby nie jako geniusz artysta, ale złodziej. Picasso, był naprawdę zamieszany w kradzież dzieł sztuki z Luwru i został wręcz nazwany hersztem bandy zwanej Bandą Picassa. Mieli do niej należeć słynny pisarz, dziennikarz i poeta Guillaume Apollinaire, Francuz mający zresztą po kądzieli polskie korzenie, jego sekretarz czy asystent Gery Pieret oraz szef, sam Pablo Picasso.
Gazety wielkimi nagłówkami krzyczały: “Polak Kostrowicki na czele wielkiej międzynarodowej szajki złodziei dzieł sztuki” a nadto powstał antysemicki szum, bo przecież, jak to określił sam Apollinaire: Trudno im sobie wyobrazić, że Polak nie jest Żydem..
Kradzież obrazu sztuki dawnej miała być sprzeciwem wobec wszech panującego Akademizmu. A cudzoziemskie pochodzenie członków bandy i ich nazbyt spontaniczne i hulaszcze podejście do życia czyniło z nich wyrachowanych rabusiów sztuki w oczach policji. Zresztą francuska policja nie bezpodstawnie podejrzewała Picassa i Apollinaire’a, wszak ten drugi pisał wywrotowe hasła w stylu „Spalić Gioconde!” czy „zburzyć Luwr!”

Géry Pieret regularnie dopuszczał się drobnych kradzieży eksponatów z Luwru. Kradł głównie figurki iberyjskiego pochodzenia o znikomej wartości rynkowej by sprzedać je za grosze Picassowi, bo Hiszpan miał swoistą obsesję na ich punkcie. Mając też wielki wpływ na swoich kolegów, jako samiec alfa, nie akceptował odmowy. Apollinaire na nieszczęście dla siebie i Picassa zgłosił się do gazety „Paris Journale” ze skradzionymi figurkami, prosząc o anonimowy zwrot do muzeum, sądząc że wszystko rozejdzie się po kościach. Jednak koledzy z redakcji szybko zadenuncjowali poetę. Błyskawicznie bo zaledwie trzy dni po kradzieży Mony Lisy zatrzymano Picassa i Apollinaire’a. Picasso na przesłuchaniu nie przyznał się nawet do znajomości z Apollinairem, który trafił do słynnego paryskiego więzienia „La Sante”, więzieniu znanym we Francji jak amerykańskie Sing Sing. Uratował go list od przebywającego we Frankfurcie (ze strachu przed pojmaniem) Gereta. List do policji wyjaśniał i uniewinniał Apollinairea i Picassa od zarzutów. Picassa od razu zwolniono po przesłuchaniu do domu z zastrzeżeniem, że nie może opuszczać Paryża. Obsesja Picassa na punkcie sztuki egipskiej, Iberyjskiej czy Fenickiej jest faktem. Skradzione główki Iberyjskie widoczne są na obrazach „Panny z Awinionu” czy portrecie Gertrudy Stein. Czy więc Picasso wypowiadając słynne zdanie „mierni artyści kopiują, geniusze kradną” miał również na myśli swój statuetkowy epizod?
