Umówmy się, wiele knajp na świecie jest, a w większości jest to samo. Cokolwiek by nie pytać o fascynującym ruchu fusion, doprowadził on do makdonaldyzacji restauracyjnej, czyli wszędzie w sumie można zjeść burgerka, pickę i fisz end czips. Najlepiej popijając to prosecco w karafce. I do domciu na casual intercourse, thank you very much.
Trochę więc zniknęła wizja restauracji jako doświadczenia innego niż wspomniane powyżej, doświadczenia, gdzie na wejściu wita nas odmienność, wyjątkowość danego miejsca, a patrząc w menu googlujemy sobie składniki, bo nie wiem co to jest african comber from baby monkey. Czy coś w ten deseń. Dodatkowo, we współczesnych restauracjach zniknęło też poczucie swobody. Gdy kiedyś chodziliśmy po knajpach to każdy był świnią, potem głupio było zrobić cokolwiek, a teraz, gdy wszyscy nowobogaccy pouczęszczali do wszystkich już ristorantes, okazało się, że etykieta stała się problemem i pan ze spinkami do mankietów i w jeansach będzie się śmiał jak weźmiesz zły widelec.
I dlaczegóż piszę otóż to? Dlategóż, żeż jest to związane z moją wizytą w jakże uroczej gdyńskiej knajpce Moje Miasto, w nie-moim mieście, ale zawsze coś. i umówmy się, klasyki są. Bo z klasyków trzeba żyć, nie można się na to obrażać, ale trzeba też petentowi zaserwować możliwość doświadczenia czegoś ponad-zwyczajnego. I to Moje Miasto robi doskonale.
Ale pierwsze niech będą pierwszości. Bardzo mi się podoba układ tej restauracji. W ogólności, można określić ją jako elegancką, przytulną itd., ale w naszych turbo recenzjach nie zwracamy uwagi na ogólności. Klimat jest tym, co jest dużo ważniejsze niż jakiś mega stolik, przy którym nikt nie chce siedzieć. Możesz mieć dwa porysowane stoły, pięć krzeseł na krzyż i meblościankę, ale jeśli ogarniesz to w taki sposób, żeby było to wyjątkowe – ludzie będą do Ciebie przychodzić.
W Moim Mieście podoba mi się przejściowość, której można tam doświadczyć. Bycie w pomiędzy. Uwielbiam takie miejsca, gdzie ja jem sobie mule w obrzydliwych wręcz ilościach (o czym później), a zaraz obok siedzi sobie para z festiwalu gdyńskiego na kawce (turbo reklamy Anywhere.pl – polecamy się) i zupełnie nie zaburza to przestrzeni będącej z drugiej strony rodzince z picką i dziecięciem. Tego typu miejsca, gdzie od razu człowiek czuje się mile widziany niezależnie od tego co robi, czego chce i potrzebuje – to coś naprawdę rzadkiego i wartego odnalezienia.
Do menu zatem. MENI w znaczeniu. Jest dość standardowe plus. Czyli – międzynarodówka wspomniana wcześniej z dodatkowymi elementami fancy, jak w przypadku muli wspomnianych wcześniej. Zapomniałem spytać skąd są, ale wydawały się relatywnie świeże, nie było posmaku bajorka, więc na plus. Ja zjadłem krem paprykowo-pomidorowy z prażonym słonecznikiem i śmietanką, który, jak to mówi klasyk, był bardzo dobry w smaku (z gustu własnego dodałbym do mielenia bazylię, bo kiedyś tak zrobiłem i było super, ale może to tylko moje takie), kwaśno ostry, godny polecenia; wspomniane wcześniej mule w ilościach hurtowych, po żeglarsku w sosie szafranowym, które podane były w garnuszku, co jest dość ekscytujące ostatecznie, a wszystko to popijałem zdrową lemoniadą pigwową, co jest bardzo przyjemne, że nie muszę się czuć źle po wyjściu z restauracji, że akurat w owej restauracji byłem.
…co nie zmienia faktu, że i tak doszło do poczucia winy, gdyż wszystko to przykryłem czekoladowym fondantem z bitą śmietaną i lodami, który jak na mój brak gustu deserowego był genialny, ale wstydzę się tego, więc tylko tyle o tym powiem.
Całość kompozycji daniowej była właśnie idealnym połączeniem przejściowym, analogicznym do serca Mojego Miasta, czyli casual fancy food. Wszystko było dobrze doprawione, w odpowiedniej temperaturze, smaki dopełniały się, a nie gryzły, naprawdę nie mogłem przyczepić się specjalnie do żadnego elementu.
To jednak nie wszystko co chciałbym napisać o Moim Mieście, choć wydawałoby się , że to recenzji ów już koniec. Otóż, toteż, zatem – warto tam przychodzić często. I nie, nie jest to tylko zabieg marketingowy, bo otrzymywaliśmy od szanownego właściciela przekąski podczas festiwalu w Gdyni, ale właśnie ów śpiew cotygodniowy jest najciekawszym elementem Mojego Miasta. A konkretniej – potraw w nawiązaniu do kuchni miast partnerskich Gdyni, co jest naprawdę sprytnym pomysłem, bo można podróżować, bawić się, a jednocześnie zakotwiczyć to gdzieś w rzeczywistości. Dla tego przykładu, możemy spotkać zatem takie dania jak gravlax, szpecle z sosem grzybowym, ale też bułeczki Bao z wkładką czy halibuta na kremowy risotto. Nie chodzi o to, że są to przysmaki niesamowitej rzadkości, ale są faktycznie różne i wartościowe, co dwa tygodnie całe osobne menu poświęcone jest jednemu rodzajowi kuchni i wygląda naprawdę ciekawie. Naprawdę. Zróbmy coś innego. Zjedzmy coś ciekawego. Znajdźmy w sobie moc!
Restauracja Moje Miasto jest godna polecenia zatem, serdecznie zapraszamy, na hasło anywhere albo Kuba ktoś może się nawet uśmiechnie.
https://www.facebook.com/restauracjamojemiasto
https://restauracjamojemiasto.pl/
https://www.instagram.com/restauracja_moje_miasto/