Jest perfekcjonistą, geniuszem i ikoną w jednym. Pracownicy wytwórni szkła, w której na co dzień pracuje, wiedzą, że nie powinno mu się przeszkadzać. Zanim stworzy pierwszy projekt witrażu długo podziwia kolorowe kawałki szkła. Tworzy z nich unikatowe kompozycje. Jednak droga do sławy Louisa Comforta Tiffany’ego jest o wiele dłuższa niż można przypuszczać.
Liderów dwóch
Louis Comfort Tiffany urodził się 18 lutego 1848 roku w Nowym Jorku. Od początku w życiu małego Louisa ważne miejsce zajmuje sztuka, a także… biżuteria. Charles Lewis Tiffany, ojciec Louisa, więcej czasu spędza w pracowni jubilerskiej niż w domu. Godzinami szlifuje kamienie, tworzy nowe wzory biżuterii. Wkrótce może poszczycić się pierwszymi sukcesami. Po wyroby ze szkła, pereł i emalii sięgają klienci spragnieni unikatowych klejnotów. Tak powstaje Tiffany&Co, dziś jedna z najsłynniejszych jubilerskich marek. Louis nie ma wyjścia, czy chce, czy nie chce musi pomagać ojcu. Pod jego okiem wykonuje kilka projektów brosz, naszyjników i diademów. Jednak coraz bardziej od biżuterii pociąga go szkło i malarstwo.
Tego ostatniego uczy się od cenionych angielskich artystów, Georgesa Innessa i Samuela Colmana. Tiffany od dziecka słyszy, że dzięki ciężkiej pracy, może osiągnąć wszystko. Zdobywa gruntowne wykształcenie, najpierw w szkole wojskowej, potem w prywatnej akademii w Perth Amboy. Louis spędza czas nie tylko na nauce. Dzięki fortunie ojca zwiedza Afrykę północną, Europę. Chociaż ma pomysł na biznes, ciągle brakuje mu warsztatu, dlatego szkoli się w kilku szlifierniach.
Tytan pracy
Ojciec nie jest zachwycony. Marzy, że Louis przejmie po nim rodzinną fortunę. Chłopak ma jednak inne plany. W 1878 roku zakłada wraz z Samuelem Colmanem i innymi poznanymi na prywatnej uczelni artystami firmę. Tworzą wszystko, od wzorzystych tapet po projekty mebli i szkieł. Tiffany ma jeden cel – chce ulepszyć każdy etap produkcji przedmiotów codziennego użytku. Nie dopuszcza do siebie myśli o niedociągnięciach. Dzięki koneksjom ojca Louisowi udaje się zaistnieć na świecie. Tak dostaje jedno z najważniejszych w życiu zleceń.
Trudne decyzje
Chester Alan Arthur, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, nie ukrywa, że wystrój Białego Domu nie podoba mu się. Zanim zamieszka w nowej rezydencji szuka kogoś kto odnowiłby niektóre pokoje, w tym jadalnię i hol główny. W planach jest też nowy kominek i kilkanaście tapet. Arthur sporo słyszy o rodzinie Tiffany. Po spotkaniu z Louisem wie, że chłopak dostanie zlecenie. Prezydentowi podoba się spójny projekt, a także fakt, że wpleciono w nie kilka witraży. Louis poświęca się im bez reszty. Nie reaguje nawet wtedy, gdy ukochana wytwórnia przestaje istnieć. Udział w Paryskiej Wystawie przekonuje go, że dobrze robi. Tiffany poznaje na niej dwóch artystów zakochanych w secesji. Émille Gallé, ceniony wówczas złotnik, przekonuje Louisa do stworzenia kilku wzorów biżuterii. Oferuje swoją pomoc, a gdy ten odmawia, Gallé podejmuje współpracę z Alphonsem Muchą. Przez jakiś czas Tiffany zastanawia się czy nie wrócić do pracowni ojca. Ostatecznie tworzy nową markę, w której zatrudnia wyłącznie kobiety. Mówi im: „Bóg dał nam talent nie po to, byśmy kopiowali talenty innych, ale byśmy korzystali z własnego rozumu i własnej wyobraźni, aby dostąpić objawienia prawdziwego piękna”.
Początki nie są łatwe. Tiffany sporo eksperymentuje, używa zużytych po napojach butelek, jednak kolor wytapianego w ten sposób szkła nie zachwyca go. W końcu zaczyna używać wyłącznie opalizującego, o ciekawym kolorze i fakturze szkła. Powtarza: ”Kolor jest dla oka tym czym muzyka dla ucha”. Nie zwraca uwagi na konkurencję, wytwarza coraz wymyślniejsze flakoniki, wazony i lampy. Ważki, kwiaty i motyle występujące na niemal na każdym naczyniu przyciągają uwagę nowych klientów. Tiffany wciąż zaskakuje. Tworzy trójwymiarowe witraże. Ołów i stosowaną od średniowiecza emalię zastępuje cyną, wielobarwnym szkłem. Projekty Tiffany’ego są pożądane przez wielu, ale niewielu na nie stać. Louis znowu wychodzi naprzeciw miłośnikom designu. W katalogach umieszcza rzeczy o zróżnicowanym wyglądzie i cenie.
Jedyny taki
Lata 30. nie są dla niego najszczęśliwsze. Coraz częściej na wernisażach słychać powtarzające się słowo „kicz”. Krytycy są bezlitośni. Zarzucają Tiffany’emu wytwarzanie przestarzałych, nie pasujących do nowoczesnego wystroju wnętrz przedmiotów. Lampy witrażowe i inne przedmioty zalegają na półkach sklepowych. Louis nie zwraca uwagi na opinie, tworzy coraz to nowsze wzory. Gdy umiera 17 stycznia 1933 roku w wieku 85 lat z miejsca zostaje okrzyknięty ikoną. Niedoścignionym mistrzem witrażu.