Nie będę odkrywczy. W końcu wszystko już zostało powiedziane i napisane, ale z racji swojej podupadłości zdrowotnej zmuszony byłem zmodyfikować swoją dietę. Ta owa modyfikacja obudziła we mnie głód poszukiwań kulinarnych, wyzwań w celu urozmaicenia ubogiego jadłospisu. I tak właśnie ostatnio, kiedy udoskonalałem swoje umiejętności w wegańskiej kuchni „fusion”, przeglądając kolejne stronice książek specjalistycznych w tym kierunku kształcących mnie, uderzyła mnie niczym nieskrepowana myśl. Kulinaria to sztukmistrzowski anturaż, polegający na podaniu banalnego dania na wykwintnej paterze, w towarzystwie trudnych do wypowiedzenia słów.
Zdaję sobie sprawę, że pisząc to zdanie zamykam sobie wejście do większości restauracji, narażając się przy tym na hejt ze strony szefów kuchni, ale taka jest prawda. Nie bez kozery ukuto powiedzenie, że „je się oczami”, dlatego wchodząc do restauracji, najpierw oczami zjadamy trudne, brzmiące z francuska słowa zapisane w menu, a dopiero potem nasze wyobrażenie spotyka się z mistrzowskim (bądź nie) usytuowaniem dania na talerzu przed nami. I tak o to zamawiamy flambirowane udo z kaczki na dressingu z winnej latorośli ze szczepu Chardonay z karmelizowanymi wiśniami i płatkami migdała, podane z grzanką z foie gras. Myślimy sobie „ja pierdziu, normalnie wersal jak nic”, a prawda jest taka, że to zwykłe udo z kaczki opalone alkoholem, podane na wiśniach z kanapką z pasztetem.
Brzmi troszkę swojsko, ale ja przynajmniej wiem, co jem, a nie, że ja się w knajpie zastanawiam czy ktoś mnie tym flambirowaniem z foie gras obraził i czy to rzeczywiście „My tych Francuzów nauczyliśmy jeść widelcem”. Ja również wprowadziłem do swojej kuchni te trudne sformułowania, licząc że zaskarbię sobie przychylność gości odwiedzających nasze skromne progi. I tak oto przygotowałem na deser delikatne dwukolorowe ptasie mleczko kokosowo-wiśniowe podane na frużelinie wiśniowej, udekorowane świeżym liściem mięty. W rewanżu usłyszałem tylko „Pyszne, pyszne, ale normalnego sernika od Sowy nie mogłeś zamówić?”