Marika Krajniewska: Dzień dobry Państwu, #BookMorning, jesteśmy w #AnywhereTV w Fabryce Norblina i dzisiaj moją gościnią jest fenomenalna i przeurocza Katarzyna Pakosińska.
Katarzyna Pakosińska: Dzień dobry, dzień dobry!
Pierwsza rzecz – miałam prośbę, żeby Cię rozśmieszyć, ale nie znam się na dowcipach. Jak zaczynam w domu, jakiś suchar mi wyjdzie bardzo czerstwy, to ja się z niego śmieję i wtedy jest zaciesz u rodziny, że ja się z niego cieszę i tylko ja.
Jeżeli chodzi o poczucie humoru, to nie wiem czy mnie łatwo rozśmieszyć, ponieważ znam konstrukcje budowania żartu, jestem w tym temacie. Tak naprawdę, najbardziej śmieszą mnie sytuacje niezaplanowane, jakiś lapsusy językowe, coś, co jest zaskoczeniem. Jeżeli jest przygotowane, od razu pojawia się u mnie skaner “co tu się wydarzyło, na jakiej zasadzie”. Tak już normalnie, prywatnie, wolałabym odpocząć, pomęczyć się jakąś dramą. Chociaż, przyznaję od razu, publicznie – od jakiegoś czasu nie akceptuję filmów, które mają złe zakończenie. Jeżeli wiem tylko, że film się źle skończy, nawet do niego nie podchodzę.
Czym jest to złe zakończenie?
Nie ma happy endu, coś się dzieje głównemu bohaterowi, coś idzie nie po mojej myśli, to już mi się nie podoba. Oczywiście, to są często wspaniałe dzieła i potem jest żal, że nie mogę tego do końca obejrzeć, bo oglądam do pewnego momentu. Kiedy wiem, że to się dzieje, wychodzę, a rodzina zostaje w pokoju. Nie chcę mieć tego obrazu w sobie.
I wtedy popcorn Ci wtedy przepada.
Popcorn wynoszę!
Powiedziałaś fajną rzecz o różnych scenkach kabaretowych. Jak tworzysz scenkę kabaretową? To dla mnie fenomenalne. Mówi się, że pisanie cięższej literatury jest o wiele lżejsze niż pisanie literatury komediowej. Ja się z tym zgadzam. Próbowałam, wiem.
Sama konstrukcja żartu jest skomplikowana, bo, na przykład, jeżeli mówimy o skeczu, który trwa od trzech do pięciu minut, mamy tu syntezę tego, co chcemy powiedzieć. Czyli – jest jakaś myśl, mamy jakąś puentę i teraz musimy to jakoś przyciaśnić, zrobić tak, by rzeczywiście pracowało to na rytmie. Musi w tym być jakaś partytura muzyczna. Nie może żadnego słowa wpuszczonego, które gdzieś tam rozbijałoby nam ten rytm albo odciągało widza od tego tematu. Jest to bardzo misterna robota. Powiem szczerze, że wchodząc w to 30 lat temu, nie wiedziałam, że jest to tak ciężkie. Raczej byłam osobą, której bliżej do teatru dramatycznego, a scena komediowa, kabaret, estrada, są to dla mnie rzeczy zupełnie przypadkowe. Chyba dlatego tak się stało, bo byłam w grupie fantastycznych osób, twórców, którzy mieli fantastyczne poczuciu humoru. Zaczynało się to od przyjaźni, fajnego spędzania czasu, siedzenia na skarpie tutaj, na Uniwersytecie w Warszawie. Ta zabawa tak nas kręciła, że to się tyle lat przeciągnęło. Pytasz o konstruowanie w ogóle humoru, żartu? Czy bardziej pisanego? Lubię napisać, jestem osobą, która pisze piórem, ołówkiem, długopisy mi nie leżą w ręku, jestem analogowa, lubię sobie notować. Lubię łapać magię w podróży, może dlatego, że hałas świata się wyłącza i jesteśmy wtedy bliżej siebie, więcej widzimy, więcej siebie czujemy.
Stawiamy się w innej rzeczywistości.
Inna rzeczywistość, inna przestrzeń. Takie sytuacje bardzo lubię. Pisząc na kartce, nie ma żadnej pewności, czy to będzie czytelne na scenie. Pamiętam pierwsze skecze Moralnego Niepokoju. Żywe oko, reakcja, pozwalała satyrykom dobrze poukładać te klocki.
Czyli jest na scenie też improwizacja?
Jasne, jeżeli chodzi o scenę satyryczną, musi być improwizacja, ale oparta na bazie, musi być to słowo, ta drabinka. Każda publiczność jest inna i każdy spektakl jest inny. Bardzo często odpowiadam na pytanie, jak można grać tysiąc razy to samo? Nie ma takich samych występów, to są zawsze inne energie. To zawsze spotkanie z człowiekiem, każdy z nas jest inny, to jest ogromna wartość, dlatego te spotkania na żywo najbardziej lubię, nie przez ekranik, ale żeby dotknąć człowieka. Otwierają mi się szufladki, anegdoty, ale jako że mam bazę, mogę zawsze do niej wrócić i zawsze do tej puenty dopłynę. To są bardzo ciekawe doświadczenia, zwłaszcza dla mnie, osoby, która jest nieśmiała, w jakiś sposób wycofana. Jest to dla mnie zawsze ogromne wyzwanie.
Przez tyle lat to się nie zmieniło?
Nie zmieniło się. Nauczyłam się, że ten stres, ta nieśmiałość są przekuwane w siłę, ciekawość co zdarzy się z drugiej strony. Gdy mamy festiwal i mówię “Dobry wieczór”, to ten “dobry” jeszcze drży, ale wieczór jest już okej. Widzę publiczność, oczy, ciekawość i zwierzę się we mnie budzi. Myślę, że to jeszcze kiedyś opiszę, bo to może się przydać adeptom rozpoczynającym pracę, często nie wierzącym w siebie. Myślę, że jestem takim przykładem. Zawsze lgnęłam do ludzi, zawsze mnie to pociągało. To teatr, o którym zawsze marzyłam. Marzyłam by być krytykiem teatralnym, literackim, że będę opisywać ten świat. Nie podejrzewałam, że będę po drugiej stronie.
Krytyka, dobry temat, bo wzięłaś ostatnio udział w kampanii “Nie hejtuję, motywuję”. Czy jest jakaś recepta, żeby sobie poradzić z hejtem, czy jest jakiś sposób, żeby się zdystansować, może ją przyjmować, może ją przemielać?
Zacznijmy od tego, że rzeczywiście ta krytyka uderza w osobę, bo jeżeli ktoś prezentuje swoją twórczość, otwiera siebie, już to znaczy, że odznacza się jakąś wrażliwością, łatwo taką osobę zranić, zamknąć skrytykować. Tłumaczę ludziom, żeby starać odróżniać pogardę, hejtu od prawdziwej krytyki, która w naszym zawodzie jest bardzo potrzebna. Osobiście, pisząc książki, daję je najpierw dzieciom, na zasadzie, poczytajcie, zobaczcie czy to Was cieszy, czy to Was bawi. Jest w tym pewna obiektywność, w słowach, kiedy dzieci opowiadają, że “to jest ciociu, fajne, tutaj może coś zmienić, a może coś” i to jest dla mnie bardzo ważne. Podobnie w przypadku, kiedy konstruuje rolę, kiedy idę do osoby, która jest dla mnie autorytetem, która zęby zjadła w temacie. Po prostu chcę to chłonąć i to mnie uskrzydla, frunę. Bardzo łatwo odróżnić tę krytykę od hejtu, który niestety już się rozpanoszył i wyszedł poza ramy internetu. To bardzo łatwe do rozróżnienia. W tym słowach, które są do nas kierowane, jest zawarta taka treść, żebyśmy się źle poczuli, a osoba, która to pisze – wręcz przeciwnie. Naszym zadaniem jest to, żebyśmy o tym wiedzieli, zastanowili się o czym jest ta historia – o mnie, czy o tej osobie? Wiadomo, że jest to nieprzyjemne, ale można sobie z tym radzić.
Wiem, że kochasz Gruzję, możesz pisać książki na ten temat i to płynie. Ja podonie o Rosji, ale literatura dla dzieci? Skąd to się to wzięło?
A kto tu siedzi przed Tobą? Powiem, że jest to najukochańszy widz. Pierwsza książka, która powstała, powstała z bardzo dobrego podejścia pani redaktor, która wiedziała, że jeżeli dowiem się, że mam pisać książkę dla dzieci to ucieknę, gdzie pieprz rośnie, na Zanzibar. Wiem, jak bardzo odpowiedzialne jest słowo, język, malowanie historii obrazem. Zaczęło się od polecenia, żebym napisała opowiadanie. No dobra, można poukładać na parę stron. No dobra, to napisz drugie, usłyszałam, no i tak powstała pierwsza “Malina cud-dziewczyna”. Jestem przeszczęśliwa, bo została zauważona i ZAiKS mnie wyróżnił wtedy za debiut. Byłam przedumna, jest to moja najukochańsza nagroda, oprócz Mistrza Polski. Mam takie dwie figurki, ustawione w domu, kiedy mam gorszy dzień, mówię sobie “no zobacz”.
Czyli Kasia Pakosińska też patrzy na swoją półeczkę mocy.
Tak, półeczka mocy musi być, myślę, że każdy musi mieć coś takiego. Podobnie jak zapisuję fajne rzeczy, bo oczywiście mamy tendencję do zapominania o miłych rzeczach, a trzymamy się wycieruchów. Właśnie nie, to trzeba przepracować, to jakaś lekcja, która nam coś daje, żeby nas znowu nakręcić do przodu. Koncentrujmy się na jasnych stronach i to jest naprawdę mocne. Jeżeli ktoś mnie pyta, skąd czerpię tę energię to właśnie z tych. Z tych moich pól, z fantastycznych ludzi i marzeń, do których sobie powolutku “dyrdudyrdu” do przodu. To jest miłe, cały sens życia.
Wrócę do Maliny z Milanówka. No dobrze, opowiadanie jedno, drugie, ale skąd wiedziałaś o tym, jak szukałaś pomysłu?
Pomysł bardzo szybko przypłynął mi do głowy, a że miałam dziesięciolatkę, która była na takim etapie, w którym przeczytała już wszystkie książki, które zaserwowałam jej z mojego dzieciństwa, a na następne, wydawało mi się, jeszcze było za wcześnie. Była “Godzina pąsowej róży”, “Małgosia kontra Małgosia”, “Dzieci z Bullerbyn”, zaczęłam zaglądać do “Ani z Zielonego Wzgórza”, “Mikołajka”, oczywiście, do mitów greckich…
Od “Mikołajka” do mitów greckich!
Tak, naprawdę, u nas przez długi czas były bajki czytane przez Piotra Fronczewskiego. Miałam tysiąc historii ze środowiska córki, szkoły, klasy, piżamówki u nas. Ja, wiadomo, gumowe ucho kabareciarza. Kiedyś miały dyskusję o tym, czy to Mumia czy Unia Europejska. To były gotowce, tylko łapać i notować. Z tego tak naprawdę budowałam. Potem przyszło mi do głowy, żeby zrobić z tego album rodzinny, żeby miała taką pamiątkę, kiedy byliśmy jeszcze wszyscy. Świat opowieści mojej babci, mojej mamy, też zostały uwiecznione. Opowiadaliśmy o tym przy rodzinnym, niedzielnym stole, jak na przykład mama wpadła do korytka, bo uciekała w sukience niedzielnej, zamiast do kościoła, to pobiegła do obory. Oczywiście i moja babcia, i mama, wszyscy uwielbiają te książki. Każdy się gdzieś odnalazł, wujek od sernika, to jest taki album rodzinny.
Myślę, że ten album rodzinny dotyczy nie tylko Twojej rodziny.
Przenosimy się w czasie, więc jeszcze starałam się opisywać ten czas dla Mai i dzieci, które będą czytały. Opisywać ten świat, robić rozmaite konkursy. W książce jest wiele zagadek językowych, nie mogłam się powstrzymać, również rysunkowych, np. dzieci muszą z mojego opisu narysować saturator. Był stworzony specjalny Klub Maliny i dzieci przesyłały swoje rysunki. Czułam, że to słowo z tych kartek naprawdę wyszło i powędrowało w świat. Do tej pory po występach przychodzą do mnie rodzice z dziećmi, którzy dźwigają tą książeczkę do tej Pani, która na scenie przed chwilą się śmiała, no i czekają na nowe historie, ale nie wiem, czy kolejne historie będą malinowe, czy nie pójdę w jakąś kolejną, dojrzalszą. Chociaż takim najwdzięczniejszym czytelnikiem jest szkoła podstawowa 7-12 lat. Malina rośnie, ale może ją w pewnym czasie unieruchomić?
Żeby zawsze była dzieckiem, marzenie rodzica w pewnym czasie.
Tak. Chociaż teraz jak mam taką 18-latkę w domu, to cieszę się, że były te zatrzymania, czy ta książka, czy wspólne przejazdy, bo to wszystko tak szybko przelatuje, że gdyby nie było tych zatrzymań, to bym miała niespełnienie i tęsknotę. Dużo decyzji podjęłam w życiu, żeby te chwile przetrzymać.
To ja tak z innej beczki, jakbym zapytała kim jest Kasia Pakosińska dzisiaj, to co Ci przyjdzie do głowy?
No zobacz, kim jest Kasia Pakosińska i widzę takie coś [przyp.red. uśmiech malowany w powietrzu].
(śmiech) A sama chciałaś uciec od swojego uśmiechu.
Mam mnóstwo empatii i pogody, mimo rzeczywistości, z którą nie do końca się zgadzam. Przez to, że wiem, kim jestem, co promieniuje ze mnie, to daje mi to moc ogarniania tego wszystkiego po swojemu, według swojej wrażliwości. Jeśli chodzi o to, kim jestem, to ostatnio przyjaciółka powiedziała mi “pokaż w końcu światu swoją twarz”. Ja mówię “jak to prawdziwą twarz, to ja nie pokazuję swojej prawdziwej twarzy”? Powiedziała, że nic o sobie nie mówię. Teraz mam duże zastrzeżenie od moich najbliższych, żebym się nie denerwowała, że wszyscy kojarzą mnie ze sceny kabaretowej, no i ze śmiechu, bo tak naprawdę to najczęściej było eksponowane. Nie mówię o tych innych płaszczyznach, które są przeze mnie dotykane, eksplorowane. Zzadałam sobie pytanie, z jakiego powodu tak się dzieje? Zaczęłam się wgłębiać w to i jednak są takie pokoleniowe historie, żeby dziewczynka była skromna, żeby się nie wychylała. W tym roku zupełnie to zmieniam, afirmuję zupełnie inne historie i wywracam je do góry nogami. Taka natura, praca do góry nogami.
Ale śmiać się będziesz?
No tak, jak mnie ktoś rozbawi.
Wracamy do początków.
Tak, uśmiech pozostanie, ale to trochę jak Zbigniew Wodecki ile razy mówił o piosence “Pszczółka Maja” i denerwował się, że śpiewał wspaniałe teksty, a z tym jest kojarzony. To była wspaniała muzyka, więc ja się też ze swoją “Pszczółką Mają” zaprzyjaźniłam i ją będę ceniła, bo to jest część mnie. Chciałabym też wzbudzić Państwa ciekawość, co jest jeszcze dalej.
To my bardzo czekamy, na to, co jest dalej, za “pszczółką Mają” i będziemy czekać na kolejne książki.
Dziękuję bardzo, dzisiaj po naszym spotkaniu mam już zachętę.
Ha! Spełniłam swoją rolę. Dziękujemy Państwu bardzo, dziękuję Kasiu, do zobaczenia.
Dziękuję za spotkanie i dobrego dnia. I proszę się trzymać ciepło, dbać o siebie, spotykać ze sobą i przytulać.
Tak.
(przytulenie)