Uwielbiam lotnisko w Monachium. Jest wielkie, przestronne, jasne i bardzo, bardzo bogate… Może onieśmielać swoim przepychem, ale równie dobrze dawać poczucie bezpieczeństwa, dzięki tranzytowej ucieczce w świat luksusu. Lubię to!
Mój samolot się opóźniał, a ja z nudów porządkowałem rzeczy w swoim plecaku. Nagle usłyszałem obok siebie piskliwy głos: „O jejku! Ile ma pan rzeczy!”. Zanim moja głowa zdążyła zareagować, oblała mnie fala wstydu. Zupełnie nie wiem, z jakiego powodu. Uśmiechnąłem się lekko w stronę Piskliwego Głosu, który wydobywał się z ust niezdrowo wyglądającej, chudej blondynki okutanej w szare szale i jutowy worek. „Przepraszam” – bąknąłem, choć już w momencie, w którym to mówiłem, wydało mi się to szalenie głupie. Nabrałem powietrza i zapytałem, może niezbyt grzecznie: „Ale właściwie, to o co chodzi?”. Byłem zły na siebie, że dałem się podejść jak sztubak i zły na Piskliwy Głos za to, że zagląda mi do plecaka i wścibia swój ptasi nos w nie swoje sprawy. „Och, zupełnie o nic. Po prostu ma pan dużo rzeczy” – Piskliwy Głos już się nie dziwił, on wiedział!!! Czułem, jak krew pulsuje mi w aorcie. „A stwierdza to pani, bo?” – zapytałem, siląc się na grzeczność. „Bo ludzie kupują rzeczy bez opamiętania!” – Piskliwy Głos lekko przymknął oczy i pomagając sobie lewą ręką, którą niezgrabnie kręcił kółka w powietrzu, zaczął mnie instruować, jak powinienem żyć – „Kupują dla kupowania. Otaczają się rzeczami. Uważają, że rzeczy dadzą im szczęście. A nie dadzą. Ja jestem minimalistką. Nie pozwalam na to, żeby rzeczy zabrały mi moją duszę. Nie wiem, czy pan wie, ale wystarczy 50 rzeczy, żeby mieć wszystko. Wszyyyyystko! A pan tu w samym plecaku ma pewnie z 50!” – zakończyła z triumfem. Spojrzałem na plecak, potem na Nią. Ciekawe, jak zdążyła to tak szybko policzyć? Miałem dość. Moja granica cierpliwości kończy się tam, gdzie ktoś zaczyna mi mówić, jak mam żyć. „Droga pani” – zacząłem spokojnie, choć może tylko tak mi się wydawało – „Pochodzę z kraju pod nazwą Polska. Mam już tyle lat, że zdążyłem jeszcze załapać się na ostatnie lata komunizmu. Czarnego, strasznego czasu, w którym nie było nic. NIC. Nie było tych, tak pogardzanych przez panią, RZECZY. I ja już raz w życiu byłem minimalistą. Z musu. Z biedy. To mi wystarczy. Dziś bycie minimalistą, w sytuacji, kiedy można wstać rano, pójść do sklepu dla minimalistów i kupić sobie minimalistyczne życie, zwyczajnie mnie śmieszy. I oburza. I jeśli pani pozwoli, to zabiorę teraz mój wypasiony plecak z mnóstwem RZECZY w środku, udam się do wypasionego samolotu, żeby polecieć do mojego wypasionego życia. A pani zamiast minimalizmu zalecam zdrowy rozsądek. Do widzenia!”.
