Tonący brzytwy się trzyma.
Trzymający się gałęzi brzytwę podaje.
Co wychodzi z takiej kombinacji?
Zupa głupoty.
Sytuacja jest prosta, ale stojąca. Wyjazd z Warszawy w piątek. Nie jest to godzina 16.00, 17.00 czy 18.00, ale nadal jest to piątek. Korek będzie jak nic. No i jest. Na szczęście przed korkiem, najbardziej niezawodna z niezawodnych nawigacji ratuje nas z opresji, znajdując objazd. Różnica 15 minut. No to hej! Jedziemy kilometr, trzy, osiem. Może więcej. Tylko po to, by zauważyć, że typek w brudnoczerwonym wanie i odblaskowej koszulce, która ewidentnie nadaje mu prawa zarządzającego, zatrzymuje i zawraca wszystkich bez wyjątku. Zawracamy więc, google maps każą nam wrócić na trasę. Brakowało może 500 m, a wrócilibyśmy na S8. Zostało tylko poddać się bezprawnym zarządzeniom i wrócić z powrotem do korku.
W korku, powiem Wam, że jest łatwo. Łatwo, ale trafić na szeryfów drogowych. Jeżeli nie spotkaliście się z takim pojęciem, pozwólcie, że wyjaśnię. Szeryfem jest kierowca tira, który na zwężeniu pasów staje w sposób, aby nie wpuścić przed siebie osobówek. Ruch zostaje zablokowany i zamiast poruszać się na zakładkę nie poruszasz się ni chu chu. Tir w sumie też się nie porusza za bardzo, bo blokuje. Korek rośnie tak szybko jak irytacja.
Nasuwa się pytanie – co mu w życiu nie wyszło, ale pewnie to on wyszedł z łona lewą nogą (albo nogami, po prostu). Człowiek nieomylnym nie jest i uczy się całe życie – to fakt. Zanim więc samemu nagradzać bądź karać, powinno się zweryfikować czy oby na pewno moje zasady są słuszne (a przynajmniej słuszne względem ogółu społeczeństwa).
Ze sprawiedliwością problem jest taki, że jej pragniemy, ale problem pojawia się w momencie, w którym nasze pragnienia zamieniamy w działania, a z czynami jest tak, że o ich słuszność możemy się wykłócać na zasadzie która jest twojsza, a która mojsza.