Nie mam na myśli konia, psa, rybek. Nie mam na myśli pracy w hospicjum ni pracy w schronisku. Stało się, że zostałam matką, choć matką zostać nie chciałam.
Nasze społeczeństwo cierpi z wielu powodów, w tym z powodu cierpienia tudzież jego braku. Wymyślamy co rusz nowe sposoby na niepotrzebne zaśmiecanie głowy. Temat ten poruszany był wielokrotnie, dlatego w tym momencie rozwijać go nie będę. Sama stałam obok, widząc w tym bezsens. Choć bezsens bezsensowi nierówny, w tym przypadku jest inaczej. To bezmiar bezsensów, który swoje zrozumienie i usprawiedliwienie na co dzień w mojej głowie znajduje, bo może tym razem będzie inaczej.
Żyjąc na własny rachunek, często doliczamy dodatkowo rachunki innych. Góry problemów i rzeki ciężarów (a weź wejdź do takiej jednej z dziesięcioma kilogramami w walizce i spróbuj płynąć pod prąd). W tym wszystkich znajdzie się jeszcze jeden komponent – ludzkie obowiązki. Człowiek stara się wypełniać, co jego na co dzień. Czasami zmieści się to w nerce, czasami w torbie sportowej albo nawet trzydrzwiowej szafie. Problem jawi się wtedy, kiedy do Twojej szafy wkraczają inni.
Zdarza się, że z mojej szafy rzeczy wypadają, a nie w porządku jest żyć w nieporządku. Biorąc pod uwagę kota, któremu wypada żwirek przy każdym korzystaniu z kuwety, zaczyna się robić coraz ciężej. Zwierzę oczywiście niczemu winne, ale ubrania już bardziej.
Rozmawiać i radzić można. Przypominać można. Czekać chwilę również. No więc rozmawiam, radzę i czekam i wiecie co? Przy cyklicznej weryfikacji obowiązków słyszę ciszę po raz enty. Ludzie zapominają. Nie patrzą na grafiki. Czekają. Na co? Aż ktoś krzyknie na messengerze caps lockiem? A może na lepsze czasy? Przy drugiej opcji życzę powodzenia i serdecznie nie pozdrawiam.
Matkuję jednak dalej, po raz ósmy, dziesiąty, dwudziesty pierwszy.
I co mi z tego przyszło? Podziękowania? Masowa mobilizacja?
Tabula rasa.