
Nie uznaje tematów tabu. Każdy nawet najtrudniejszy reportaż, jaki tworzy wymaga od niej skupienia, niesamowitej koncentracji. Spośród setek tematów wybiera te najbardziej zapadające w pamięć, o których Amerykanie dyskutują w trakcie przerwy na lunch. Przy okazji Margaret Bourke-White przeciera szlaki innym kobietom pragnących zająć się, jak ona, robieniem reportaży.
Precyzja zapisana w genach
Jej fotografie doskonale oddają emocje bohaterów. Są dopracowane do perfekcji. Może dlatego, że gdy Bourke mówi rodzicom o swojej pasji, słyszy od nich, by zachowywała się profesjonalnie. Urodziła się 14 czerwca 1904 roku w Bronksie w rodzinie o liberalnych poglądach. Na spotkaniach z najbliższymi oprócz polityki sporo czasu poświęca się nowinkom technicznym. Jedną z nich jest fotografia.

Bourke pasjami ogląda zdjęcia, jednak wykonywanie ich jest to takie proste; w Ameryce wszystkie tego typu profesje są domeną mężczyzn, kobiety wychowują dzieci i zajmują się domem. Brouke czuje, że zaczyna dusić się w codzienności. Postanawia zostać fotografką, a dokładniej reporterką. Trudna dziedzina, w której wielu nie daje sobie rady, dla Margaret stanie się przepustką do sławy.
Przy stole ze Stalinem
Wkrótce dopina swego. Bourke dostaje się do legendarnego miesięcznika „Life”. Najpierw poznaje tajniki robienia zdjęć, dopiero potem sama chwyta za aparat. Z tysięcy odbitek wybiera te najlepsze. „Life” to pismo, z którym zwiąże się na stałe. Problemy gospodarcze poruszają ją nie mniej niż los ruszających na front żołnierzy.

Gdy wybucha II wojna, Margaret zgłasza się do właściciela magazynu i jedzie do Związku Radzieckiego. Jest jedną z niewielu Amerykanek, które portretują Stalina. Nie należy do bojaźliwych osób, wraz z amerykańską armią lata bombowcami niszczącymi niemieckie miasta, regularne bywa w Moskwie, Włoszech i Afryce Północnej, czyli miejscach, gdzie na pierwszej linii frontu zawsze jest niebezpiecznie. W przerwach między naciskaniem migawki aparatu, kobieta rozmawia z żołnierzami, patrzy w oczy zagłodzonych i przerażonych kobiet z Buchenwaldu. Jest zawsze tam, gdzie dzieje się coś ciekawego i ważnego.
Spokój przed wojną
Czasami ma dość. Wtedy Bourke sięga po aparat i fotografuje wielki przemysł, architekturę. Do historii przechodzi fotografia kobiety siedzącej na gargulcu Chester Building. Aby je wykonać fotografka wspina się na 61. piętro budynku. Podobnych scen w życiu Bourke jest więcej. Ona sama pytana przez dziennikarzy, czy czegoś się boi, musi się zastanowić. Zazwyczaj nie dopuszcza do siebie strachu.

Nawet po 1945 roku Margaret nie może narzekać na nadmiar wolnego czasu. Zgłasza się do Pakistanu, potem uczestniczy w wojnie domowej w Korei, a gdy na początku lat 50. w Ameryce pojawia się temat segregacji rasowej, bez chwili wahania robi zdjęcie siedzącej przy stole białej rodzinie jedzącej arbuza. To zdjęcie na długo stanie się symbolem podziału na lepszych i gorszych ludzi.
Przełamać tabu
Ma 52 lata kiedy rezygnuje z zawodu. Dla Bourke to doskonały wiek, ma charyzmę, niezbędną wiedzę i sławę potrzebną do realizowania wyczerpujących zdjęć, ale zwyczajnie nie może ich tworzyć. Chociaż kobieta na co dzień pokonuje przeszkody, tym razem posłuszeństwa odmawia jej ciało; choroba Parkinsona daje o sobie znać szybko. Bourke trzęsą się ręce, nie może nacisnąć w odpowiednim momencie migawki aparatu. Długo trwa nim wykona jedną odbitkę, w końcu odchodzi z gazety. To dla niej bolesne rozstanie. Nie osłodzi go nawet to, że Margaret trafia na okładkę magazynu, co dla wielu samo w sobie stanowi ogromny zaszczyt. Brouke nie może pogodzić się nie tylko z tym, że nigdy nie sięgnie po aparat, ale i brakiem kontaktu z ludźmi. Zawsze była blisko nich, uważała, że dobrze zrobione zdjęcie może zmienić świat.

Kiedy 27 sierpnia 1971 roku Margaret Bourke-White umiera, stan Connecticut pogrąża się w smutku. Dla miłośników fotografii i reportażu była ikoną. Kobietą niezłomną, przecierająca szlaki tym, którzy jak ona musieli mierzyć się z przeciwnościami losu.