Coś się kończy, coś się zaczyna. Gdzieś truizm wkrada się pomiędzy wersety, gdy człowiek wspomina. Albo też – truizm wkrada się, gdy właściwe wspomnienie jest podobnie naznaczone truizmem. Z fizyki pamiętam jeszcze istnienie zjawiska dyfuzji, w której to, pardon my physics, cząsteczki uwolnione w miejscu X będą się mieszać z cząsteczkami już zastanymi. I może właśnie ten truizm wmieszany w moje wspomnienia festiwalowe nie wynika tylko ze zmurszałej już dłoni, która to pisze, ale cząsteczek twórczych, które te wspomnienia zainfekowały.
Jak to mówią osoby z zaburzeniem narcystycznym – fajnie, fajnie, ale pomówmy o mnie. Nie jestem z siebie zadowolony, podobnie ze swojej pracy. Z mojej obecności na tym festiwalu zaś w szczególności. Możecie myśleć, że był to dla mnie czas pełen zabawy i rozmów z fascynującymi ludźmi, ale w głębi czułem, że ostatecznie pieprzę jakieś głupoty trzy-po-trzy, usilnie starając się wyjść poza schemat, w schemacie jednak pozostając.
Początkowo myślałem, ze to mój własny problem, wszak w owym czasie dotykało mnie to wszeteczne Ubi sunt qui ante nos fuerunt?, które dopada człowieka w odpowiednim wieku. Pomyślałem sobie, że nie rozmawiałem ciekawie, ani o niczym ciekawym. Nie popisałem się kontrowersyjną myślą, walcząc z kimś, kto ma definitywnie inne zdanie. Niemniej, jak to mówią osoby z zaburzeniami relacji o charakterze unikowym – to nie ja, to ty.
Wydaje się, a może nawet nie wydaje, wiem to, pamiętaj Kuba, trzeba twardo stawiać swoje zdanie, a nie jak, tego nie możesz powiedzieć, bo przecież nie jesteś byle, tego nie można powiedzieć, i właściwie, tego nie można powiedzieć, bo tak naprawdę to, tego nie można powiedzieć.
Tak mniej więcej wyglądała moja bytność na tym festiwalu. Zgodnie jednak z teorią przestępczą z akapitu pierwszego, jak sądzę, być może, nasiąkłem takową manierą.
Pomyślmy zatem o filmach, które widziałem, które zostały jakoś docenione. Oczywiście, wiedzieć musicie, że nie widziałem wszystkich, bo to było dla mnie fizycznie niemożliwe. Gdy nie było w tym mnie, oddawałem chętnie pałeczkę (tego też nie można powiedzieć) naszym fantastycznym redaktorkom, które silne i niezależne podołały zadaniu przed nimi postawionemu. Nie będę się pchał zresztą tam, gdzie nie jestem potrzebny, jeszcze o taki ekshibicjonizm mnie nie poproszono.
Niemniej, wracając do wątku głównego, który lubi się gubić jak sens w scenariuszu (czemu oni podeszli do bramy i potem weszli do domu, żeby znowu wyjść z niego i próbować uciec?). Filmy festiwalowe wprawiły mnie w pewnego rodzaju zniechęcenie. Pomyślałem sobie bowiem tak – skoro mówimy o rzeczach ważnych i dobrych, podniosłych i wspaniałych, ale bez orzełka na piersi (zazwyczaj), to w takim razie mówimy o wartościach. A wartości trzeba sprawdzać. Bo co mi z tego, drogi kolego, artysto purytański, że mówisz mi coś o tym, że oto jest dobra rzecz, skoro ja nie wiem dlaczego? Skoro ja nie mogę tego zweryfikować? To jest chyba mój ogólny problem tegoroczny – państwo wychodzą z założenia, że to aksjomat, że to jasne i oczywiste, dobre i chwalebne, ale ja nie chodzę do kina, żeby posłuchać kaznodziei. Ja nawet nie chodzę do świątyni, żeby słuchać kaznodziei. Ogółem – nie jestem fanem tego, że opowiada mi się o tym, że coś jest transcendentnie jakieś, bo od razu niedowierzam. Ja jestem od razu na nie. Jeśli mi się mówi, że jest tak, to od razu pytam – a może jest inaczej, bo taka jest moja pokrętna i niepokorna natura. I wydaje się, że tego rodzaju pytania zasługują na odpowiedzi. Ale jednocześnie wiem, w jakich czasach żyję. Nie zapomnę przecież nigdy, jak kiedyś ktoś obraził się na nas, za kilka słów krytycznych w stosunku do „dzieła” wielkopomnego. Nie zapomnę przecież jak przez kilka prowokacyjnych słów i niechęć wchodzenia w szczegóły zostałem włożony do słoika z nakrętką konserwatywną przez niektóre postacie ze środowiska medialnego, gdzie ja jestem warszawskim słoikiem lewicującym. Nawet lewitującym niekiedy, ale tylko w szale twórczości, zatem nigdy.
Jaka jest tego konkluzja? Żadna. Przechodzimy teraz etap kopiowania Zachodniej etyki bezkrytyczności wobec niektórych kwestii, która na Zachodzie zdaje się mieć swój schyłek. Dodatkowo, jesteśmy w czasach podniosłych wartości narodowych, z uwagi na wojnę. To z kolei powoduje mętlik w głowie historycznymi doświadczeniami narodowego patriotyzmu i wspólnego działania wobec jednego złego (ze szczególną emfazą na Ruskich), które mamy we krwi. A etyka bezkrytyczna mówi nam, że patriotyzm to faszyzm, więc z bycia Polakiem można się cieszyć jedynie w skrytości i ze wstydem.
Druga kwestia, być może równie kontrowersyjna, a propos twórczości tegorocznej, jest następująca – powiedz mi proszę coś, czego nie wiem.
Powiedz mi na przykład o tym, że faktycznie jest kryzys klimatyczny, ale więcej. Powiedz mi o problemach kobiet, ale bardziej. Powiedz mi o znęcaniu się nad zwierzętami, ale głębiej. Co mi z tego, że przede mną zostanie postawiony problem w filmie fabularnym? Co to za pozytywistyczne żeromszczyzny? Niedługo będziemy tworzyć filmy, w których fabuła będzie antraktem pomiędzy kolejnymi felietonami publicystycznymi. Scenariusz będzie wyglądał mniej więcej tak:
Fade In:
Marta spojrzała na morze.
GŁOS Z OFFU:
Bałtyk rozpościerał się przed moimi oczami, jak wtedy, gdy byłam małą dziewczynką i jeździłam tutaj na kolonie. Ojciec pracował wtedy w jednym z pierwszych zakładów chemicznych w Polsce i dostawał dotacje. Z czasem zrozumiałam dlaczego mnie tam wysyłali. Pomyślałam wtedy o tych tysiącach litrów odpadów wylewanych do mórz i jezior. Jeśli chcę pomóc to wiem, że muszę wejść na stronę www.pomagambojestemszlachetnymczłowiekiem.pl. Wtedy zrozumiałam też, że chcę zrobić aborcję. Przypomniał mi się także numer do pogotowia aborcyjnego, czyli…
Jeśli chcesz pogadać o problemie to zrób film dokumentalny, zdaje się, że fabuły mają trochę inne potrzeby. Takie jak np. fabuła.
I ad hoc tego ostatniego. Bywa bowiem tak, że niekiedy twórcy wychodzą z jakże słusznego założenia, że starczy li tylko wspomnieć o WAŻNYCH SPRAWACH, by to usprawiedliwiało wszelkie niedoróbki warsztatowe albo wszechobecne lenistwo i brak budżetu na więcej dni zdjęciowych. Jest to zrobione na prostej zasadzie – dobra, nieważne, jest mniej więcej ok, ważny jest PRZEKAZ.
Jest to podobne do zachowania Amerykanki z Twittera, które w wieku 19 lat są w stanie wykrzyczeć wszelkiego rodzaju imponderabilia o jakich słyszały w ciągu ostatnich dwóch miesięcy i przegadać profesorów zajmujących się tematem od 4 dekad, ale nie są w stanie napisać trzech zdań bez błędów gramatycznych.
Jeśli zatem – jb system oznacza również – jb przykładanie się do roboty to ja się z tego „jb” wypisuję. Postanawiam całować i pieścić system, kochając go i namawiając na zmianę stylówki. Łobuz kocha przecież najmocniej.
Zresztą, wiecie jak to jest, najbardziej o zbrodniach kapitalizmu krzyczą osoby niejednorodne osobowościowo, ale zgodne z tym, że niżej niż Gucci nie schodzą w kwestiach obuwia.
Oczywiście, ad vocem do łajzowatego zabezpieczenia się, by czasem myślą nie zapłodnić, słowem nie zranić, były również filmy dobre, wiele rozmów było ciekawych, a najwięcej smaku jest w polskim Polaku, bla, bla, oczywistości. Jestem Polakiem, nie mogę nie skupiać się na bolączkach, bo mi potem nieswojo przycinać na rodzaju ważonych pomidorów w biedrze. Ludzie!
Konkluzja zatem jest następująca, bo nie mogę krytykować bez przejścia ze świata deskrypcyjnego do preskrypcyjnego – wincyj niuansu. Poproszę. Chętnie to zniosę, jeśli będę musiał trochę się nie po-zgadzać i poczuć nieswojo ze swoją stroną raz na jakiś czas. To potrzebne i ważne jak kradzież owoców za młodu. A także – work in progress jest fajne jak jesteś początkującym performerem i masz 16 lat, ale czasami może warto jednak wyprasować swoje myśli i formę. Tak tylko mówię, ale co ja wiem, podobno jestem kontekstem. Mówię zatem, czym jestem.
Fot. Mateusz Lewocz
(zdjęcia są przypadkowe i nie stanowią ilustracji myśli autora, ale są super bakstażem, od którego można się odbić, więc proszę się nie sugerować)