
Kamień węgielny mej edukacji muzealnej stanowiła podstawówkowa lekcja w Zamku Królewskim (o ile mnie pamięć nie zwodzi: jeszcze w kapciach), jej bohaterem: Bernardo Bellotto, zwany Canalettem. Ten zamierzchły czas wyznacza punkt, począwszy od którego słysząc: Canaletto, myślę: malarz Warszawy, Włoch, którego malarska skrupulatność pozwoliła wydźwignąć stołeczne zabytki z wojennych zgliszczy w wersjach nieodbiegających zanadto od oryginału.

Tak przyjęło się o Bernardzie myśleć, o czym snułam pogawędkę z zamkową edukatorką i inicjatorką cyklu spotkań z artyskami i artystami sztuki współczesnej „Klucz w Zamku” Moniką Przypkowską podczas niedawnej konferencji inaugurującej wystawę „W 300. rocznicę urodzin malarza”. Obrazów, dodajmy, we wspomnianym kontekście zupełnie nieoczywistych. Albowiem uświadamiających nam rzecz choć oczywistą, to w świetle (czy też cieniu) przyzwyczajeń myślowych zaskakującą: że przed życiem warszawskim, wiódł Bellotto bogate życie światowe, odmalowując je z nie mniejszym zaangażowaniem.

Doświadczył Wenecji, Florencji, Mediolanu, Rzymu, Werony, Drezna (gdzie służył pędzlem Wettinom), Wiednia, Monachium, by ukojenie po ekscytacjach życia odnaleźć na koniec w Warszawie pod gronostajami skrzydeł Poniatowskiego. We współpracy z dreźnieńskim Staatliche Kunstsammlungen sprowadził Zamek Królewski ze świata (m.in. z National Gallery i British Museum w Londynie, Kunsthistorisches Museum w Wiedniu czy J.P. Getty Museum w Los Angeles) 150 obrazów, poszerzając horyzonty osób zwiedzających o szerokie horyzonty Bellotta. Obok architektury jest tu całe tętniące bogactwo życia: scenki, sielanki, pieski. Jest też rzecz, która uważam za wielkie osiagnięcie tej wystawy: strefa wyciszenia. Cały świat powinien być usiany strefami wyciszenia. Jest i film o bohaterze tytułowym w dawnym mieszkaniu Żeromskiego, i urokliwa salka edukacyjna. Wystawie towarzyszy bogaty program wydarzeń. Do odwiedzania do stycznia 2023.
