Niezły tytuł na pierwszy felieton dla Anywhere, nie sądzicie? Szczególnie, że, tak jak Pacino, jestem aktorem. Może nie tak znanym jak Al, ale w pewnych kręgach nawet trochę rozpoznawalnym. Na przykład w kręgu emerytów na moim osiedlu – mecce aktorów btw, bo kilka bloków ode mnie mieszkał Paweł Małaszyński, pamiętny amant z Magdy M, a do mojej podstawówki chodził Tomasz Oświęcimski, słynny Strachu z filmów Vegi. W moim rodzinnym mieście Białystok, a dokładnie w spożywczaku, gdzie Pani Jadwiga, lat 60, sprzedając mi codziennie pączka za 1 zł 60 gr, mówi, drżąc z podniecenia: „widziałam w Na Wspólnej” I teraz: to zdanie ma kilka leveli: po pierwsze to, że nie, nie ma zaimka osobowego, to żaden fail, tylko w Białymstoku tak się mówi: „Widziałam w Na wspólnej”, oznacza tutaj to samo, co „Widziałam PANA w Na Wspólnej”, w Warszawie. W Białymstoku jak chcą Cię delikatnie zapytać na rodzinnym obiedzie, czy chcesz jeszcze sernika, to pytanie będzie brzmiało: „chce sernika?”. Zaimki osobowe do Białegostoku jeszcze nie dojechały, tak jak kilka innych rzeczy: Tinder, Facebook, internet, tolerancja…, żartuję oczywiście, internet jest tutaj od dawna
Ale co z tym wszystkim ma wspólnego Al Pacino? – zapytacie. Otóż jako aktor, jestem jego wielkim fanem. Zresztą, kto nie jest fanem Pacino? I w 2014 roku dowiedziałem się, że Michael Corleone we własnej osobie ma być w Warszawie! Postanowiłem zrobić wszystko, żeby go zobaczyć. Najpierw był plan, żeby koczować pod hotelem, co brzmi fajnie i romantycznie, ale skąd miałem wiedzieć gdzie Pacino będzie nocował? Potem myślałem, żeby po prostu kupić bilet na spotkanie z nim w Teatrze Wielkim w Warszawie, ale cena była taka, że musiałbym chyba pracować dla mafii, he he, żeby móc sobie na to pozwolić. Nie żebym nie miał akurat wolnych czterech kafli, tylko to trochę było za drogo jak na bezrobotnego aktora – spoiler: nic się w tej kwestii nie zmieniło od 2014 r. – lubię żartować, że jestem jak Joey z Friends: bezrobotny ale przystojny..W sumie, nie wiem czy wiecie, ale w jednym z odcinków Joey też spotkał Pacino, kiedy dostał rolę w filmie… Jako dubler jego pośladków.
No więc hotel odpadał, kupno biletu też, wpadłem na pomysł, że napiszę meila do organizatorów i w kilku zdaniach przekonam ich, że jestem po prostu mega zajebisty i żeby dali mi wejście za free. Jak łatwo się domyśleć, to też nie wypaliło – Teatr Wielki to nie spożywczak w Białymstoku, tutaj nikt się nie będzie moimi pięcioma sekundami w Na Wspólnej jarał. I kiedy już myślałem, że nigdy nie spotkam Pacino, dostałem nagle od organizatorów meila z propozycją nie do odrzucenia:
„Drogi Panie, jak znasz Pan angielski, to Al będzie potrzebował tłumacza. Praca za free oczywiście. Jest Pan zainteresowany?”. Wow! Poczułem się po przeczytaniu tego meila jak Michael Corleone, kiedy w restauracji dokonuje egzekucji na Solozzo i kapitanie McCluskim – przy okazji, nie byłbym nerdem filmowym, gdybym nie wspomniał, że tytuł fejkowego filmu „15 pięści McCluskiego” w którym gra Di Caprio, w sensie postać, którą odgrywa, czyli Rick Dalton, w „Dawno Temu w Hollywood” Tarantino, nawiązuje do postaci kapitana policji z pierwszej części Ojca Chrzestnego, do którego strzela właśnie nasz ananasek Pacino.
A zatem, ladies and gentleman, miała nadejść chwila, na którą czekałem całe życie! Oto ja, prosty chłopaczyna z Białegostoku, aktor z Klanu, Brzyduli, Plebenii i Ojca Mateusza, miał spotkać aktora z „Człowieka z blizną”,”Ojca chrzestnego”, „Serpico” i „Gorączki”. Klękajcie narody! – jak to się mówiło w mojej rodzinie.
Do spotkania z Pacino został mi tydzień, więc przygotowałem sobie listę pytań: po pierwsze, jak się grało z Marlonem Brando? Po drugie, o co TAK NAPRAWDĘ chodzi z tym całym method acting? I po trzecie: czy może ze mną odegrać scenę, kiedy Michael Corleone decyduje się zabić Solozzo, a ja bym zagrał jego brata Sonny’ego, który się na to nie godzi i mówi, między innymi, słynne słowa „bada bing” – i znowu, nie byłbym nerdem filmowym, gdybym nie wspomniał, że Bada Bing to była nazwa restauracji w serialu Rodzina Soprano i że inspiracją była właśnie scena opisana powyżej.
Miałem zatem do Pacino przygotowanych cały szereg pytań. Zbliżał się czas jego przyjazdu do Warszawy. Wyobrażałem już sobie, jak odgrywamy razem scenę, Al mówi: you’re very good actor, Leszek, where excactly did you play? Ja mu pokazuję swoje demo aktorskie i scenę jak w Plebanii przechodzę koło drzewa. No szaleństwo! Pacino zachwycony dzwoni do Francisa Forda Copolli i razem gramy w jakimś wojennym filmie: Al gra mojego ojca, ja mam z nim konflikt, bo chcę jechać na wojnę, Pacino mi nie pozwala, szarpiemy się na przystanku autobusowym gdzieś w Nevadzie, autobus odjeżdża, Pacino płacze, ja w kolejnej scenie jestem na froncie i piszę list do ojca – w deszczu oczywiście – że wojna is very bad, i w ogóle, że nie ma jak sweet home Alabama, ojciec listy wrzuca do kominka, nie chce mnie znać, ale jest ze mnie jednak dumny, ja ginę podczas ratowania swojej kompanii w samotnej misji, w ostatniej scenie pijany Pacino płacze nad moją trumną okrytą flagą amerykańską… Cięcie… Jesteśmy w Kodak Theatre, Harison Ford wchodzi w czarnym smokingu na scenę, dostaję Oskara, oczywiście, wygrywam z Bradem Pittem, Jackiem Nicholsonem, i Robertem De Niro. Taka historia.
Wracając na ziemię to było tak: w ostatniej chwili Pacino odwołał swój przyjazd do Warszawy, ja dostałem rolę nie w Ojcu Chrzestnym, tylko w Ojcu Mateuszu, jadłem pierogi z Kingą Preis, minęło od tamtej pory 7 lat, Oskarem mogę sobie nazwać psa, jak w końcu wezmę jakiegoś ze schroniska i jak będę po niego się wybierał to powiem, że jadę odebrać Oskara… Thank you Academy!
***
Leszek Żukowski, aktor, absolwent Łódzkiej filmówki i dziennikarstwa na UW. Idol wszystkich psów – gdyby producenci filmowi tak go kochali jak czworonogi byłby już dawno w Hollywood. Na razie jest w Warszawie i gra w serialach. Fan Szekspira – o dowolnej porze dnia i nocy wyrecytuje na pamięć monolog Być albo nie być z Hamleta. W wolnych chwilach gra w siatkówkę plażową, na razie musi popracować na serwisem.