George Nelson. Modernista XX wieku

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Nie umie obejść się bez architektury, tworzenia mebli i pisania o sztuce. Ze zbutwiałego drewna wykonuje proste regały, dwukolorowe biurka i zegary, które równie dobrze mogłyby udawać współczesne rzeźby. George Nelson potrafił wymyślać rzeczy, które szybko stawały się obiektami pożądania. W czym tkwiła tajemnica jego sukcesu?

Wystawa

Jego meble nie są dla wszystkich. Nieoczywiste, pogmatwane, dziwne, czasem zaskakujące projekty są funkcjonalne, estetyczne, ale nie każdy umieściłby je w mieszkaniu. Powtarzające się rytmy, struktury i barwy są wizytówką minimalizmu, stylu przez lata hołubionego przez Nelsona. Spokojne, wyważone konstrukcje zaskakują finezyjnym, starannym wykonaniem. Dla urodzonego pod koniec maja w 1908 roku artysty zakochanego w meblarstwie i architekturze, sztuka stanowi jedyną słuszną drogę, a studia na uniwersytecie w Yale utwierdzają go w przekonaniu, że jest nie tylko utalentowanym, ale i dobrze zapowiadającym się twórcą. Zanim stanie się specjalistą od pogmatwanych, nowoczesnych i komfortowych dzieł, Nelson musi poradzić sobie z niezdanymi egzaminami i wątpliwościami, czy droga, jaką obrał jest właściwa.

W gmachu, w którym odbywa się test, na który –  z powodu ulewnego deszczu  – George się spóźnia, mężczyzna ogląda wystawę. Na egzamin nie wraca, zamiast tego zachwyca go ogólnie pojęty design. Wolny czas poświęca literaturze, uwielbia pisać, a swoje teksty publikuje w branżowych pismach. Sporo rysuje,  a kiedy zostaje dostrzeżony przez jedną z większych firm, nie wie, że wkrótce będzie sławny.

Kim jest Wright?

W 1928 roku studenci, profesorowie i miłośnicy sztuki nie mówią o niczym innym jak o art – deco. Nowy styl słynący z zakrzywionych linii, złotych ram i doskonałej jakości mebli, nie podoba się Nelsonowi, który woli spokojniejsze dzieła, aby lepiej je zrozumieć po dyplomie z architektury biega na kursy o sztuce. Na pytania wykładowców odpowiada z werwą, zaangażowaniem i pasją. Zdobywa stypendium w Paryżu, ale to kolejna nagroda – wyjazd do Rzymu – gdzie spędza dwa lata, jest dla niego prawdziwym wyróżnieniem. W chwilach gdy nie odwiedza kościołów, muzeów i galerii rozmawia z artystami, a gdy jeden z nich, Mies van der Rohe, pyta go o Franka Lloyda Wrighta, Nelson długo nie odpowiada.

W końcu przyznaje, że nigdy nie słyszał o architekcie, co samo w sobie jest powodem do wstydu. Po powrocie do domu, pisze coraz więcej tekstów, gdy tylko nadarza się okazja wysyła krótki list do redakcji „Architectural Forum”, gdzie opisuje rolę współczesnej architektury i mebli. Opowiada o przyrodzie i zbilansowanych, komfortowych projektach, z zapartym tchem śledzi to co Amerykanom proponuje Ray i Charles Eames oraz Walter Ford. Nie ma co prawda odwagi wymyślać podobnych dzieł, otrzymuje za to propozycję nie do odrzucenia: ma napisać książkę o domu przyszłości. Kilkanaście miesięcy później publikacja trafia na szczyt listy bestsellerów.

Projektant

W 1945 roku mieszkańcy Manhattanu nie mówią o niczym innym jak o zakończeniu wojny. Piekło skutkujące długimi kolejkami, pustymi półkami, rosnącą inflacją i recesją, sprawiają, że wielu Amerykanów przeżywa koszmar po raz drugi. George Nelson takich zmartwień nie ma. Po kilku tygodniach po premierze książki dostaje propozycję nie do odrzucenia: odtąd jest dyrektorem jednego z działów pracowni Hermana Millera. Zachwycony publikacją właściciel niewielkiego, za to liczącego się w świecie studia, zatrudnia Nelsona. Sporo ryzykuje. George nigdy nie pracował z materiałami, świetnie – przynajmniej w teorii – zna się na aranżacji wnętrz. Przestronne przestrzenie, duże, przeszklone okna i antyki to coś co kocha najbardziej, ale z czasem zarzuca tradycyjne, klasyczne pomieszczenia na rzecz pop – artu.

Nowa cukierkowa stylistyka podoba się większości Amerykanom, Nelson oferuje im kanapę z przymocowanych do stelaża poduszek, zegary z plastikowych kulek i home desk, wygodne biurko uważane za damską toaletkę. Bubble lamps, kolejny ikoniczny projekt mężczyzny, w całości wykonany z plastiku nie wygląda tandetnie, podobnie jak drewniane ławy osadzone na dwóch metalowych nogach. W stosunku do pracowników Nelson bywa stanowczy, opryskliwy, często i głośno wyraża swoje niezadowolenie, ale gdy mówi: „Powstanie nowa moda i ludzie ją zaakceptują”, wszyscy patrzą na niego zachwyceni. Wśród podwładnych cieszy się autorytetem. Praca sprawia mu coraz mniejszą przyjemność. Nelson ma dosyć ślęczenia po nocach, wymyśla ekscytujących mebli w bijących po oczach kolorach i namawiania do nabywania ich.

Modernista

W połowie lat 40. Nelson coraz częściej myśli o odejściu z firmy. Nie podobają mu się sztywne godziny pracy, narzucone obowiązki i rzucane mimochodem uwagi pracowników. Po kilku latach pracy spełnia marzenie: otwiera własny sklep, zaczyna współpracować ze znanymi i popularnymi ebenistami. Są wśród nich Eamsowie, Isamu Noguchi, japoński designer zafascynowany nowymi technologiami i Donald Knorr.

Nelson nie wierzy w przypadki, sprawuje pieczę nad wizerunkiem i sprawnie zarządza marką, a kiedy zostaje najważniejszym projektantem Amerykańskiej Wystawy Narodowej w Moskwie, powoli wycofuje się z biznesu. Jeszcze w 1984 roku, dwa lata przed śmiercią, promuje modernizm, wzornictwo przemysłowe, organizuje kluby dyskusyjne, spotkania i konferencje. Dla wielu to co robił George Nelson było nowatorskim, w pełni przemyślanym działaniem. Słynął z interesujących poglądów. Twierdził, że ważniejsza od jednostki jest firma, bardziej od efektu liczyło się projektowanie mebli. I chociaż wielu pomysłów nigdy nie zrealizował, dla Amerykanów stał się człowiekiem, który spopularyzował modernizm.

Reklama