Nic bym nie zmienił.
Może tylko samochód, brakuje nam aut na froncie, między innymi do ewakuacji rannych.
Wiesz, musiałem czekać, nie miałem nóg, nie mogłem siedzieć, więc potrzebowałem
większego samochodu, żeby mnie wywieźli w pozycji leżącej do szpitala.
Nie pamiętam zbyt wiele, ale w końcu znalazła się Buchanka, a dokładnie UAZ 452.
To taki sowiecki, stary samochód, przypominający bochenek chleba, dlatego tak go
nazwali. Wieźli mnie więc Buchanką.
Sama ewakuacja przebiegła całkiem dobrze. Oczywiście, nie jesteśmy tak szybcy, jak
Amerykanie, ale biorąc pod uwagę nasze możliwości, doświadczenie i sprzęt, nie będę
narzekać na to, że trochę czasu spędziłem z rozwalonymi nogami zanim mnie
przetransportowano do szpitala.
Pytasz o psychologa, płacz nic nie daje przecież. W wojsku nie mamy takiego wsparcia.
Samemu trzeba być sobie psychologiem. Teraz i wcześniej nie było żadnej pomocy
psychologicznej, wspieramy się nawzajem, zarówno na froncie, jak i tutaj, w szpitalu,
a widzisz ilu nas tu leży.
Wszyscy bez kończyn, na szczęście mogę złapać telefon, coś tam jeszcze zobaczyć
w świecie.
Pada, przejedźmy dalej…
Niczego teraz nie żałuję. Pierwszego dnia wojny zdecydowałem, że się zaciągnę,
chciałem bronić swojej ziemi, żony, córki.
Oczywiście, nie było zgody rodziny, a dziwisz się? Kto by chciał wysłać ojca, męża na
wojnę?
Więc co miałem robić? Wywiozłem ich za granicę i się zaciągnąłem.
Yaroslav był tam ze mną, w sumie to od samego początku wojny byliśmy razem.
To był zwykły dzień, zwykły obchód i nadepnąłem.
Bomba kasetowa – takie draństwo leci w Twoim kierunku, rozwala coś po drodze i wyrzuca
kolejne małe pociski. Te, które nie eksplodują, działają jak miny.
I właśnie na taką nadepnąłem. Yarosław jak zwykle był blisko mnie, stracił oko, raniony
w twarz, mnie rozerwało nogi. Kamizelka, hełm – nie pomogły.
To był 28 lutego, taki mniej szczęśliwy dzień, ale inne były przecież lepsze, przeżyliśmy
cały rok wojny, doceniam to.
Teraz wszystko się zmienia, wcześniej pracowałem w wodociągach, pewnie trzeba będzie
zmienić robotę. Do wszystkiego się przyzwyczaisz. Z normalnego życia – dom, żona,
dziecko, praca, potem Instagram – nagle zostajesz żołnierzem, dostajesz broń i idziesz
bronić swojej ziemi.
Strzelasz do wroga. Z czasem zacząłem traktować to jak zwykłą robotę, przestajesz
myśleć o tym, że ta sytuacja jest tak abstrakcyjna i Ciebie dotyczy.
Masz misję to ją wykonujesz, koniec.
W tym wszystkim pomogła mi złość na wszystko, co się dzieje, to, jak oni mordują ludzi.
Przecież ruscy gwałcą i mordują dzieci. Kiedy słyszysz wszystkie te historie, nie
zastanawiasz się, że może lepiej by było wyjechać z rodziną. Nie! Chcesz ich bronić.
Z początku nie brakowało ludzi, teraz potrzebujemy wsparcia. Rozmawiamy często o tym,
dlaczego nie wszyscy walczą, gdzie reszta mężczyzn. Wyjechałem z mojego miasta do
Zaporoża, by walczyć, a w przeciwnym kierunku wracali inni mężczyźni. Nie rozumiałem
tego.
Nie mam pojęcia, jak będzie po wojnie, raczej nie powinny pojawić się konflikty czy podział
w społeczeństwie na tych, którzy walczyli i tych, którzy wyjechali.
Pewnie moje zaufanie będzie mniejsze, zresztą nie wiem,
Napiłbym się dobrej kawy, skoczysz?
Volodymir, ur. 1993 r.
Tekst i zdjęcia: Piotr Sobik