
To do niej przychodziła Marlena Dietrich, a Marion Davis zastanawiała się nad kapeluszami pasującymi do nowej kreacji. W niewielkim, mieszczącym się na East 56 Street salonie spotykano gwiazdy kina, a połączyła je Lily Daché. Kobieta, która rozkochała świat w kapeluszach.
Kobieta o starej duszy
Niepozorna, niezbyt wysoka, a do tego mówiąca z obcym akcentem sprzedawczyni znała się na swojej robocie. Od lat szyła, doradzała i sprzedawała stylowe nakrycia głowy. Idealnie przylegające do włosów, z piórami lub bez szyto na zamówienie jednocześnie dbając o jakość i niepowtarzalność materiałów. Dla Daché największą zniewagą pozostawał fakt stworzenia dwóch takich samych kapeluszy, a zniesmaczone klientki nie mówiłyby o niczym, jak tylko o zamknięciu butiku.

Do Nowego Jorku Daché przyjechała w połowie września 1924 roku, w czasie gdy szyte na miarę kapelusze były wyznacznikiem statusu i stanowiły obowiązkowy dress code na odbywających się i przyciągających tłumy gonitwach Kentucky Derby, Preakness Stakes oraz Belmont Stakes. Wyścigi stanowiły doskonałą reklamę dla modystki. Mimo iż Lily Daché nie bywała na imprezach, a wolny czas poświęcała szyciu i wymyślaniu czapek, doskonale wiedziała który fason świetnie się sprzedawał i dlaczego. W wyłożonym aksamitem sklepie bywała częściej niż w domu, traktowała salon jako świątynię wypełnioną starymi rzeczami. W ogóle Lily uwielbiała wszystko co stare. Rzeczy z charakterem potrafiła dopieścić jak bodaj nikt inny, a w salonie nazywano ją kobietą o starej duszy.
Od pucybuta do milionerki
Grubą kreską oddzielała przeszłość od teraźniejszości. Nie opowiadała o życiu we Francji, ale wzbudzającym zaufanie klientkom powtarzała o trudnym, wymagającym dzieciństwie. Gdzie leży prawda? Lily Daché miała ciotkę, do której w wieku 14 lat przyjeżdżała na praktyki. Kobieta nie uznawała kiepsko zszytych kawałków tkaniny, kazała recytować z pamięci etapy pracy nad kapeluszami. Dla dziewczynki, która przyjechała z odległego Paryża do niewielkiego Bordeaux już sama wyprawa stanowiła wyzwanie nie wspominając o ekscentrycznej, budzącej respekt kuzynce. Kiedy na początku lat 20. Daché wylądowała w Stanach Zjednoczonych i trafiała do Bonnet Shop wiedziała, czego oczekiwali od niej pracodawcy. Doskonała obsługa gości to jedno, drugie to wycinanie na czas z szablonów kapeluszy. Szok przeżyła gdy w Macy’s, sklepie będącym skrzyżowaniem hali targowej z samoobsługowym butikiem, miała zajmować się wszystkim naraz w tym samym czasie.

Lily nie przypadła do gustu nowa praca, ale już w latach 30. mogła się pochwalić własnym salonem z kapeluszami. W lokalu można było zrobić zakupy, ponarzekać na ceny i zamówić unikatowy kapelusz. Zresztą szyte na miarę berety i turbany były czymś, z czego słynęła Daché.
Trzydzieści tysięcy sztuk
„House of Hats” nie przypominał zagraconych kapeluszami, wyświechtanymi tkaninami i czapkami sklepów. Lily dbała, aby każdy kto chodził do środka poczuł bijący od ścian luksus. Wyściełane miłym w dotyku aksamitem podłogi i dopełniające całości dodatki w odcieniu złota i srebra budziły skojarzenia z przyjazną, na co dzień niedostępną przestrzenią. Mniej przyjazne były za to ceny. Za średniej wielkości kapelusz lub turban trzeba było zapłacić od 20 do 80 dolarów, czyli średnio 10 razy więcej niż czapka w przeciętnym sklepie, ale i tak chętnych na zakup nakrycia nie brakowało. Klientki przychodziły do salonu o każdej porze dnia i nocy, nie przeszkodził im ani Wielki Kryzys, ani współpraca z Travisem Bantonem. Kreator mody zachwycony kapeluszami zachęcił aktorki, piosenkarki i milionerki do zakupów w przybytku Daché. Oprócz siateczek, czapek i innych nakryć głowy w sklepie Lily można było znaleźć biżuterię, ubrania, dodatki i akcesoria.

Po latach niektóre kapelusze trafiły nawet do Wielkiej Kapsuły Czasu, a o zaszczytne miejsce walczyły z lalkami Barbie, zupą Campbella i kilkoma drobiazgami, bez jakich Amerykanie nie potrafili się obejść. Kolejne decyzje zaskarbiły jej nowe grono stałych klientów, jednak fala krytyki, jaka spłynęła na nią po zamknięciu sklepu nie uspokoiła najwierniejszych fanek i zagorzałych przeciwniczek masowo szytych kapeluszy. Na nic zdały się obniżki kultowych nakryć głowy, a już na pewno nie uradowały one Loretty Young. Milionerka nabyła kilkadziesiąt ostatnich kapeluszy i jeszcze długo po wyjściu z salonu nie umiała opanować łez. Dla wielu klientek gorszy od decyzji o zamknięciu butiku był tylko nekrolog, jaki ukazał się w jednym z poczytniejszych pism. Informacja o śmierci Lily Daché wstrząsnęła opinią publiczną. Pogrzeb zaplanowany po 31 grudnia 1989 roku uświetniła nie tylko rodzina, ale i gwiazdy, które na tę okazję założyły zaprojektowane przez modystkę kapelusze. Bez wątpienia nakrycia głowy nie powstałyby gdyby nie determinacja i odwaga jednej kobiety. Kobiety uwielbiającej w takim samym stopniu luksus co drogie materiały i hołdującej zasadzie, że nie warto podążać za innymi.