Jakub Wejkszner
Wiele rzeczy na tym świecie jest jasnych i oczywistych. To, że nie wolno mieszać serów i cytrusów, wszystkie dzieci nasze są, a także – lubimy melodie, które już znamy. I właśnie w ten sposób utkwił mi 48. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Gdzie bowiem tkwi nowatorskość? Czy jest to miejsce zapisane gdzieś w gwiazdach do którego możemy dotrzeć? Czy faktem jest ta postmodernistyczna prawda, że wszystko już było, wszystko jest kopią kopii, symulakrum nawet nie konkretnego dzieła, ale całego spadku cywilizacyjnego, od którego nie da się uciec. Stoimy bowiem na barkach olbrzymów.
Ja jednak wierzę w coś zupełnie innego. Choć świat, gdzie sztuczna inteligencja zadaje kłam większości naszych presupozycji na temat ogólnej ludzkiej wolności i możliwości wyboru; faktycznie jest czymś, co nieco zmienia naszą trajektorię myśli, to ja nigdy nie dam się oszukać, że można przewidzieć wszystko w człowieku. Że wszystko zostało już zaplanowane, nawet jeśli nie przez Boga, który na to wszystko patrzy, to poprzez ilość naszych doświadczeń i potencjałów. Bo wszystko jest matematyką w ostateczności, można obliczyć kiedy zeżresz kremówkę, a kiedy postanowisz od stycznia chodzić na siłownię. Problem w tym jest taki, że choć potencjalnie jest to możliwe to realnie nikomu się to nie udało. Zatem – pics or it didn’t happen, a na razie musimy radzić sobie inaczej.
Ja wierzę w wolę, która może człowieka obudzić do życia innego rodzaju. Być może jestem naiwny, ale skoro ogromny procent ludzi, którzy stają się otyli nigdy nie jest w stanie wrócić do optymalnej dla swojego organizmu wagi, to ja myślę czasami o tych, którzy mogą. Możliwe, że też są jakoś uposażeni w tym kierunku, ale skoro nikt nie jest w stanie udowodnić tezy przeciwnej, to ja będę nie-udodowadniał tak samo, twierdząc — że jednak nie. Że w człowieku istnieje ten pierwiastek, który pozwala na zmianę. Że jednak nie jesteśmy do końca zapisani gdzieś tam.
I tak samo myślę o filmach na festiwalu. Że być może nie jest źle, że ktoś docenia reinterpretację mitu o alkoholizmie, patriotyzmie, PRL-u, że bawimy się w opowieści o trudnej rzeczywistości osób wykluczonych, że to, że tamto, co brzmi podobnie, ale nie można nikogo pozwać. A potem wygrywa film, który jest w ogóle inny od wszystkiego, choć początkowo niewielu się tego spodziewało. Być może to właśnie wyjście pod prąd jest tym kierunkowskazem, który powinien nam przyświecać w tych jakże trudnych czasach, gdzie człowiek człowiekowi drugą stroną. Być może uniwersalność to coś, co jest lekiem na te trudne czasy, gdzie z jednej strony ludzie mają dość patriotyzmu, a z drugiej progresywizmu. Z jednej strony mamy brunatną zakałę, z drugiej amerykańskie zakusy komunistyczne. A w środku nikomu nie chce się mówić o tym, o czym jest życie. Czyli o codziennych zmaganiach. Czy mieć dziecko, czy nie mieć dziecka, czy mam już raka, czy jest on gdzieś na horyzoncie dopiero? Może powinienem zacząć biegać? Może zmienić dietę? Może zmienić pracę i swój tryb życia? A tak naprawdę to jesteśmy samotni. Jak ten las świerków, każdy z osobna pnący się w górę. Może to nasza kwestia narodowa, a może to coś zupełnie innego. I o tym jest ten kraj. I o tym jest ten człowiek właśnie. Dziękuję za wspólną zabawę i widzimy się za rok. Może znowu będzie coś tak pięknie nie-tożsamego!
Fot. Aurelia Filipska