Jakub Wejkszner: Dzień dobry! Michale, ostatnio miałeś okazję wystąpić w filmie „Dziewczyna influencera”. Cóż to była za rola?
Michał Piróg: Tak, gram tam dziennikarza, który nie znosi tego całego trendu influencerstwa i mówienia o nim, jak o wspaniałym i kolorowym świecie. Influencing doskonale wie, że taki nie jest. Jest dosyć… no, może nie agresywny, ale mówiący bardzo wprost, wręcz obrażający tych ludzi. Chcący ich sprowokować do tego, żeby pokazali w końcu swoją prawdziwą twarz. Pomimo tego, że influencerzy dzięki social mediom są dzisiaj na wyciągnięcie ręki, to tak naprawdę nie wiemy nic o ich życiu.
Mogą kłamać.
I bardzo często to robią. Ludzie lubią wyolbrzymiać to, co nie jest możliwe do sprawdzenia. Lubią pokazywać jak im się powodzi – tylko i wyłącznie po to, żeby śledziło ich więcej osób i żeby w końcu ten ich sen się ziścił. O tym trochę jest ten film. Papierek jest bardzo kolorowy i zachęcający, ale nie zawsze wiesz, co jest w środku.
Doskonale to rozumiem, bo kiedy robię zdjęcia z dołu, to ludzie myślą, że mam trzy metry.
No tak, ale to jest o wzroście. Natomiast jeżeli mówisz komuś, że może rzucić edukację, bo świat youtuberów jest inny, że możesz zacząć zarabiać i wieść wspaniałe życie. Okazuje się, że to wcale nie jest prawda.
I tu zaczyna być problem.
Pokazuje się bardzo dużo treści o tym, jak to cudownie zostać influencerem…
No tak, z dnia na dzień dostajesz rzesze fanów, ogromne pieniądze, drogie samochody.
Wszystko niby się zgadza. Oczywiście to może być prawdą, w kilku przypadkach przecież jest prawdą, ale w większości to totalne kłamstwo. I nie chodzi tylko o to kłamstwo – chodzi o to, żeby sobie uświadomić, jaką cenę płacimy za ułudę wielkiego sukcesu.
My jako społeczeństwo, tak?
Tak – jeżeli chcesz być naukowcem czy lekarzem, to poświęcasz całe życie na to, żeby się edukować i to jest cena, którą płacisz. Podobnie z influencerstwem – niby nic nie robisz, ale jednak działasz, żeby odnieść sukces. Bardzo często ci ludzie płacą, stając się częścią wielkich machin, które tylko czekają na młodych ludzi, chcących odnieść sukces. Nie odniesiesz go, zanim oni cię nie przepuszczą – stajesz się zakontraktowanym człowiekiem do spełniania marzeń i do umieszczania konkretnych treści. To jest jeden ze scenariuszy – drugi jest taki, że pakujesz się w kłopoty.
Trzecia strona influencingu.
Ciemna strona. Chcesz coraz więcej atencji, więc przesuwasz granice moralności. Stąd mamy te wszystkie freak fighty. Wyobraź sobie, że jesteś młodym człowiekiem, który nagle decyduje się prać po mordzie z jakimś patusem – dlatego, że dali za to duże pieniądze.
Jeżeli chodzi o młodych mężczyzn, to jestem w stanie sobie to wyobrazić. Nawet za darmo.
Za darmo jestem w stanie to zrozumieć – to są pewnego rodzaju emocje, wyrównywanie rachunków, jakieś terytorialne i ambicjonalne sytuacje. Natomiast wystawianie się przed kamery, jest rodzajem pewnego…
Ekshibicjonizmu?
Niżej nie możesz upaść. No, jeszcze może seks kamerki. Nie mówię o tych, którzy to lubią – są sportowcy, którzy uprawiają sztuki walki zawodowo. Natomiast to, co robią teraz ci młodzi ludzie, nie ma z tym nic wspólnego. To jak Koloseum i Cesarstwo Rzymskie: wybuduj mi arenę, daj zabawę, a ludzie niech się cieszą. Najbardziej przerażającym problemem jest jak to, co zaczyna być popularyzowane przez jakieś trendy i staje się pewnego rodzaju normą. Bardzo mało mówimy na przykład o tym, co się dzieje z youtuberami, którzy byli znani kilka lat temu.
Niektórzy z nich niestety wylądowali w więzieniu.
Są w więzieniu, albo mają problemy psychiczne. Trudno jest być popularnym przez długi czas i nie zawieść. Można coś kreować i udawać, ale długo tego nie utrzymasz.
Pojawiają się nowi, młodsi i z innym poczuciem humoru.
Oni są jak guma, bo podążają za czymś, czego świat oczekuje. Myślą, że cały czas muszą być na bieżąco i na topie. Nie, nie muszą być, bo nie na tym buduje się zawód – powinni być sobą. Ale oni nie chcą być sobą, bo widocznie nie mają nic do zaoferowania.
Musi być też jakaś jasna strona influencingu. Sam jesteś w pewien sposób influencerem.
Nie wiem, czy jestem. Nie umoralniam ludzi w social mediach, nie mówię, jak mają żyć. Jako były student dziennikarstwa wiem, że sukcesem jest, gdy ktoś doczyta headline, więc nie łudzę się, że ktoś będzie czytał ze zrozumieniem teksty w social mediach. Tam rządzą hieroglify, pismo obrazkowe. Nie sądzę, żebym uprawiał w sieci jakieś moralizatorskie czynności z przesłaniem, bo nie wydaje mi się, żeby to do kogoś trafiało. Oczywiście, jeżeli są rzeczy na świecie czy w polityce, które cię denerwują i bolą, to staramy się zakomunikować to tak, żeby trafiło. Tak samo, gdy pracujemy z organizacjami, ale wiesz, to są plakaty. Może ktoś przeczyta, może nie.
Czyli nie jesteś w stanie opchnąć żelek z witaminami?
Nie, w ogóle. Uważam, że reklamowanie czegoś ze znamionami lekarstwa przez ludzi niezwiązanych z branżą medyczną, powinno być ścigane. Są oczywiście jakieś marki, z którymi pracuję, ale jest ich bardzo mało. Z ostatnią firmą tworzyliśmy kontrakt przez dwa lata, bo musieli mi przysłać ogromną ilość dokumentów – na czym testują, jak testują, jakie są składniki.
Pewnie zaimponowało im to, że jesteś przenikliwy i nie pokażesz swoim obserwatorom czegoś, czego nie znasz.
Oczywiście. Jeżeli pracuję w ochronie zwierząt i jest to dla mnie jedną z priorytetowych rzeczy, to jak mogę dopuścić produkt, który wykorzystywałby je w badaniach laboratoryjnych. Są priorytety – moim jest sprawdzanie, czy coś nie miało negatywnego wpływu, czy nie było robione z premedytacją i czy coś faktycznie działa.
Więc to są te wszystkie rzeczy, które twoja postać chce uświadomić bohaterom filmu „Dziewczyna influencera”.
Tak, cały film jest właśnie o tym, że młodzi ludzie, skuszeni szybkimi pieniędzmi, kolorowym życiem i samostanowieniem o sobie, postanawiają zagłębić się w ten świat. Są tam pozytywne rzeczy, ale też te negatywne i wyrachowane oraz pewnego rodzaju scenariusze, które mówią o tym, jak to wpływa na człowieka. Przyjąłem tę rolę, bo znam osoby, które pełnoetatowo zajmują się influencingiem. Wiem, jak to wygląda i to wygląda właśnie tak, jak jest pokazane w filmie. Idziesz na imprezę i kogo zapraszasz? Ja zapraszam tych, których lubię. A tamci zapraszają tych z zasięgami. Tam nie ma żadnej więzi. Oni przychodzą, robią zdjęcia, wszyscy siadają i zaczynają tworzyć opis, bo trzeba to szybko zapostować.
Wszyscy siedzą w ciszy?
Tak, to jest trochę przerażające. Są jeszcze „fejkowe” kariery – chcesz pokazywać, jak opływasz w luksusie, a to są znalezione w koszach butelki ekskluzywnych alkoholi czy torby nie twoich zakupów pożyczone do zdjęć. Potem nie masz z czego zapłacić za czynsz, ale wydaje ci się, że rozpędzisz się na tyle, że będziesz zarabiać miliony. Popadasz w coraz większe długi.
Czyli to jest pewnego rodzaju demitologizacja? To jest jeden z tych filmów, które pokazują drugą, mroczną stronę danego zjawiska?
Wiesz, założeniem na pewno nie jest, żeby odkryć teraz jakąś niewiarygodną kwestię. Jeżeli mówimy wszystkim dookoła: „Rzuć uczelnię, kup kieckę i pokaż cycki, bo to się sprzedaje” to ktoś z drugiej strony musi powiedzieć: „Ok, ale co to ze sobą niesie, co to spowoduje?”. Wchodzisz do pokoju i na stoliku leżą sto złotych i czek na nieskończoną ilość pieniędzy. Dzisiaj młodzi ludzie wybiorą ten czek, ale kontynuacja tego zadania jest następująca: Czy jesteś gotowy na to, żeby to mieć? Czy wiesz jakie to niesie konsekwencje? Czy wiesz, ile osób się zgłosi do ciebie, żebyś im pomógł i się z nimi podzielił? Czy chcesz się podzielić? Jeśli się nie podzielisz, jak to wpłynie na twoją rodzinę, twoich najbliższych? Ile osób pojawi się wokół ciebie, tylko ze względu na twoje pieniądze? Jeżeli nie jesteś na to gotowy, to może warto wybrać mniejszą kwotę i poczekać na moment, w którym będziesz wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Druga rzecz, to przecież te wszystkie pieniądze kiedyś się kończą. Jeżeli coś łatwo ci przyszło, to łatwo jest też to roztrwonić.
Widziałeś, co się dzieje z ludźmi, którzy wygrali w totalizatorach? Popełniają samobójstwa, wpadają w nałogi i tak dalej. Jeśli nie jesteś przygotowany na udźwignięcie pewnych rzeczy, to po prostu po nie nie sięgaj. Powinniśmy wiedzieć, jak to wygląda z drugiej strony. Ja należę do grupy ludzi, którzy lubią stąpać po twardym gruncie. Nie rozpływam się, nie żyję w wyimaginowanym świecie i za wszelką cenę do tego nie dążę. Mało tego, pomimo co mówią niektórzy ludzie, jestem fanem ciężkiej pracy, bo wtedy mogę docenić to, co mam.
Niektórzy uważają, że wstanie rano i zatańczenie trendu na Tik-Toku jest ciężką pracą.
Nie wiem, co inni uważają. Są też tacy ludzie, których sukcesem życia jest to, że obudzili się po raz kolejny. Uważam, że na pewne rzeczy trzeba czekać, długo pracować i przemyśleć. Może jestem staromodny, a może po prostu lubię się nad sobą pastwić.
A jak wygląda twój proces aktorski – grasz w teatrze i w filmach. Czy to jest twój azymut?
Aktorstwo było moim pierwszym kierunkiem, który wybrałem już jako dziecko. Poszedłem do szkoły, ale w międzyczasie pojawił się taniec. No i ten taniec okazał się dla mnie prawie tym samym, co aktorstwo, a nawet fajniejszym, bo nie ma jednego efektu w postaci języka, słowa. Taniec jest międzynarodowym językiem. Postawiłem na niego, był mi wówczas bliższy sercu. Późniejsze kontuzje jednoznacznie przekreśliły tę ścieżkę. Dalej kontynuowałem w telewizji, ale ta forma nie zastępuje mi tego, co jest dla mnie najważniejsze – sceny i kontaktu z ludźmi. Dlatego postanowiłem wrócić do teatru. To nie jest łatwy powrót. Przez lata zapracowałem sobie na łatkę, że nie gram i nie jestem aktorem – jestem byłym tancerzem i prezenterem, więc tego powinienem się trzymać. Jestem jednak osobą, która lubi pracować. Położyłem uszy po sobie. Castingi? Nie ma problemu – odrzucone, przyjęte, przechodzisz, nie przechodzisz. Powoli. Pięć lat temu wróciłem do teatru, teraz już jest dobrze. Wiesz jak jest w naszym kraju, możesz mieć jeden zawód – na szczęście to się trochę zmienia, pojawia się więcej osób, które po prostu mają to „coś”. Możesz robić wystawy bez skończonej Akademii Sztuk Pięknych.
Tak, ale to niestety powolny proces.
Powolny, ale już się zmienia. Ja też powoli zaczynam wracać. Teraz była „Dziewczyna influencera”, za chwilę wchodzę na dwa inne plany, o których niestety nie mogę mówić. W tym sezonie miałem już cztery premiery w teatrze, na które bardzo serdecznie zapraszam. Za chwilę mam pierwszą przepremierówkę piątej. Za sekundę wchodzimy na próby do tekstu Yasminy Rezy, Bóg mordu. Już za moment dwa bardzo duże tytuły teatralne, w dosyć ciężkiej stylistyce. Teraz w teatrze jest dużo komedii. Nie możemy jednak zapominać o tych ludziach, którzy niekoniecznie chcą się w teatrze śmiać. Lubię robić rzeczy dla ludzi, którzy mają swój rytm, idą w swoim tempie i mówią: „Dobra, oni się śmieją, a ty pokaż mi coś smutnego”.
Jest coś takiego, co chciałbyś zagrać ponad wszystko?
Jest taka jednak książka, nawet chciałem wykupić prawa do jej ekranizacji. Nie po to, żeby to reżyserować, tylko żeby była w ogóle taka możliwość, ale ktoś mnie ubiegł. Pierwszy raz miałem coś takiego, że jak skończyłem czytać, to od razu pomyślałem o ekranizacji. To książka polskiego autora, który na co dzień mieszka we Francji.
Nie chciałbyś grać Hamleta w Teatrze Wielkim?
Wiesz co, fajnie jest zagrać klasykę lub coś, co jest początkiem rzemiosła aktorskiego. Natomiast czy to jest moim marzeniem – nie. Zawsze chciałem zagrać w „Burzy” Szekspira. Nie wiem dlaczego, bardzo lubię ten spektakl. Są na pewno ludzie w teatrze czy w filmie, z którymi bardzo chciałbym pracować. Uważam, że nie to co gramy, a z kim pracujemy jest dla nas ogromnie rozwojowe. Jestem taką osobą, która lubi się uczyć i otaczać zdolnymi ludźmi.
Jesteś charakterystyczną osobą i ludzie mają pewnego rodzaju wyobrażenie na twój temat – jesteś energiczny, zabawowy i tak dalej. Masz tak, że reżyserzy boją się ciebie osadzić w bardzo poważnej roli?
To się powoli zmienia. Do tej pory ludzie zapraszali mnie do projektu, ale nie chodziło o granie, po prostu miałem być na ekranie, a to mnie teraz średnio interesuje. Powoli pojawiają się propozycje, które są odwrotne do tego, co widz myśli na mój temat. Ludzie patrzą na mnie przez pryzmat You Can Dance czy Top Model, ale to moja oddzielna praca. Tam jestem ja prywatnie, a w filmie czy w teatrze jestem postacią. To powinniśmy rozdzielić, ale jest to czasami trudne.
Lubisz siebie oglądać?
Nie znoszę.
Klasycznie.
Zawsze mam wrażenie, że coś można było zrobić lepiej.
Czyli jesteś perfekcjonistą, który chciałby zrobić jeszcze lepszą robotę na planie?
To nie jest tak, że wpadam w paranoję, bo to nie jest efekt tylko twojej roboty. Czasami chodzi o montaż, coś zostało wprowadzone, wplecione. Nie oglądam programów ze sobą – mogę to już powiedzieć, bo cała stacja się zorientowała.
Ale po co masz to oglądać…
Przecież tam byłem! Też im to mówię, że to bez sensu. Chyba dużo ludzi nie lubi siebie oglądać. Uczyłem się kiedyś u Rebekki Horn, która przez wiele lat była wielkim autorytetem w sztukach audiowizualnych. We Francji mieliśmy zajęcia odnośnie kompozycji teatru tańca współczesnego. Zazwyczaj jest tak, że w tym procesie zaczyna się strasznie dużo myśleć. Myślisz, myślisz i zaczynasz jeszcze raz wszystko analizować od początku, potem wprowadzasz zmieniany. Powiedziała, że to jest największa zmora dla artysty, na którą nie można sobie pozwolić. Kończysz, wypuszczaj. Każde dzieło będzie miało błąd i musi go mieć. Jeśli będziesz chciał je doprecyzować, to nigdy tego nie uwolnisz. Tak samo jest z rolą.
Może to właśnie jest dobre, że patrzysz wstecz. Wiesz, że się rozwinąłeś, zrobiłeś jakiś postęp.
No tak, my się cały czas rozwijamy. Nie wiem czy to jest tak, że jesteś lepszy. Wiele niesamowitych ról w świecie kina powstało u aktorów, którzy byli bardzo świeży i robili tak, jak czują. Im mniej kombinujesz, tym jest lepiej.
Fot. Łukasz Dziewic