Bycie matką geniusza nie zawsze jest proste, o czym dotkliwie przekonała się Julia Warhola, gdy jej syn zdobył międzynarodowe uznanie.
Mrs America?
„Cola to Cola i za żadną sumę pieniędzy nie kupisz lepszej Coli od tej, jaką pije bezdomny na rogu. Wszystkie Cole są takie same i wszystkie Cole są dobre” – przyznawał w wywiadach Warhol. Kojarzony z ekscentrycznymi pomysłami, Fabryką, pornosami i tlenionymi włosami malarz rzadko mówił o rodzinie, a jeszcze rzadziej o Julii. Nie zamierzał chwalić się też, że nauczył się od niej robić kolaże z gazet. Czyżby wstydził się matki? Andy bał się, że jego sekret wyjdzie na jaw. Przed śmiercią takich zahamowań nie miał. Jego sztuka symbolizowała ciepły rodzinny dom prowadzony przez matkę, z którą łączyła go zażyła relacja, a zupy Campbella, stosy jednodolarowych banknotów, pudełka z płatkami gromadzone potem w studiu, znalazł w spiżarni rodzinnego domu. Chociaż nie powiedział tego głośno, Andik tęsknił za rodziną, zwłaszcza za matką. Wcześnie wyjechał z domu, ale gdy zmarł ojciec zaprosił ją do siebie.
Julia Warhola była jedyną kobietą, która zaakceptowała dziwne skłonności syna, jego muzą i asystentką. Bez słowa skargi przepisywała kartki, ilustrowała książeczki i zbierała prace wierząc, że Warhol będzie kiedyś sławny. Już wtedy zawarli cichy pakt: o tym, co działo się w domu, nie mówili głośno. Julia, bo nie znała słowa w obcym języku, Andy, ponieważ nie zamierzał rozgrzebywać gromadzonych latami brudów. Bał się też, o czym nie mówił głośno, że publika zakwestionuje część z wykonanych przez niego prac, a dla kogoś takiego jak on byłaby to największa ujma na honorze. Dla urodzonej 20 listopada 1891 roku w Mikó, małej wsi w północno-wschodniej Słowacji Julii, Ameryka była krajem, którego nigdy nie rozumiała. Słabo radziła sobie w domu, bez znajomości języka nie mogła niczego załatwić. W takich chwilach ratowała ją sztuka.
Gwiazda filmu o niczym
W chwilach gdy nie miała na głowie dzieci i obowiązków Julia haftowała, śpiewała ruskie pieśni i szykowała kwiatki z bibuły – w domu, w których stale brakowało pieniędzy priorytetem stało się wykorzystanie resztek materiałów, nawet, jeśli nadawały się do wyrzucenia. Andik umiał odwdzięczyć się matce, sfinansował nagranie płyty z ludowymi pieśniami i nawet jeśli zrobił to pośrednio (tak naprawdę za płytę zapłaciło muzeum Warhola na Słowacji) Julia przyjęła ten gest z wdzięcznością.
W latach 60. Warhol pokazał matkę światu: zamiast kolejnych ociekających seksem scen, Andy nakręcił film o „starzejącej się gwieździe filmowej mającej wielu mężów”. W czasie gdy kamerował rodzinny dom matka gotowała obiad, prasowała i sprzątała. Andy chwalił ją potem, że nigdy nie wypadła z roli, nawet kiedy wylądowała w szpitalu i domu opieki. Warhol długo się wahał, w końcu uznał, że nie zrezygnuje ze spotkań. Nie pojechał na jej pogrzeb, ale w pierwszej wolnej chwili wykupił miejsce na cmentarzu św. Jana Chrzciciela w Bethel Park w Pensylwanii blisko grobu matki. Nie dopuszczając do siebie myśli, że zmarła na udar wymyślił historyjkę o wypadku w Bloomingdale’s, amerykańskim hipermarkecie, w którym zwykle robiła zakupy. Wygląda więc na to, że „maszynowa alienacja współczesnego życia w naszym przesiąkniętym medium świecie”, jak o sztuce Warhola pisali krytycy, była odbiciem nudnej rutyny kobiety, która zapamiętale układała puszki po zupie i oddawała puste butelki po napojach do sklepu. Kobiety, bez której Andy Warhol nigdy nie zostałby artystą.