Bartosz Maciejewski: Jacek Poremba, fotograf modowy, fotograf portretowy…
Jacek Poremba: Teraz głównie portretowy. Od mody rzeczywiście zaczynałem, ale nie robię jej już sporo lat – chyba, że dla przyjemności.
Pejzażysta?
Też.
Fotograf miejski?
Nie.
To ciekawe, że wybierasz pejzaż nad strukturą miejską. Podróżnicza fotografia to też twoja pasja?
Trudno nazwać to podróżniczą fotografią. Mimo, że mam tryb nomadyczny i jestem non stop w ruchu, to nie są to stricte podróże, by robić zdjęcia. Wiele osób się pyta, czy moja przygoda z Sudanem, która rozpoczęła się w 2001 roku, była projektem fotograficznym. Nie – po dziesięciu latach bardzo intensywnej pracy, głównie w fotografii komercyjnej i codziennym zasuwaniu bez chwili zatrzymania…
Był odskocznią?
Sudan pojawił się w momencie, kiedy poczułem, że dalej nie dam rady. Jeżeli nie znajdę jakiejś przestrzeni, gdzie będę mógł się zatrzymać i pobyć sam ze sobą, to ja tak nie chcę. W 2001 roku natrafiłem na grupę polskich archeologów.
Przyłączyłeś się?
Przyłączyłem i zniknąłem. Wcześniej wydawało mi się, że nie mogę zniknąć nawet na tydzień, a zniknąłem na dwa miesiące. Pojechałem tam nie myśląc o tym, że będę robił zdjęcia. Z pierwszego wyjazdu wcale nie mam ich dużo.
Ale gdzieś to w tobie się zaszczepiło?
Tak, bo byłem w miejscu totalnie innym od tego, w którym żyłem, więc aparat sam się wyciągał. Mogłem oczywiście namawiać sponsorów i media, żeby mi towarzyszyli, ale nie chciałem tego robić, nie chciałem mieć tego bata nad sobą. Gdybym chciał poleżeć pod palma dwa miesiące, to bym leżał i tak też bywało. Pierwsza podróż była sprawdzaniem – jak tę przestrzeń ugryźć. Pojechałem tam z wielkim, drewnianym aparatem. Trochę to ważyło, więc potem podróżowałem już z jednym obiektywem, bez żadnych zoomów.
Średni format?
Średni format, kwadrat 6×6, mój ukochany. Chciałem, żeby ten standard odzwierciedlał to jak widzę, a nie zniekształcał przybliżeniem czy szerokim kątem. Widziałem piękno człowieka, pytałem się o zgodę i robiłem zdjęcie. Moja fotografowanie wygląda tak od początku, nie lubię podglądać. Fotografia jest trochę podglądactwem, a to jest mi zupełnie obce. Jak ktoś jest na moim zdjęciu, to z reguły wie, że się na nim znajduje.
Czy to dlatego miasto nie jest przestrzenią, w której się odnajdujesz? Tam jest właśnie dużo podglądactwa.
Dokładnie tak. Street photo, które uprawia teraz mnóstwo, charakteryzuje się łatwością łapania i pracy sprzętem. Dużo osób się w tym odnajduje, ale ja wstydzę się chodzić z aparatem na szyi.
Średni format na pewno trochę waży.
Tak, ale to jest bez znaczenia. Zawsze miałam to uczucie wstydu – może dlatego do dziś nie uprawiam podglądactwa. Aparat pojawił się w moim życiu zamiast pędzla.
Robisz dużo nawiązań do malarstwa.
Ale nie umiałem malować. W domu był aparat, więc chwyciłem za niego z myślą, że będę nim kreował rzeczywistość, a nie ją rejestrował. Szukając swojej drogi miałem oczywiście przygody – po drodze był National Geographic, pracowałem w Czechach i Słowacji. Wszyscy marzyliby o takiej pracy, ale ja się męczyłem. Wiedziałem, że muszę wejść w jakąś grupę ludzi, być ich blisko i podglądać, ale ja tego nie potrafię.
Aż tak to cię krępuje?
Tak, krępuje i blokuje.
Dzwoniłem do ciebie wczoraj i usłyszałem, że właśnie jesteś na lotnisku. Skąd przyleciałeś?
Żyję trochę w dwóch miejscach. Od 13 lat moim drugim miejscem jest Sycylia. Sporadycznie zdarzają się jakieś prace za granicą, ale właściwie to podróżuję między Warszawą, a Sycylią. Tęsknię jednak za Sudanem i chciałbym do niego wrócić.
Kiedy ostatnio tam byłeś?
Dawno, w 2008 roku. Jestem teraz w innym miejscu, kraj też jest w innym miejscu. Nie da się do niego pojechać, bo jest w stanie permanentnej wojny. Fotografowanie czegoś takiego mnie nie interesuje.
To byłoby bardzo ciekawe, spojrzeć na Sudan po 16 latach.
Myślę, że tak. Strach nie jest moim problemem. W ogóle się nie boję, ale mam w życiu dużo szczęścia, przez co wchodzę w różne hardcorowe sytuacje.
Ale wojennej fotografii nie robisz.
Nie robię. Mam świadomoś, że taka fotografia jest ważna, ale jestem inaczej skonstruowany – dlaczego mam robić zdjęcie w sytuacji, w której dzieje się komuś nieszczęście? Co ja potem z tym zdjęciem zrobię? Opublikuję i dostanę za to pieniądze, zorganizuję wystawę? Podkreślę – mam świadomość, że taką fotografię powinno się pokazywać, ale jest w niej mnóstwo manipulacji. Czegoś, co jest mi obce. Nie wyobrażam sobie, że wyciągam aparat przed kimś, kto doświadcza cierpienia i zaczynam mu robić zdjęcia.
Mam bardzo podobne wrażenia, kiedy myślę o fotografowaniu osób dotkniętych przez los. Przygotowując się do mojego cyklu rozmów postanowiłem wrócić do „biblii” fotografii, czyli do „O fotografii” Susan Sontag. Biorąc ten zbiór esejów do ręki po takim czasie bałem się, że będzie trącić myszką. Myliłem się, książkę praktycznie łyknąłem Przeczytałem to, a wręcz łyknąłem. Fotografia jako taka właściwie się nie zmieniła – nie zmieniły się ani jej cele, ani przekaz, ani warsztat. Zmieniła się szybkość pewnych procesów i dostępność sprzętu. Lepsze aparaty i coraz to lepsze smartfony. Dziejowa rola fotografii się ostała.
Na pewno zmieniła się ilość powstawanych zdjęć.
Zmienił się również sposób pokazywania zdjęć i cała sfera social mediów, których wówczas nie było. Jak oceniasz ten proces?
Zgadzam się z tobą, że teoretycznie nic się nie zmieniło. László Moholy-Nagy w dwudziestoleciu międzywojennym powiedział, że z fotografią kiedyś stanie się to, co stało się z pismem. Nie wszyscy potrafili pisać, aż nagle wszyscy piszemy. Nie każdy pisze oczywiście książki, ale każdy z nas potrafi sklecić parę zdań. To samo stało się z fotografią. Era cyfrowa spowodowała wybuch masowości tego obrazu. Kiedyś byli fotografowie i inni, teraz wszyscy ludzie są fotografami. Lubiłem tę wyjątkowość, popularność tego medium trochę mi teraz przeszkadza. Ludzie robią zdjęcia, bo jadą w jakieś miejsce, fotografują się na koncercie, fotografują w knajpie, robią zdjęcia swojego jedzenia, co chwila robią zdjęcie. Przez to się odwrażliwiamy – wydaje nam się, że jeśli coś uwiecznimy, to to w nas już zostanie. Nie może w nas to zostać, bo jest na zewnętrznym dysku.
Co więcej, bardzo rzadko do tego wracamy.
Ważny jest tylko ten moment. Panuje dziwna świadomość, że jak naciśniemy spust migawki, to będzie to już nasze. Zapominamy o tym, że najważniejszym dyskiem, który będzie nas uwrażliwiał do końca życia jest pamięć. Nie rozumiem tych wyciągniętych rąk na koncertach – przecież przyszedłeś tam, żeby posłuchać muzyki.
Czy to kwestia elitarności?
To było zajęcie elitarne. Gdy zaczynałem w latach 90., to w fotografii komercyjnej było nas może z pięciu i to działało. Z jednej stronie fajnie, że wszyscy mogą to robić, ale z drugiej strony ta łatwość spowodowała, że do fotografii wkradło się dużo niefajnej przypadkowości, nonszalancji i bylejakości. Patrząc na swoje zdjęcia, coraz częściej mówię, że wolałbym to jednak namalować.
Tylko jak z poszukiwaniem talentów? Ten filtr założony jest szeroko – wśród tego grona ludzi zawsze znajdzie się kilku takich, którzy mogliby nie zostać odkryci. Przypominam sobie jedną z moich podróży do Nowego Jorku, chyba w 2013 roku. Ku mojemu zdziwieniu, na Brooklynie i Manhattanie rozmieszczono na billboardach zdjęcia ludzi, którzy używali konkretnej firmy smartfona. Jedenaście lat temu jakość tych szkieł i matryc była naprawdę słaba. Te całkiem ciekawe ujęcia znalazły się na wielkich billboardach – zastanawiałem się, jak to jest w ogóle możliwe? Jak oni to pikselizują, jak powiększają, co z tym robią? Dzisiaj jakość tych urządzeń jest porażająco dobra, ale to szkło nigdy nie zastąpi aparatu.
W aparacie, oprócz techniki jest jeszcze optyka, czyli odległość matrycy od obiektywu. Zdjęcia robione smartfonem są stworzone przez software i elektronikę. Wielu osobom się wydaje, że zrobili ładne zdjęcie, ale to nie oni, tylko programista. Ty tylko naciskasz w jego imieniu spust migawki.
Można się nauczyć fotografii?
Można.
Ty uczysz fotografii, prawda?
Zdarza mi się prowadzić warsztaty, ale bardziej myślę o spotkaniach warsztatowych. Więcej jest tam gadulstwa niż techniki. Jestem samoukiem, więc mój proces uczenia się wciąż trwa. Mogę opowiedzieć o swoim 35-letnim doświadczeniu, ale nie jestem wybitnym specjalistą technicznym. Jestem minimalistą w oświetleniu, mam jedną lampkę, z którą jeżdżę i pracuję. Nie mam w sobie misji nauczyciela akademickiego. Mogę jedynie pootwierać pewne drzwi.
A co w sytuacji, gdy spotykasz się z ludźmi, którzy mają tę pasję w sobie, ale ty widzisz, że oni tego nie widzą? Jest dużo ludzi, którzy kochają, probują, chcieliby… Ja chciałbym napisać książkę, ale nie potrafię tego zrobić.
Gdybym był w stanie wydobyć z siebie chociaż jeden poprawny dźwięk muzyczny, to zajmowałbym się muzyką!
Teraz mogłyby nam pomóc aplikacje. Wydaje mi się, że życie jest dosyć krótkie – jeśli ktoś przez to szkło nie widzi, nie potrafi tego ująć w kadr, to może szkoda czasu?
Trochę tak jest. Nie mam w sobie tyle asertywności, mam jakąś wrażliwość, przez którą nie potrafię tak wykastrować.
Ale wysyłasz jakieś sygnały?
Nigdy nie czułem, że mogę powiedzieć, że coś jest dobre albo złe. Mogę jedynie powiedzieć, że lubię to co widzę, lub nie. Albo rodzimy się z wrażliwością komponowania, albo nie.
Jeśli to masz, możesz to rozwinąć.
Są pewne zasady komponowania, które oczywiście można łamać. Byłem w styczniu w Ghanie. W szkole podszedł do mnie chłopiec, bez słowa zabrał ode mnie walizkę oraz statyw i przez dwa dni był moim asystentem. Nathaniel, który nigdy nie miał w dłoni aparatu, wziął go do ręki i zaczął go oglądać, coś popstrykał. Miałem ze sobą dwie puszki, więc jedną mu dałem. Zrobił tak cudowne zdjęcia!
Przez przypadek udało mu się być z tobą na planie. Przypadek jest w fotografii czymś niesamowitym. Jak to było u ciebie? Nie zacząłeś tego robić bardzo wcześnie.
Nie, miałem jakieś 23 lata.
Byłeś młodym człowiekiem.
Po drodze przez rok byłem zaopatrzeniowcem w Muzeum Historii Miasta, przez 4 lata pomocnikiem ogólnowydziałowym w drukarni wojskowej, Wiedziałem, że chcę robić zdjęcia, ale nie było wtedy szkół fotograficznych, była tylko szkoła filmowa. Film nie chodził mi tak mocno po głowie jak fotografia, więc zacząłem to robić sam. Miałem to szczęście, że zdjęcia powodowały zamówienie na kolejne, więc zaczęło to szybko pędzić.
Był tam jakiś przypadek lub twist?
Przypadek był taki, że moja przyjaciółka Joasia Chrzanowska, projektantka z Łodzi, robiła swoją pierwszą kolekcję. W pewnym momencie Joasia chciała ją pokazać na targach ipomyślała, że fajnie byłoby mieć do tego jakieś zdjęcia. W ogóle nie wiedziałem, co to jest fotografii mody, nie było jeszcze takich gazet jak „Twój styl”. W 1991 roku była „Uroda”, „Pani”, sporadycznie pojawiało się coś z zagranicy. Nie było mnie jednak na to stać. Przegoniłem po prostu dziewczyny po Łodzi i to wystrzeliło mnie w kosmos.
Wierzysz w rolę takich przypadków w życiu?
Tak, wierzę. Poddaje się tym przypadkom. Przypadkiem trafiłem do Sudanu i miałem dużo szczęścia, bo to miejsce wciąż jest pozbawione ingerencji turysty. Przypadkiem nie poleciałem tam z moim Frankiem w 2011 roku. Mieliśmy już wszystko załatwione, ale zaczęły się jakieś zamieszki. Nie będę przecież w takiej sytuacji leciał do Sudanu z 7-latkiem, więc poleciałem na Sycylię i tam już zostałem. Włochy zawsze były moją miłością, ale wydawało się mi nierealne, żebym mógł tam mieć swój kawałek ziemi. Okazało się, że trzeba marzyć i te marzenia próbować realizować.
Gdy myślę o tobie, to myślę przede wszystkim o portrecie. Miałeś przed swoim obiektywem fantastycznych ludzi – wybitnych Polaków i zagraniczne osobistości. Gdzie postawiłbyś portret w swoim artystycznym portfolio? Wciąż jest dla ciebie ważny, czy coś się zmieniło?
Zmienia się cały czas, ale portret wciąż jest ważny, jego robię najwięcej.
Żyjesz z tego?
Żyję z tego. Dzięki temu mogę realizować inne marzenia. Odszedłem od mody, bo miałem problem z jej próżnością i powierzchownością. Kocham ją do tej pory, jednak coś mi w niej zgrzytało, nie było tam prawdziwości, relacji.
Nie jest to personalna relacja, modelka pełni jakąś funkcję.
Fotografując modę starałem się robić rzeczy, które byłyby jak najbardziej autorskie. Okazało się, że to pasuje również do portretów. W połowie lat 90. zaczął się do mnie zgłaszać świat muzyczny, więc naprzemiennie robiłam modę i portrety. Byłem wtedy nieśmiałym człowiekiem, zacząłem uczyć się relacji z ludźmi, rozmawiać z nimi, otwierać się. Fotografia mnie terapeutyzowała. To też pewna konstrukcja mojej osobowości, pewna łatwość wchodzenia w obcego człowieka, szybkość oswajania go z niekomfortową sytuacją. Stanie przed aparatem często wywołuje napięcie i sztuczność w pozie. Wydaje mi się, że potrafię to rozmiękczyć. Dużo osób lubiło do mnie wracać. Przez ostatnie 20 lat kolekcja portretów na czarnym tle rozrosła się do dziesiątek tysięcy. Nawet, jeżeli robię inną sesję, to zawsze mam przy sobie czarną tkaninę.
Czym rozmiękczasz?
To jest chyba pewna naturalność, a nie czołobitność w przypadku znanych osób. Zła energia powoduje, że się zamykasz. Krążyły różne przezwiska, na przykład mówiono o mnie „siła spokoju”.
Robienie tylu osobom zdjęć powoduje, że masz większe doświadczenie, więcej widzisz i więcej czujesz.
Tu jest mnóstwo psychologii i pewnej techniki komunikacji. W trakcie robienia zdjęć nauczyłem się, że bycie werbalnym bardzo pomaga. Stanie przed kimś, kto nie jest doświadczony przed aparatem, chowanie się za sprzętem i milczenie…
Nie wiem czy masz podobnie, ale ja mówię dobre rzeczy o tym, kogo widzę.
Dokładnie tak.
Mam jednak jedną zasadę – nigdy nie ściemniam. Jeżeli coś jest nieprawdziwe, nigdy tego nie powiem. Mówię o rzeczach, które widzę i są dobre. Ludzie wtedy rozkwitają, stają się twoi.
Jeżeli czuję, że w rozmawianiu przekraczam granicę, to natychmiast się wycofuję.
Z jakichś powodów sięgasz po aparat?
Jestem w momencie, w którym myślę o fotografii, jako o pędzlu do malowania. Wiele lat temu zostawiłem na fotografii ślad w postaci czerwonej kreski, ale się tego wstydziłem i nigdy nikomu nie pokazywałem. Mam ten problem, że cały czas się dziwię, że jestem w tym miejscu, w którym jestem.
A to nie jest tak, że to stawia cię w fazie wiecznego rozwoju?
Nie, cały czas mnie zatrzymuje.
Stresuje cię?
Dużo rzeczy mi się pojawia, ale one zostają w fazie początkowej – po co mam to robić, jak to i tak jest do niczego.
Daj to ocenić następnemu pokoleniu. Niech oni sobie to przejrzą i zadecydują, czy to jest dobre czy nie.
Troszkę poradziłem sobie z ta niewiarą w to co robię i zacząłem inaczej ingerować w zdjęcia. Zawsze lubiłem geometrię, więc zaczęła się w tym krajobrazie pojawiać. Zostawiam ślad figur i kolorów, zwłaszcza krwistej czerwieni – nie wiem dlaczego właśnie ten kolor.
Może dlatego, że najbardziej lubisz właśnie monochrom?
Nie do końca. Sudan rzeczywiście był w tej swojej szczerości i miękkości monochromatyczny. Myślę jednak, że robię teraz mniej czarno-białych zdjęć niż kolorowych. Lubię kolor, lubię się nim bawić. Tak samo, jak fotografuję krajobraz – lubię jak dzieje się coś niepokojącego ze światłem, z formą czy ludzką postacią skomponowaną w niecodzienny sposób.
Nowosielski? Ten klimat?
Różnie. Z reguły komponuję symetrycznie, zacząłem jednak wychodzić poza dwuwymiarowość. Jest tyle tych rzeczy, których nie potrafię złapać i mam poczucie, że tego czasu zaczyna być coraz mniej.
Mam trochę czarnych snów związanych ze sztuczną inteligencją. Fajnie ją wykorzystywać – pytanie, kiedy ona zacznie wykorzystywać nas? Nie będąc strasznym pesymistą zastanawiam się, na ile generacja obrazu jest w stanie zaszkodzić fotografom i całemu środowisku? Jak ty to postrzegasz?
Nie jestem przerażony – wręcz przeciwnie, myślę o tym w kategorii nowego narzędzia do malowania obrazów. Pędzel stworzył jakiś rzemieślnik, a my później malujemy swoją wrażliwością. Pędzel w postaci sztucznej inteligencji stworzył programista.
To jest kompozyt, suma przeanalizowanych i kopiowanych milionów elementów.
Tak, zupełnie inna percepcja. Wielu fotografów i grafików może stracić pracę przez taką fotografię stołową, fotografię jedzenia czy wnętrz, gdzie nie ma relacji z drugim człowiekiem, bo w tym akurat mamy przewagę. Niektóre rzeczy wydają nam się nierealne, a nagle dzieją się w naszym życiu i korzystamy z nich. Kto wie, może za niedługo wymyślą, że maszyna może wejść w relację z człowiekiem.
Potraktujmy to jako puentę – w fotografowaniu chodzi jednak o proces, o chemię między osobą fotografującą, a osobą fotografowaną. Może to jest ta esencja fotografii, która jest w stanie przetrwać i pozostać z nami na długo.
Myślę, że tak może być. Nie jesteśmy idealni, popełniamy błędy, które też w pewnym sensie nas kreują. W tej zerojedynkowości właściwie nie ma błędów.
Chodzi o tę nieperfekcyjność.
Kochasz pewnie trzask płyty analogowej. Był okres płyt kompaktowych, a teraz wszyscy słuchamy muzyki ze streamingu.
Może to jest w jakimś sensie powrót do źródeł.
To nigdy nie wróci. Będą osoby zajmujące się fotografią analogową, ale świat jest tak skonstruowany, że ciągle idzie do przodu, nie ma regresji. Trzeba się temu przyglądać, trzeba próbować, ale nie można dać się porwać.
Nie dać się w to wciągnąć.
Mieć szacunek do tradycji. Fotografia analogowa jest cudowna, ale w samym obrazie moim zdaniem nie ma właściwie różnicy. Różnica jest w sposobie pracy, gdy masz tylko 20 klatek w aparacie.
To cię obliguje.
Nie widzisz tego, co robisz. Ja pracuję bez podłączonego monitora. Monitor mam w głowie.
Mam tak samo. To jest kwestia zaufania klienta.
Klient nie potrzebuje monitora, żebym mu zrobił zdjęcie, a mnie to rozprasza. Jestem wychowany na taśmie filmowej. Dużo młodych ludzi już nie myśli w ten sposób. To się wszystko zmienia.
Więc jest nadzieja.