Bycie kolekcjonerem nobilituje, o czym wiedział John Rockefeller. Przedkładanie ilości nad jakością uczynił swoją najważniejszą misją i przekazał ją dzieciom.
Rockefellerem być
„Bóg dał mi pieniądze” – przyznawał bez ogródek i natychmiast zabierał się za liczenie dolarów z rosnącej kupki pieniędzy. Przyjaciele i bliscy współpracownicy znający go od lat przyznawali, że był tytanem pracy, nie umiał bezczynnie czekać i stale coś udoskonalał. Tak było, gdy w stworzonej w Cleveland Standard Oil Company do mieszanki ropy dodał 39 kropli cyny. Tak też było, kiedy zatrudnionym ludziom darował większe pensje – dzięki sprytnemu posunięciu uniknął kłopotów z płynnością finansową i wszechobecnych strajków. Mógł sobie na to pozwolić. Jako pierwszy miliarder Stanów Zjednoczonych zarabiał krocie, sporo przeznaczał na szkolnictwo i jeszcze więcej na sztukę.
Bywał kontrowersyjny, ale zawsze w granicach rozsądku dążącym do poszerzenia horyzontów. Wcześnie zaczął. Będąc małym chłopcem podpatrywał matkę, pobożną i gospodarną baptystkę, jak zarządzała domem. Wyniósł z tej lekcji ważne przekonanie: wykorzystanie zasobów sprzyja bogactwu i pomyślności. Młody John rzadko widywał ojca, który wolał włóczyć się po okolicznych karczmach niż spędzać wieczory z rodziną. Kwestionował uporządkowane życie, wtedy gdy jakimś cudem wcześniej wracał do domu bywał nieznośny i rodzina chciała, by jak najszybciej się z niego wyniósł.
50 centów w kieszeni
Na szczęście dla matki i braci John wyrósł na zaradnego nastolatka: mając 12 lat pożyczył zarobione na hodowli indyków pieniądze sąsiadowi, a po odzyskaniu ich miał w kieszeni znacznie więcej aniżeli 50 dolarów i Rockefeller uznał, że od tej pory pieniądze będą na niego pracowały.
Trzy lata później John dopiął swego: przyspieszony kurs księgowości nauczył go zaradności, powściągliwości i pracowitości, cech, które ujawnią się później i ułatwią dotarcie na szczyt. Dużo wtedy podróżował, zdobyta wiedza w niewielkim stopniu rekompensowała mu kłopoty, z jakimi się borykał. Już pierwsza z nich – brak stałej pensji i posady – niejednego by złamała, ale nie Rockefellera. Za 50 centów przerysowywał tabele, ślęczał nad dokumentami i usiłował obniżyć koszty transportu. Poza tym coraz mocniej pochłaniał go problem inwestycji. Zdobyte informacje Rockefeller błyskawicznie wykorzystał. Przydały się, gdy w 1963 roku świat o nim usłyszał.
Król nafty
W latach 60. mało kto miał pojęcie o ropie, nie mówiąc o jej wykorzystaniu i składzie. Rockefellera nie zniechęcały trudności, z właściwym sobie zapałem zabrał się do pracy. Zamiast tłuszczu z wątroby wieloryba, drogiego i trudnego do uzyskania, wykorzystał naftę. Odtąd rafineria stała się niezbędną gałęzią przemysłu, dzięki niej oświetlano domy, fabryki i budynki gospodarcze. Ale prawdziwy szał na ropę zaczął się, gdy Rockefeller wykupił udziały konkurencji i stworzył Standard Oil Company. Jak przyznawał „sukces przychodzi dzięki otwartym oczom i zamkniętym ustom”. Jako jeden z nielicznych zaciągał kredyty, rozbudowywał frakcję kolejową i myślał przyszłościowo, lecz jego największym marzeniem pozostała sztuka.
Edukacja poprzez sztukę
Nie mający wiele czasu na galerie i muzea John sam zabrał się za swoją artystyczną edukację. Niekończące się obowiązki, których ilość rosła w zastraszającym tempie, skutecznie zniechęcały rodziców do planowania eskapad do Nowego Jorku. Teraz, gdy osiągnął sukces na rynku, przeciwnicy sarkastycznie przezywali go „królem nafty”, zainteresował się dziełami sztuki i w zastraszająco szybkim tempie chłonął wiedzę z nowej dziedziny. Błyskawicznie pojął, że inwestowania można się nauczyć, gdy tylko nadarzała się okazja kupował na aukcjach kolejne prace. Liczyła się jakość, nie ilość. Ale to Shermanowi Lee Rockefeller zawdzięczał jeden z większych zbiorów sztuki azjatyckiej. Shermana, starego wyjadacza, znali wszyscy wielcy akcjonariusze domów aukcyjnych, pomagał kolekcjonerom zdobyć upragniony obraz i uczył ich, jakimi twórcami warto się zainteresować. Gdy w latach 80. Rockefeller pokazał 300 obiektów z galerii mieszczącej się przy 725. Park Avenue, nikt nie spodziewał się, że najbogatszy człowiek świata pokaże wazy, malowidła i „kilka innych drobiazgów”. Wszystkie doskonale zachowane, wszystkie też promowały tradycyjną kulturę wschodu. Miały edukować, reklamować i poszerzać wiedzę. Rockefeller po latach: „Nie ma niczego bardziej okropnego i godnego pożałowania od człowieka, który wszystkie swoje dni przeznacza na zarabianie pieniędzy”.
Dla człowieka, którego majątek szacowano na 600 mld dolarów, najważniejszą wartością była wiedza. Dlatego też nikogo nie dziwiła decyzja o ufundowaniu Uniwersytetu Chicagowskiego, jednego z większych ośrodków naukowych Ameryki. Kiedy umierał w 1937 roku miał powiedzieć, że kto pracuje przez cały dzień, ten nie ma czasu na zarabianie pieniędzy. Dziwne, zważywszy na fakt, że autor sentencji należał do grona nieuleczalnych pracoholików.