Georgette Chen. Bogini wschodniego impresjonizmu

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Wiara w unikalną moc sztuki może zdziałać cuda, o czym wiedziała Georgette Chen. U nas ta malarka jest mało znana, za to w Chinach jej obrazy porównywane do dzieł Paula Gauguina robią furorę.

Pasja życia

W życiu miała dwie pasje: sztukę i podróże. Nie umiała żyć też bez rodziny dalej mieszkającej w Chinach, ale akurat o Sun Jat-senie, lekarzu, filozofie i tymczasowym prezydencie Republiki Chińskiej traktowanym na równi z Bogiem, nie mówiła głośno. Nikt na Zachodzie i tak by je nie zrozumiał, a ona nie zamierzała się tłumaczyć. Ważniejsze było malowanie i wystawy. Odkąd Chen spodobał się Londyn marzyła o zobaczeniu innych europejskich miast, na co z ochotą przystał się ojciec dziewczyny.

Georgette Chen miała więc szczęście, że urodziła się w zamożnej, hołdującej zachodnim zasadom rodzinie i choć nigdy nie wyjeżdżała sama regularnie bywała w Nowym Jorku, Londynie i kilku innych miastach. Wysokie wieżowce Manhattanu, gdzie można było nabawić się klaustrofobii, zamieniła na Paryż. Miasto Świateł wydało jej się ciekawsze i bardziej pasowało do Singapuru, rodzinnego miasta, w którym mówiąca płynnie po mandaryńsku artystka usiłowała przekonać ojca – szanowanego w Chinach bankiera i finansistę – że tworzenie obrazów to też zawód. Chociaż rodzina finansowała studia nigdy nie interesowały ją dzieła Chen i nawet gdy Georgette została jedną z najlepszych azjatyckich malarek nie przyjeżdżała na wystawy. Mówili, że nie będzie miała z czego żyć, lecz Chen nie brała ich słów na serio. Liczyła się pasja, a gdy artystkę zaproszono na Salon Jesienny, bliscy w końcu odpuścili.

Sztuka malowania światłem

Paryż wybrała nie przypadkowo: godzinami potrafiła oglądać zabytki w Luwrze, bardziej od greckich waz, dwustuletnich posągów i pyszniących się na ścianach płócien wolała tylko impresjonistów. Jasne kolory i wyrazisty światłocień pasował do melancholijnej natury Chen, marzących się od sztywnych ram i rzemieślniczych form wschodniej sztuki.

Naśladując Francuzów we wszystkim poza kuchnią i wierzeniami zatracała się w fantazji i własnych wyobrażeniach na temat lasów tropikalnych, rzek, buddyjskich mnichów i martwych natur z misami wypełnionymi po brzegi owocami. Jako najważniejsza przedstawicielka nurtu Chen mogła liczyć na świetne rekomendacje, wystawy w najbardziej ekskluzywnych hotelach i zakątkach świata oraz podróże. Te były dla niej ważniejsze od pieniędzy.

Chendana

W 1937 roku życie Georgetty nabrało rozpędu. Jako żona dyplomaty musiała zamieszkać w Hong Kongu, a zbliżająca się wielkimi krokami wojna chińsko-japońska odcisnęła na niej swe piętno. Nazywany „azjatyckim Holocaustem” konflikt przybrał na sile, gdy dotąd bezstronni dyplomaci opowiedzieli się po jednej ze stron. Dołączając do ruchu oporu mąż artystki nie przewidział, że zostaną aresztowani i staną się wrogami numer jeden. Jakoś doczekali do końca wojny, niedługo potem Georgetta została wdową. Miała wtedy 38 lat i nie spieszyło jej się ponownie wychodzić za mąż. Wolała podróżować, bywać na wystawach, tworzyć portrety i pejzaże. Tyle tylko, że na inspirowane zachodnią sztuką martwe natury w nieco przygaszonych kolorach malał popyt, a Chen, artystka bez etatu, po raz pierwszy przyznała rację rodzicom. Jako samotna, na dodatek bezdzietna wdowa nie mogła liczyć na pomoc ze strony państwa. To, czego dokonała w chińskiej sztuce przekształcając ją i czyniąc bardziej zrozumiałą już się nie liczyło. Chen błyskawicznie zrozumiała, że musi znaleźć stałą pracę.

Wyjeżdżając do Malezji, nie przypuszczała, że pozna drugiego męża, dostanie stałą posadę, a wakat nauczycielki plastyki przysporzy jej nowych fanów. Coraz bardziej też pasowało jej drugie imię, Chendana, oznaczające drzewo sandałowe, idealnie komponujące się z dotychczasowymi pracami. Problemów przysporzyła jej choroba, ale i tutaj miała się czym pochwalić: na reumatoidalne zapalenie stawów zapadł Auguste Renoir, ulubiony artysta malarki. Mimo kłopotów z utrzymaniem pędzla dalej pracowała, kilka płócien Chen trafiło też do Singapurskiego Muzeum Sztuki, co dla artystki było prawdziwym wyróżnieniem.

Georgetta Chen była jedną z tych artystek, dla których bardziej od komercjalnego sukcesu i zarobionych pieniędzy liczył się fakt, by przekonać do niej Azjatów. Inspirowane impresjonizmem obrazy powstały z zamiłowania do zachodniego malarstwa łączącym dwie obce kultury, za co dziś niejedna osoba postawiłaby artystce pomnik.

Reklama

W każdym wieku jest dobry czas na zmiany

Czy można przeżyć swoje życie kilka razy? Na pewno można je zmienić! O odwadze w dążeniu do autentyczności i prawdziwego szczęścia opowie Agata Igras. W tym odcinku Ela Lepianka i Agnieszka Balicka przeprowadzają rozmowę, w której odkrywają niesamowicie pasjonującą podróż przez wszystkie kontynenty aż do źródła prawdy.

Moje prace ożywają | Aneta Barglik

Nowe nazwisko na artystycznej scenie Warszawy – o niej będzie głośno! Aneta Barglik – malarka abstrakcyjna poruszająca się w nurcie ekspresjonistycznym, rzeźbiarka i właścicielka autorskiej galerii sztuki. O dobrej energii w sztuce, pejzażach emocjonalnych i byciu tu i teraz. Spotkanie prowadzi Karolina Ciesielska.