- MOJA DROGA DO PRZEBUDZENIA | Małgorzata Ohme
Anna Karolska: Po raz pierwszy w moim życiu wcielam się w rolę osoby, która będzie zadawała pytania Małgosi. Jest ku temu wyjątkowa okazja – Gosia właśnie skończyła pisać książkę! Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, kim jest Małgosia: to jedna z najbardziej cenionych dziennikarek i psycholożek w Polsce. Jest przedsiębiorcą, współzałożycielką i Chief Impact Officer w Mindgram, platformie wspierającej zdrowie psychiczne pracowników – z której sama korzystam zawodowo. Małgosia jest także właścicielką portalu Ohme.pl, prowadzi webinary i szkolenia jako psycholog dziecięcy i rodzinny. Mogłabym długo wymieniać jej liczne role, ale warto podkreślić, że wielu z was zna ją z TVN-u lub Onetu, gdzie współprowadziła wiele autorskich programów. Obecnie możecie ją spotkać w różnych formatach, takich jak „Kafka’15”, gdzie codziennie rano o 8:15 wita nas swoim uśmiechem i zmrużonymi oczami. Jest także autorką podcastu „Lajf noł makeup” – bez makijażu, bo to jedna z najbardziej autentycznych i inspirujących osób, jakie znam. Małgosia to moja siostra z wyboru i bardzo bliski mi człowiek. Witaj, Gosiu.
Małgorzata Ohme: Aniu, chyba nikt nigdy nie przedstawił mnie tak pięknie, więc twój debiut zaczyna się spektakularnie. Nie chodzi o to, że inni mieli złe intencje, ale trudno jest po prostu zapamiętać te wszystkie rzeczy, które zrobiło się, mając już ponad czterdzieści lat.
Skończyłaś pisać książkę. O czym jest i kiedy możemy się jej spodziewać?
Byłam kiedyś z artystą, który mówił, że gdy tworzy film, po zakończeniu pracy czuje się, jakby urodził dziecko. Projekt jest jak ciąża, którą nosi się przez cały czas jego realizacji. Podobnie miałam, gdy oddałam pierwszą wersję mojej książki wydawnictwu Marginesy. Poczułam niewysłowioną ulgę, jakby ogromny ciężar spadł mi z ramion. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że uda mi się ten projekt doprowadzić do końca. Kiedyś zaczynałam już pisać kilka książek, podobnie jak pracę doktorską, i chociaż miałam mnóstwo materiału, jestem z tych osób, które mają trudności z kończeniem swoich projektów. Dlatego cieszę się, że tym razem udało mi się doprowadzić sprawę do końca. Książka nosi tytuł „Przebudzone” i trudno mi opisać ją w jednym zdaniu. Na pewno inspiracją do jej napisania były kobiety oraz mój powrót z telewizji do świata psychologii, rozwoju osobistego i duchowości. Ważnym momentem była „Kafka’15”, w ramach której zaczęłam mieć kontakt z tysiącami kobiet. W ich mailach i podczas spotkań coraz częściej pojawiało się słowo „przebudzenie”. Kobiety dziękowały za przestrzeń, którą wspólnie stworzyliśmy i mówiły, że czują się przebudzone. To słowo tak mocno weszło mi do głowy, że nie mogłam przestać o nim myśleć. Wiedziałam, że muszę napisać o tych przebudzonych kobietach i o tym, czym jest przebudzenie.
Kiedy w końcu zdecydowałam się na ten temat, zdałam sobie sprawę, w jak ogromne wyzwanie się zaangażowałam. Znacznie łatwiej byłoby mi napisać książkę o czymś, co już dobrze znam i co jest bliskie mojemu sercu, jak na przykład miłość do siebie czy poczucie własnej wartości, o mechanizmach, o rozwoju i warunkach. To tematy, które są dobrze opisane w psychologii – coś, co jest mi bardzo bliskie i co sprawiłoby, że książka byłaby stricte psychologiczna. Kiedy zaczęłam szukać informacji, aby wypełnić książkę merytoryczną wiedzą, to zdałam sobie sprawę, że cały czas poruszam się w obszarze duchowości i oświecenia. Przebudzenie w duchowości często nazywane jest oświeceniem, ale w psychologii brakowało mi odpowiednika. W psychologii przebudzenie rozumiem jako świadomy umysł, czyli taki, który funkcjonuje w stanie świadomości i w konsekwencji prowadzi świadome, autentyczne i prawdziwe życie. Podobnie jak w duchowym oświeceniu, gdzie oświecony umysł prowadzi życie w zupełnie nowy, uważny sposób. W tych dwóch podejściach jest wiele zbieżności. Musiałam jednak sama opracować psychologiczną drogę do przebudzenia.
Czy dobrze rozumiem – przebudzenie jest odnalezieniem swojej tożsamości?
Trochę tak, a trochę nie. Odnalezienie własnej tożsamości to coś, co na etapie rozwoju po prostu się dzieje. Gdybyśmy mieli to uszczegółowić, to byłby to okres między 13. a 25. rokiem życia, kiedy młodzi ludzie intensywnie poszukują swojej tożsamości. W tym czasie organizm, psychika i umysł zaczynają zadawać pytanie: „Kim jestem?”. Proces ten zachodzi w drodze socjalizacji – z jednej strony tożsamość rozwija się zgodnie z indywidualnymi potrzebami, z drugiej zgodnie z oczekiwaniami innych, ponieważ żyjemy w kontekście społecznym. W duchowości ten proces polega na oczyszczaniu ego ze śmietniska, którym są oczekiwania innych, ich opinie na nasz temat oraz przekonania wynikające z negatywnych aspektów socjalizacji. Celem jest dotarcie do tego, co najprawdziwsze w człowieku – jego bijącego serca, oddechu, uważności, relacji z ludźmi. To najprostsze rzeczy, ale w psychologii również chodzi o coś podobnego. Chociaż w duchowości mówi się o odrzuceniu tego, co nie jest nasze, aby odkryć własną, dojrzałą tożsamość. W duchowości mówi się, że tożsamość już jest określeniem ego, więc zaśmiecaniem – po co w ogóle mówić o tożsamości, skoro człowiek jest w istocie najprostszym konstruktem, jest oddechem, jest „ja”. W psychologicznym przebudzeniu również chodzi o dojście do dojrzałej tożsamości, która nie jest obarczona maskami i rolami, czyli wszystkim tym, co narzuciło nam społeczeństwo. Wiele z naszych przekonań to w rzeczywistości coś nabytego w drodze rozwoju, wychowania, bycia z innymi – ktoś nam mówi, jak wygląda świat. Proces ten polega na oczyszczaniu się z tego, co nie jest moje, aby dotrzeć do momentu, w którym dotykasz najgłębszych warstw siebie, co prawie zawsze kończy się obiciem o pustkę – najpierw musisz wejść na tę pustynię niewiedzy i samotności, aby zbudować tam swoją autentyczność i prawdę.
O te samotne momenty chciałam cię zapytać. Kiedy jesteś sama i myślisz o swojej drodze do przebudzenia, o tych kluczowych momentach – czy masz takie chwile, które wracają do ciebie i którymi mogłabyś się z nami podzielić?
Tak, w książce wspominam, że przebudzenie, czyli otwarcie oczu na rzeczywistość, następuje wtedy, gdy to my się zmieniamy, a nie sama rzeczywistość. Dla niektórych osób jest to jedno krytyczne wydarzenie, takie jak choroba czy strata, które sprawia, że nagle dostrzegają, że sens i wartości życia znajdują się zupełnie gdzie indziej. Zaczynają wtedy dostosowywać swoje postrzeganie do rzeczywistości, w której odkrywają wartości i sensy. Dla niektórych – tak jak w moim przypadku i podobnie jak u ciebie – przebudzenie nie było związane z jednym krytycznym wydarzeniem, lecz stanowiło sumę wielu mniejszych przebudzeń. Nie zawsze były to kryzysy; często wynikały z nagromadzenia wiedzy i doświadczeń. Odpowiadając na twoje pytanie – było wiele takich momentów. Za każdym razem myślałam, że już się przebudziłam. Nie było we mnie pokory, która powiedziałaby mi, że przede mną kolejne momenty przebudzeń.
Jednym z najbardziej przełomowych momentów było moje rozstanie z mężem. Wtedy zrzuciłam z siebie wiele masek i ról. Będąc z osobą starszą od siebie, sama ukształtowałam się w określony sposób – nie dlatego, że on tego ode mnie oczekiwał, ale dlatego, że ja sama taką rolę przyjęłam. Ostatnio wspominałam swoje zachowania z tamtego okresu i zdałam sobie sprawę, że jestem bardzo daleko od tej karykaturalnie uległej, wiecznie uśmiechniętej, unikającej konfliktów i zdolnej do kompromisów osoby. To był na pewno moment przełomowy. Mój pierwszy prawdziwy moment dorosłości nadszedł, gdy weszłam w związek z Rafałem. Moja tożsamość opierała się wtedy mocno na nim – Rafał jest silną osobowością, dużym autorytetem, więc łatwo było mi „przykleić się” do mądrego profesora psychologii i stać się po części nim. Z czasem zdałam sobie sprawę, że bardzo się w tym duszę. Czułam, że mam jeszcze tyle do przeżycia, że jestem tak młoda, a mój apetyt na życie spowodował, że próbowałam się wyłamać i wyjść z tej relacji, co nie było łatwe.
Momentem przełomowym była też śmierć mojej mamy. To skonfrontowało mnie z tym, co wymyślałam sobie na swój temat i zmusiło do przebudzenia – do pełnej dorosłości, pełnej odpowiedzialności za swoje życie i do miłości, której nie doświadczyłam w kierunku mojej mamy, bo byłam przepełniona złością. Zrozumiałam, czym jest odpowiedzialna dorosłość, w której nie zasłaniasz się bez przerwy argumentem syndromu DDA. Ci, którzy stracili rodziców, z pewnością zrozumieją, że taka strata – nawet, jeśli rodzic nie był idealny – to utrata tej części siebie, która jest dzieckiem. Które zawsze może wrócić do mamy, stanąć w progu domu, dostać zupę i tę wyjątkową miłość, którą tylko rodzic jest w stanie dać. To był krok ku dorosłości.
Jednym z ostatnich przełomowych momentów było odejście z telewizji. Już wtedy byłam na ścieżce duchowości, psychologia przestała mi wystarczać. Miałam przeczucie, że istnieje coś więcej, niż tylko życie i że muszę być podłączona pod większą całość, bo w innym przypadku to życie – od urodzenia do śmierci, z czasem tracąc siły i bliskich – jawi się jako żart. Duchowość, jakąkolwiek sobie nie wybierzesz, jest trochę odpowiedzią na to, jak patrzysz na rzeczywistość i na siebie, do czego przynależysz. Już wtedy czułam, że nie pasuję do świata telewizji, który wydawał mi się powierzchowny, pozbawiony duchowych wartości. Wbiłam się w gorset, który mnie krępował. Ktoś kiedyś napisał, że w trakcie programu wyszły mi palce z butów – pomyślałam sobie, że to chodzi o coś więcej, że nie tylko palce, ale ja cała wychodzę z tej roli. Nie mieściłam się w tej formatce. Przestrzeń telewizji mnie ograniczała, ponieważ nie mogłam tam funkcjonować w sposób autentyczny. Nie mówię tego, by się usprawiedliwiać, bo potrafię wcielać się w różne role – to przecież praca. Jednak ten element prawdziwości coraz bardziej mnie uwierał. Gdy zbliżałam się do czterdziestki, to zaczęłam robić wewnętrzne podsumowania i czułam, że jeśli mam być sobą, to teraz jest na to najlepszy moment. Pamiętam, że jeszcze przed odejściem z telewizji, przed tym kryzysem i przebudzeniem, zrobiłam pierwszy odcinek “Lajf noł makeup”, w maju albo w kwietniu. To było tak, jakbym się przygotowywała. Dzisiaj, utkana już z duchowości wierzę, że wysłałam energię wszechświatu.
Duchowość jest dzisiaj bardzo modna i często pozbawiona głębi. Obserwuję twoją drogę i oceniam ją, jeśli w ogóle mam prawo, jako niezwykle autentyczną. Jednak w tej autentycznej drodze, pełnej duchowości, psychologii i twoich licznych przebudzeń – jako osoba przebudzona – czy zdarza się, że tracisz czasem zaufanie do siebie? Czy wracasz do starych schematów, które już znałaś?
Uważam, że powroty do starych schematów, pojawianie się wewnętrznego krytyka, czy powroty do „piwnicy” nie oznaczają, że znów zapadamy w sen. Osoba przebudzona nadal jest człowiekiem, takim jakim była wcześniej, a rzeczywistość, czy wręcz cały system, próbuje przywołać nas do porządku, do tego, co nazywamy homeostazą. System – to znaczy ludzie wokół nas, rodzina, społeczność, w której żyjemy – reagują, bo to my się wyłamujemy. Zaczynamy nagle czegoś wymagać, mówić innym językiem. Wtedy system, czyli otaczający nas ludzie, zaczynają mówić: „Hej, hej, hej, zwariowałaś? Co się wydarzyło?”. Nie mówię, że tylko pod wpływem innych wracamy do starych schematów. Nasz umysł jest zaśmiecony różnymi przekonaniami. Trigger, jakaś sytuacja aktywizuje przekonanie, wywołując w nas głęboko zakorzenione negatywne myśli – o sobie, o relacjach. Wtedy do głosu dochodzi nasz wewnętrzny krytyk.
Wyobraź sobie, że się przebudzasz – wiesz, że to, czego pragniesz, jest prawdziwe i dobre, a inni ludzie podążają podobną drogą. Spotykasz ich i widzisz, że postawili swoje życie na własnych zasadach. Umocniona tym doświadczeniem wracasz do swojej codzienności, ale wtedy inni mówią ci: „O czym ty mówisz? To jest tylko dla bogatych albo celebrytek, które mogą sobie pozwolić na wyjazd na Bali”. W ten sposób zaczynają fałszować tę rzeczywistość – nie z braku miłości czy złych intencji, ale z własnego strachu przed zmianą. Bo jeśli ty się zmieniasz, to system też musi się zmienić.
Czy miałam takie momenty? Tak, i ostatnio myślałam o tym, że dziś już rzadko udaje się mnie „zagonić” do tej piwnicy, chociaż kiedyś zdarzało się to często. Przez wiele lat z łatwością wracałam do starych schematów, a wręcz czułam się w nich „bezpieczna”. Zdarzało się, że dzwoniłam do mojej przyjaciółki – jedynej, która jeszcze chciała mnie słuchać w tamtym momencie – mówiąc: „Wróciłam”. A ona odpowiadała: „Znowu? I jak ci tam w piwnicy?”. Jestem jej bardzo wdzięczna za wsparcie, jakie mi wtedy dała. To ona prowadziła mnie w drodze uwolnienia. Dla osoba DDA, zbudowanej z poczucia winy, wstydu i odpowiedzialności to było idealne miejsce. Dzisiaj bardzo rzadko się to we mnie odzywa. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że kiedy jestem bardzo zmęczona, moja psychiczna odporność spada. W takich momentach nie mam wystarczającej obrony i łatwo popadam w stare schematy. Niedawno miałam taki moment, kiedy zbiegło mi się w czasie kilka rzeczy i zaczęłam się krytykować: „Jestem nieatrakcyjna, przytyłam, nie mogę schudnąć, starzeję się, nie trzymam moczu”. Wtedy pomyślałam: „Aha, cześć piwnico”.
Pytam cię o to, bo odpowiadasz na moje pytania, a ja nie boję się ich zadawać ani podążać za wskazówkami. Czasem chciałabym powiedzieć: „Nie, nie, nie, wiem lepiej, co jest dla mnie dobre, absolutnie się z tobą nie zgadzam.” Ale potem okazuje się, że w tym co mówisz jest troska, miłość, bezinteresowność i jedyny słuszny kierunek. To, co dajesz, inspiruje mnie do zadawania kolejnych pytań – bo tu nie chodzi o mnie, ale o ciebie.
Kiedyś nauczono mnie jednej rzeczy – prawdziwe pytanie o autentyczność to nie jest kwestia tego, jak być autentycznym, ale raczej tego, kto zauważa, kiedy przestajemy być autentyczni. Jakbym stała się narratorem twojego życia, który mówi: „O matko, Ania, dlaczego znowu siebie opuściłaś, dlaczego mówiłaś takie głupoty?” Tak, jakbym w tym wywiadzie zaczęła wymyślać nieprawdziwe informacje o sobie, opowiadając ci jakieś iluzje. Potem wróciłabym do domu i pomyślała: „Gosia, co ty wyprawiałaś w tym wywiadzie? Dlaczego nie mówiłaś prawdy?”. To właśnie ta część mnie, która potrafi zauważyć, że nie byłam autentyczna, jest naprawdę autentyczna. Podobnie jest z przebudzeniem. Jeśli weszłaś do „piwnicy”, ale masz świadomość, że tam jesteś i zadajesz sobie pytanie, co się stało, że znowu tam trafiłaś, to właśnie ta część ciebie, która dostrzega ten regres, jest przebudzona. Ty jesteś dalej przebudzona.
Powiedziałaś kilka ważnych rzeczy: osoba przebudzona przekazuje to dalej, dzieli się z innymi. Kiedyś ktoś podał ci rękę, nadał kierunek, a teraz ty robisz to z innymi kobietami – masz ich dziesiątki tysięcy na „Kafce’15”, setki tysięcy oglądających „Lajf noł nakeup”. Kochasz ludzi, ale ja cenię cię szczególnie za tę przestrzeń, którą tworzysz tylko dla siebie. Widzę cię w różnych odsłonach, w różnych rolach i maskach, obserwuję i uczę się. Masz wokół siebie grono osób – jak bardzo czujesz, że nie tylko biorą od ciebie energię, ale że wymieniacie się nią? Jak dużo bezinteresowności dostrzegasz wokół siebie i czy to jest dla ciebie ważne? Jak chronisz siebie w tym wszystkim?
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie zastanawiam się nad tym zbyt często. Jest kilka osób, które przeszły przez lata weryfikacji – wspólne trudności, zwrotne momenty – i te osoby pozostały, stając się dla mnie niepodważalnie czystymi. Są też osoby, które przychodzą i czegoś chcą, ale ja to postrzegam tak, że mam w sobie coś z rozdawnictwa. Rozdaję, bo nie mam z tym problemu – czuję, że wiele dostałam i nadal dostaję. Czuję się uprzywilejowana.
Rozmawiałam z Ewą Woydyłło i czytałam jej nową książkę o zakrętach życia. Bardzo bliski był mi fragment, w którym pisze o kwestii patrzenia. Wspomina, że urodziła się w 1939 roku i wyjechała z mamą na Ukrainę, gdzie spędziły całą wojnę. Na Ukrainie nie było bomb i pod koniec wojny powiedziały sobie: „Przeszłyśmy tę wojnę bez bomb”. Nie skupiały się na tym, co straciły, ale na tym, że przeżyły. Kiedy przyjechała do Polski pełnej gruzów, bunkrów i zniszczeń, Ewa opisała, że dla niej ten świat był piękny, bo mogła się bawić w tych bunkrach. Dlatego nie doznała traum, co dało jej zasoby, by pomagać innym. To mi jest bardzo bliskie. To jest kwestia interpretacji – dzieciństwo nie determinuje nas w takim stopniu, jak twierdził Freud – nie, masz jeszcze sporo możliwości określenia interpretacji tego, co się wydarzyło: jako sprzyjające nam lub przeciwne.
Oczywiście, miałam trudne chwile, były momenty, kiedy pogrążałam się w żalu nad sobą. Byłam jedynaczką, ojca nie było, mama popijała. Dziś wiem, że choć te doświadczenia mnie ukształtowały, to mam też mnóstwo pozytywnych wspomnień. Mój tata był prezesem Orbisu, mama pracowała, mieliśmy pieniądze, samochód, jamnika. Moi rodzice byli zabawni, jeździłam z tatą za granicę. Mama kochała mnie, choć w niedojrzały sposób, ale mnie chroniła. Doszłam do wniosku, że miałam dobre życie i nie czuję się straumatyzowana. Od okresu nastoletniego do dorosłości robiłam to, co chciałam, miałam wspaniałe prace, opuszczałam te, które mi nie odpowiadały, dostałam tyle talentów, że mogłam być psychologiem, dziennikarką, prowadzić programy, pracować w gabinecie. Jestem ogromnie wdzięczna za to wszystko i uważam się za osobę uprzywilejowaną. To, że dzisiaj rozdaje coś komuś, kto na to nie zasługuje, jest naturalną wypadkową mojego życia. Mam pewien „czujnik”, choć przyznaję, że czasem bywam naiwna. Ale nie chcę tej naiwności stracić, wolę być po stronie światła, która widzi w każdym człowieku chęć wymiany i dobro. Tak, są osoby, które chcą coś czerpać, ale przyglądam się temu z uśmiechem. Te osoby mają coś, co mogę sobie wziąć w zamian. I wtedy myślę: „A ja ci to dam, taki gest z mojej strony”.
I nie masz poczucia straty.
Nie, nawet gdy myślę o tym, kogo zapraszam do naszej społeczności, to otaczają mnie wspaniałe kobiety. Nawet jeśli zdarza się, że ktoś egoistycznie coś weźmie, to jest to tylko niewielka część całej rzeczywistości. Ludziom wydaje się, że wystarczy raz przyjść i już – niektórzy sądzą, że jedno wystąpienie wystarczy, by stać się „Gosią Ohme”. A potem są zaskoczeni, że to tak nie działa. Od 20 lat jestem w mediach jako ekspert psycholog Zapłaciłam za to wszystko wysoką cenę – to nie była „wata cukrowa”, musiałam przejść całą drogę: od różnych programów, przez hejt, aż po liczne urealnienia. Jeżeli raz coś dostajesz, to nie znaczy, że jest na zawsze. Telewizja nie jest miejscem, do którego można się przywiązać, niczego tam nie można być pewnym, poza niepewnością.
Dostałam wiele lekcji – także na własny temat – kiedy wydawało mi się, że mogę spocząć na laurach po jednym programie, ale potem okazywało się, że dalej nic nie ma. Okazało się, że można być rozpoznawalną na ulicy, a jednocześnie nie mieć za co zapłacić za gaz. Dlatego tym, brzydko mówiąc, pasożytom, mówię: „Masz, bierz, idź, ale już nie wracaj”. Gorzej z tymi, którzy pasożytują na mojej społeczności i na ich otwartych sercach. Ci, którzy próbują zarobić w niemoralny sposób i udają samozwańczych „pomagaczy”, mimo że nic za tym nie stoi. Chodzi mi głównie o tych, którzy nazywają się przewodnikami, mentorami, czasem trenerami, a niestety zdarza się, że także terapeutami. W takich przypadkach jestem szczególnie czujna. Nie podam nazwisk, ale zdarzyło mi się zaprosić na rozmowę kogoś, kto wydawał się niewinny, kogoś kto „śpiewa sobie” i żyje według własnych zasad – jeśli nie szkodzi innym, nie bierze za to pieniędzy i nie obiecuje ludziom spektakularnych zmian, to niech sobie działa. Jednak istnieje cała masa osób, które pojawiają się tylko po to, by komercyjnie wykorzystać tę społeczność. Chcą zarobić na kursach, które nie mają sensu, lub obiecują szybkie i spektakularne zmiany, a nawet otwierają traumy.
Martwię się o ludzi, którzy słuchają takich osób i podążają za nimi. Zastanawiam się, czy nie dzieje im się krzywda. Czy ktoś nie otworzy traumy, której później nie zamknie, używając szybkich interwencji? Czy ktoś nie wyda pieniędzy na coś, co nie ma sensu, ufając osobie, której nie powinien? Aniu, jesteś dzisiaj w odpowiedzialnej roli – grasz na mnie, jestem twoim gościem. Jako gospodyni, zaprosiłaś mnie do swojej przestrzeni. Kiedy ktoś przychodzi na „Kafkę’15”, staje się moim gościem. Moją rolą nie jest podważanie jego autorytetu czy kompetencji – zaprosiłam ją z pełną odpowiedzialnością. Jeśli kogoś zaproszę, a potem okazuje się, że nie sprawdziłam tej osoby wystarczająco dobrze, mogę mieć pretensje tylko do siebie. Nigdy jednak publicznie nie zrobię nic przeciwko tej osobie. Mogę jedynie pomyśleć o tym w prywatnych refleksjach. Czasami mam myśl: „Szkoda, że nie mogę wysłać sygnału, byście nie podążali za tą osobą”. Wiem, że wokół mnie jest wiele osób, które chcą zaczerpnąć z mojego świata i wykorzystać go do własnych interesów.
To jak się czujesz w mojej przestrzeni?
Czuję się wspaniale. Rzadko udzielam wywiadów, bo często mam poczucie, że nie mam nic nowego do powiedzenia. Czasem, jak jestem w takiej „piwnicy” myśli, wydaje mi się, że wszystko już zostało powiedziane, a przecież spotkałam na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi, a ich mądrość czasami mnie onieśmiela. Mimo to czuję, że moja „niepiwniczna” część, ta z „salonu”, mówi mi: „Gosia, przecież rozumiesz co mówią, podążasz za tym, jesteś partnerką w tych rozmowach”. Mam swoją mądrość, którą dziś się dzielę i jestem przekonana, że nie jest to pozbawione wartości. Dawno nie byłam na terapii, choć przez wiele lat regularnie na nią chodziłam. Wtedy czułam ulgę, kiedy mogłam się wygadać, a teraz, jak zjadę po schodach w Fabryce Norblina, też pewnie poczuję tę ulgę, taką celebrację siebie. Dzięki temu, że dajesz mi tyle przestrzeni, czuję się bezpiecznie, jakbym rozmawiała z siostrą. To mój pierwszy wywiad od dłuższego czasu i cieszę się, że mogę go udzielić właśnie tobie, zwłaszcza w kontekście książki, która jest dla mnie bardzo ważna i której się jednocześnie bardzo boję.
Jak wyglądają poranki przebudzonej kobiety?
Poranek potraktujmy metaforycznie. To moment, kiedy otwierasz oczy i pierwszą osobą, którą zauważasz, jesteś ty. Budzisz się, bierzesz głęboki wdech i wydech, czujesz, że żyjesz i kierujesz uwagę na siebie. Zastanawiasz się, na co masz ochotę, jaką kawę wypijesz, jak się dzisiaj czujesz, czym oddychasz, co cię otacza.
Następnie zaczynasz dostrzegać małe cuda. Może zauważasz, że za oknem rozkwitło drzewo wiśniowe i zachwycasz się jego kolorem. Może słyszysz niesamowity dźwięk lub włączasz przepiękną muzykę i myślisz, jak niewiarygodne jest to, że żyjesz w świecie, w którym ludzie tworzą takie piękne rzeczy.
Jak mówi nasz kochany autor, to, co możemy dać innym, to nasza uważność. Tak naprawdę otwieramy oczy do tej samej rzeczywistości – dla kogoś może to być malutkie mieszkanko, skromna kanapa, ale gdy rozglądasz się i widzisz te małe cuda, jak uśmiechnięta córka i miłość w jej oczach, czy rozmowę z mamą, która drżącym, starszym głosem mówi „kocham cię, córeczko” to dostrzegasz, jak wielki cud jest w byciu częścią tego życia.
Otwarcie oczu to moment, w którym zauważasz małe cuda i postrzegasz rzeczywistość inaczej. To chwila, kiedy mimo poczucia, że nic nie ma sensu, szukasz tych małych oczarowań i mikrodrgań, które oferuje życie. Przebudzona kobieta to taka, która budzi się z radością do życia, świadoma, że życie jest cudem.
I ta kobieta, cytując Thich Nhat Hanh z książki „Jesteś tutaj”, mówi do siebie rano: Kochanie, jestem przy tobie.
A wieczorem, jak hawajska metoda Ho’oponopono mówi: Przepraszam, Proszę wybacz mi, dziękuję, kocham cię. Namaste.
Wywiad: Anna Karolska
Zdjęcia: Bartosz Maciejewski