Pamiętał tylko, że miał coś zrobić. Chodziło to za nim jak to wieczne oglądanie swoich nieobciętych paznokci połączone z niemożliwością obcięcia ich w ciągu kilku następnych dni z uwagi na brak odpowiednich narzędzi. A i tak prawa dłoń będzie poharatana. Ale miał coś zrobić. Związane to było albo z czymś bardzo prozaicznym, ale koniecznym do zrobienia szybko, albo czymś bardzo ważnym, ale dalekosiężnym, z konsekwencjami niezrobienia daleko wykraczającymi poza codzienną egzystencję.
Wiedział, że musi to zrobić, ale zupełnie nie mógł sobie przypomnieć dlaczego. Sen nie przychodził, a wraz z nim nie mógł nawet uporządkować sobie w głowie tego, co było do zrobienia, choć nie zrobione jeszcze i paląco potrzebne. Jakie mogą być konsekwencje – myślał, co może stać się, co może zaowocować tym, że tego nie zrobię, jeśli zrobić bym tego nie mógł przez niepamięć?
Chodził więc w różne miejsca, by rozruszać swoje komórki szare, stare i młode, te, które jeszcze nie zdążyły się odnowić i te, które w paskudztwie swym nie mogły nawet rozpocząć podróży po konkretnych orbitach neuronowych, nie mogły nawet zacząć się pojawiać, bo nie dość, że sen nie przychodził, by je regenerować, to w dodatku jedzenie było paskudne, bez smaku, a chęć przygotowania sobie czegoś porządniejszego skutecznie opuszczała go z każdą chwilą, w której nie zrobił tej rzeczy, którą zrobić był powinien.
Najgorsze w tym wszystkim, że ta rzecz, którą miał zrobić, odbiła się także na jego życiu osobistym. Żony i kochanki nie mogły do końca zrozumieć, jak można tak bardzo nie skupiać się na nich, przez co po kolei odchodziły od niego, nawet nie poprzez przecięcie całej znajomości, ale poprzez bolesne, pełne wyzłośliwienia milczenie.
Podobnie jego relacje z rodziną. Choć odwiedzał matkę co jakiś czas, jak to kiedyś postanowił, to myśli jego krążyły ciągle wokół tej rzeczy zaczętej może nawet, ale na pewno nie skończonej, tej rzeczy do zrobienia, która już nie tylko wpływała na niego, ona go definiowała. Matka była jego jedyną powiernicą z uwagi na wypchnięcie go z siebie, więc czuł jakiś przynajmniej stopień zaufania do tej osoby, toteż zwierzył się jej ze swojego problemu. Matka odpowiedziała mu jakimś wiejskim powiedzonkiem, którego nie zrozumiał, po czym zaczęła go opieprzać za kwestie, które robił w dzieciństwie i wydawało jej się, że robi nadal.
Koniec końców, nie mógł już tak żyć, gdyż ta rzecz, ten ogrom, który wisiał nad nim, tak go przytłoczył, że leżał już tylko na podłodze i gdyby nie pies, który co jakiś czas lizał go po twarzy, nie budziłby się nawet ze śpiączki heroicznego poświęcenia się sprawie.
Wnet jednak, w ostatecznym wycieńczeniu, przed ostateczną decyzją, nagle, ni stąd, nie zowąd, przypomniał sobie.
– Miałem przestać się przejmować.