Samochody tej marki mają równie hiszpański rodowód, co sam Enrique Iglesias. Z tym, że dziś przedsiębiorstwo Seat to własność koncernu Volkswagen. A jak wiadomo, Niemcy mają spore pojęcie o robieniu samochodów. Nic zatem dziwnego, że Seat zrobił się stałym bywalcem na polskich drogach. Przez siedem dni sprawdzałam, w jaki sposób zyskuje tak liczne grono wielbicieli.
Odbieram kluczyki, wychodzę na parking. Nie tak go sobie wyobrażałam. Mój grafitowy towarzysz to mocna odmiana, a mimo to nie pręży muskułów – grube spojlery na progach i zderzakach nie ciągną się po ziemi. Na pierwszy rzut oka łudząco podobny do Volkswagena Golfa. Linie nadwozia są długie i ostre, zaś wszelkie krągłości i wybrzuszenia zostały wyeliminowane. Patrząc na kształt reflektorów, można odnieść wrażenie, że zostały wycięte skalpelem chirurgicznym. Jedynie 18-calowe ponętne felgi ze stopów lekkich wprowadzają w tym idealnym ładzie odrobinę szaleństwa.
Kabina pasażerska została utrzymana w eleganckiej czerni, która została tu i ówdzie przełamana czerwoną nitką. Ani grama chromu, ani deka karbonowych wstawek, tylko niemiecki minimalizm. Choć tworzywa są dobrej jakości, zegary czytelne, a całość solidnie spasowana, jednak liczyłam w duchu na więcej polotu. Na szczęście sportowe fotele są ładne i bardzo wygodne, a skóra, którą zostały pokryte, jest dobrej jakości.
Na desce rozdzielczej panuje niemiecki porządek. Pokrętła i guziki odpowiedzialne są tylko za podstawowe funkcje. Cała reszta została ulokowana za ciekłokrystalicznym ekranem dotykowym o przekątnej 5,8 cala. Przekręcam kluczyk, a serce mi drży.
Wystarczyło, abym przejechała kilka metrów, aby uczucie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Samochód prowadzi się jak wystrzelony pocisk – odnoszę wrażenie, że nic nie jest w stanie zakłócić jego toru jazdy. Moje zaskoczenie jest tym większe, że w segmencie aut kompaktowych nigdy nie spodziewałabym się tego typu wrażeń. A jest ich cała gama, od radości zaczynając, a na zakochaniu kończąc. Ale przecież to dopiero początek naszej wspólnej przygody, zatem rozpoczynam proces wnikliwego poznawania.
Sercem samochodu jest benzynowy, turbodoładowany silnik o pojemności 1.8 l i mocy 180 KM. To sporo, ale nie tylko to decyduje o tym, że dla Leona FR można szybko stracić głowę. Już po pierwszym dniu wiem, że od tego samochodu trzeba będzie mnie odrywać siłą. Nawet kiedy pole na obrotomierzu dobiega już końca, żadna elektryka nie będzie się wtrącać w celu zepsucia nam zabawy. To my i tylko my decydujemy, kiedy i czy zmieniać bieg na wyższy. Czas jednak z siódmego nieba zejść na twardą ziemię. Zużycie paliwa to temat bolesny, aczkolwiek konieczny do poruszenia. Podczas spokojnej jazdy w cyklu miejskim samochód wykazał zużycie paliwa na poziomie 9,2 litra. Trochę mniej optymistycznie te dane wyglądają, jeżeli mamy ochotę trochę się zabawić; wtedy komputer może nam wykrzyczeć nieco więcej. Ale zabawa jest tak przednia, a radość tak duża, że nic nie jest w stanie zepsuć humoru.
Wbrew pozorom jest bardzo wygodny w codziennym użytkowaniu, a zawieszenie nie sprawia wrażenia odlanego z betonu. Nawet na spiczastych muldach plomba z zęba nie wypadnie, a pojemny bagażnik pozwoli nam spakować więcej niż może się wydawać. Doskonale wcieli się w rolę spokojnego mieszczucha jak również skutecznej zabawki. Nie tylko dla chłopców.