To nie był tylko kolejny test. To było spotkanie z własnymi marzeniami, a przynajmniej nie znam innych słów, jakimi mogłabym określić swoją przygodę. Zasiadłam za kierownicą samochodu, który noszę w sercu od dziecka. Zawsze poza moim zasięgiem, dziś przez kilka dni do mojej dyspozycji. Radość tak duża, że z powodzeniem mogłabym nią wypełnić Wielki Kanion. Ja jednak wolę podzielić się nią z Wami.
Ford Mustang powstał w 1964 roku. Jego wielbiciele twierdzą, że pierwsza generacja była tą najbardziej udaną. Stoję po ich stronie. Historia powstania była dość zaskakująca jak na samochód, który do dziś nieprzerwanie budzi ciche westchnienie milionów ludzi na całym świecie. Otóż powstał jako odpowiedź na drogiego Chevroleta Corvette, będącego w latach 60. jedynym dostępnym na rynku samochodem typu muscle car. Posiadanie takiej zabawki było pragnieniem wielu, jednak tylko nieliczni mogli sobie na niego pozwolić, gdyż Corvette był również samochodem dosyć drogim. Luka na rynku była zatem ogromna i Ford postanowił ją zasypać. Tym oto sposobem powstał Ford Mustang, samochód dedykowany młodym i spragnionym wrażeń. Sportowa sylwetka, atrakcyjna cena, napęd na tylną oś. No i ten logotyp: pędzący dziki mustang, symbolizujący nieskrępowaną niczym wolność. Rynek chwycił, co zresztą było do przewidzenia.
Od tamtej pory powstało sześć generacji Mustanga. Całe szczęście za każdym razem projektanci stawali na wysokości zadania, zaklinając w kształcie nadwozia cząstkę lat 60. Niby na światło dzienne wyjeżdżała kolejna odsłona, ale – patrząc na nią z boku – nikt nie miał wątpliwości, że oto jest właśnie on. Dziś już nie jestem zmuszona podziwiać go jedynie na kolejnym obrazku. Przede mną stoi szósta, najnowsza generacja. Co więcej, to ja trzymam kluczyk w swojej dłoni. Chwila jest magiczna również z innego powodu: po raz pierwszy od momentu narodzin Ford Mustang zawita do salonów w Europie. Tak, producent długo dojrzewał do tej decyzji, a Stany Zjednoczone zawłaszczały dla siebie ten przywilej latami. Ale z tym już koniec. Od teraz każdy, kto zechce sprawić sobie takie zupełnie nowe cudo, nie będzie z tym miał najmniejszego problemu.
Testowany egzemplarz został wyposażony w turbodoładowany silnik 2.3 l EcoBoost, który był już wielokrotnie nagradzany, a który można znaleźć m.in. pod maską takich modeli, jak Ford Focus ST (2.0 EcoBoost), Ford Fiesta Black Edition (1.0 EcoBoost) i Fiesta ST (1.6 EcoBoost). Pojemność to ten punkt programu, przy którym z pewnością wybuchną spory. Bo 2,3 litra to dla jednych profanacja ducha muscle car, dla innych argument, który przeważy o podjęciu decyzji o zakupie. Mniejszy silnik to mniejsze zużycie paliwa, a nie oszukujmy się, 5.0 l V8 (również dostępny w polskiej ofercie) to propozycja raczej dla tych, którzy w ogródku posiadają własny szyb naftowy. Może i jestem nieobiektywna, bo darzę ten samochód ogromnym uczuciem, ale uważam, że 314 koni mechanicznych, jakie udało się uzyskać z pojemności 2.3 litra, nie jest najmniejszym powodem do wstydu. Zaskoczeni? Dodam, że moment obrotowy wynosi 434 Nm. To powinno rozwiać wszelkie złośliwe dywagacje.
Jest piękny – i tyle w temacie wyglądu. Zdjęcia nie kłamią. Nadwozie w wersji cabrio to szczyt marzeń w ciepłe dni. Kto dokona takiego wyboru, ten przekona się, co znaczy być panem życia. W jego wnętrzu wygodnie zajmą miejsce dwie szczęśliwe osoby (skazani są na to wszyscy przekraczający jego próg). Z tyłu wygodnie będzie podróżować torebka. I może pies, ale tylko ten nieduży. Bo tu od pasażerów zdecydowanie ważniejszy jest kierowca i jego przyjemność z prowadzenia. Miałam szczęście poprowadzić tego rumaka zarówno na suchej, jak i na mokrej nawierzchni. Owszem, to spory samochód, ale nie dajcie się zwieść pozorom. Wystarczył spadek temperatury i trochę deszczu, aby tylna oś co chwilę traciła przyczepność. Przy takich warunkach należy zachować szczególną ostrożność: skręcenie kół oraz dodanie gazu to najprostszy przepis na to, aby tył samochodu zaczął nas wyprzedzać. Mocniejsze depnięcie grozi już solidnym piruetem. Warto mieć w sobie odrobinę pokory, zasiadając za sterami tego mięśniaka. Kiedy jest jednak sucho, Mustang nie będzie nas straszył. Samochód prowadzi się bardzo pewnie i dobrze trzyma się drogi. Producent włożył również sporo pracy, aby zawieszenie nie dostarczało nam żadnych powodów do narzekań. Dlatego Mustang na wszelkich nierównościach sprawia pozytywną niespodziankę. Ze starannością wybiera wszelkie nierówności, chociaż to sportowy samochód, więc jest nieco sztywny. Dla mnie doskonałe zawieszenie nie stanowi zaskoczenia, gdyż już od jakiegoś czasu wszystkie modele Forda mogą się poszczycić w tym temacie najwyższymi notami. Ujeżdżany przeze mnie Mustang był wyposażony w automatyczną skrzynię biegów, która zręcznie i bardzo płynnie żonglowała biegami. Jasne, producent oferuje również manualny wariant, ale zdecydowanie wolę rozkosz płynącą z obecności przekładni, która wyręczy mnie w części obowiązków za kierownicą. Fotele są wygodne, a system audio naprawdę dobry. Szukam wad i nie mogę ich znaleźć. Mam nadzieję, że kiedyś znowu się spotkamy. Lecz wtedy zabiorę go ze sobą na dłużej. Już nie będę musiała trzymać jego miniaturki na półce obok łóżka. Jego miejsce będzie w moim garażu.
fot.: Radosław Pasterski
Ten artykuł możecie również przeczytać na stronie paniewiozapanow.pl