BMW 2 Active Tourer
Wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie, żeby do hejtu podchodzić z rezerwą. Zwłaszcza własnego.
Wielbiciele marki BMW na samą informację o tym, że firma ma zamiar produkować samochód z napędem na przednią oś zareagowali, jakby ktoś matkę im kołkiem nieokorowanym zatłukł. Później, kiedy zobaczyli jak samochód wygląda – zaczęli płakać rzewnymi łzami, że taki koreański w kształtach. Z doświadczenia wiem, że nawet najbrzydsze BMW (dla mnie X6) zaczyna się podobać kiedy się jest już w środku. Do tego MINI jest dowodem na to, że BMW potrafi dobrze robić przednionapędowe samochody.
Wsiadałem więc do 2 Active Tourera bez zbytniej niechęci. Wolałem świat, w którym serii BMW było pięć, ale pewnie gdybym to ja zarządzał tą firmą – zbankrutowałaby po paru miesiącach. Dziś modeli jest bez liku. Tak, by każdy znalazł coś dla siebie. Na przykład wielbiciel koreańskiego dizajnu. Ale poważnie. Zrobiłem Acitive Tourerem w trzy dni ze dwa tysiące kilometrów. Samochód, który na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie stworzonego do jazdy po mieście, świetnie sprawdza się w trasie. Wersja 218d – silnikowo same plusy. Prawie nie pali, a całkiem zgrabnie jedzie.
Wnętrze odpowiednio przestronne. Teoretycznie można się czepiać foteli, choć gdybym to zrobił pan Bóg powinien mnie piorunem trafić, bo moje wrażliwe plecy całkiem nieźle przeżyły prawie 20 godzin jazdy. Wyposażenie jak w BMW, audio jak w BMW. Wszystko jak w BMW. Tylko ten wygląd. Parę osób na parkingach czy stacjach benzynowych wyraźnie nie mogło uwierzyć, że to jest BMW. No i może właśnie o to chodzi. Może to jest samochód dla ludzi, którzy cale życie chcieli mieć samochód tak dobry jak BMW, tylko nie kojarzący się z tuningowaną trójką z lat dziewięćdziesiątych? Może. Nie mnie oceniać. Ja wiem, że ci, którzy się na to auto zdecydują – nie będą żałować.
źródło fot.: mat. prasowe