Samochody elektryczne mają jedną zasadniczą wadę. Są na prąd. Jest to również ich największa zaleta, ale przez chwilę nie będziemy się tym zajmować. Prąd ma to do siebie, że nie da się go nabrać wiaderkiem. Więc, jeśli go braknie – jest słabo.
No i tego boją się najbardziej potencjalni właściciele elektryków. Stacji szybkiego ładowania zasadniczo nie ma, te ładowania wolniejszego niekoniecznie muszą być po drodze. Samochód elektryczny z rozładowanym akumulatorem użytkowo przypomina altankę. Deszcz na łeb nie pada, ale chyba nie o to chodzi.
Jak więc uchronić elektryczne auto przed takim niebezpieczeństwem? Dołożyć mu coś, co w razie czego prąd zrobi. Czyli motorek.
BMW i3 REX. REX nie pochodzi od króla po łacinie, tylko od Range Extendera – silnika od skutera, który napędza generator produkujący prąd.
i3 sam w sobie to świetny samochód. Jeżeli tylko mamy możliwość ładowania go w miejscu nocnego postoju jego zasięg rozwiązuje większość problemów komunikacyjnych normalnego człowieka. Range Extender przydaje się, gdy trzeba pojechać gdzieś dalej bądź nie chce się myśleć o tym, czy na pewno będzie kiedy samochód naładować.
Mało kto pamięta, że 100 lat temu budowano już samochody działające na podobnej zasadzie.
Byłem tym autem na prawie 1000-kilometrowej wycieczce. Kiedy był prąd – jechało na prąd. Kiedy nie – paliło 5 litrów na 100 kilometrów. Jedynym minusem był zbiornik paliwa, do którego nie udało mi się nigdy wlać więcej niż osiem litrów. Ale czy to taki minus?