Ryk silników, który niósł się kilometrami od wczesnych godzin rannych, tłumy kibiców na trasach, którzy chcieli choć na chwilę zobaczyć jadące z ogromną szybkością po gruntowych drogach samochody rajdowe, tumany kurzu podrywane po każdym przejeździe – to wszystko zmieniło Mazury na te kilka dni w motoryzacyjną stolicę świata.
Najbardziej wytrwali kibice, choć powinienem napisać – setki i tysiące kibiców – kiedy tylko słońce pojawiało się na horyzoncie, ustawiali się na trasach rajdowych niczym myśliwi. Jeśli w okolicy nie było drzew, na które można byłoby się wspiąć, zaszywali się w gęstej trawie. Ci bardziej przygotowani, wraz z wyborem miejsca, organizowali sobie mini biwaki, z gorącymi napojami i przekąskami. Były telewizory, radia, krótkofalówki. Niczego nie brakowało, aby zapewnić sobie komfort oglądania i dobry widok na jak najdłuższy odcinek trasy. Miejscowi, jeśli nie byli zatrudnieni przy organizacji, służyli pomocą w znalezieniu najlepszego miejsca do oglądania dla tych wszystkich, którzy imprezę odwiedzili. Niektórzy zajmowali się wynajmem miejsc parkingowych, inni gonili zabłąkanych kibiców, którzy z niewiedzy weszli gospodarzowi w szkodę. Byli również tacy, którzy uważali się za szybszych niż samochody i z ułańską fantazją dostarczali sobie i organizatorom kolejnych powodów do zmartwień – taki polski folklor. Do tego wszechobecny kurz, który opadał dopiero kiedy słońce zachodziło, a który po całym dniu dopingu można było znaleźć nawet w najbardziej odległych miejscach swojego ciała i garderoby.
Rajd był fantastyczny i tylko trzy rzeczy nie sprawdziły się tak, jak organizator przewidywał. Nie padało, choć codziennie wesoły pan w telewizorze ostrzegał przed ogromnymi ulewami i koniecznością zabrania ze sobą parasola. Dopiero ostatniego dnia, kiedy wszyscy żegnali się i ruszali do domów, nastąpiło oberwanie chmury i trwało przez wiele godzin. Nie udał się wyjazd na kilka odcinków specjalnych na Litwę. Tam dały o sobie znać słabo przygotowane trasy i niesforni kibice. Nie sprawdziły się również przewidywania, że najlepszy będzie polski kierowca. Wygrał Sebastian Ogier, a Robert Kubica nie ukończył wyścigu. Dokładnie tak samo jak Krzysztof Hołowczyc i Michał Sołowow. Nikt o tym jednak nie będzie pamiętał, kiedy za rok światowa czołówka rajdów znowu przyjedzie do Polski. Oby tak się stało i oby was tam nie zabrakło.