Sześć lat po premierze finału ostatniego sezonu, kultowa seria “Breaking Bad” w końcu doczekała się pełnoprawnej kontynuacji. “El Camino” to dwugodzinny, wyprodukowany przez platformę Netflix film ukazujący dalsze losy Jesse’ego Pinkmana (Aaron Paul) – gościa, który dawno temu wraz ze swoim nauczycielem chemii Walterem White’em (Bryan Cranston) rozkręcił dobrze prosperujący narkotykowy biznes. Jak się okazuje, jego obecna sytuacja ma bardzo mało wspólnego z happy endem. Mogąc liczyć właściwie tylko na siebie, protagonista jest zmuszony do ukrywania się przed policją oraz wiszącą nad nim klątwą, sprowokowaną przeszłością spędzoną w środowisku kryminalnego półświatka.
Jeśli liczycie na widowiskowy, podnoszący poziom adrenaliny epilog, to możecie sobie odpuścić ten tytuł. Twórcy nie mają bowiem zamiaru schlebiać oczekiwaniom widzów. Pomysł Vince’a Gilligana i spółki na satysfakcjonujące zakończenie jest bowiem dość nietypowy. Opiera się on spychających sceny akcji na dalszy plan refleksjach, niespiesznej, medytacyjnej narracji i mało spektakularnej słodko-gorzkiej konkluzji.
Przede wszystkim, “El Camino” skupia się na post-traumatycznych myślach głównego bohatera. Obserwujemy człowieka przeżywającego wyjątkowo intensywne rozterki moralne, spowodowane czynami, których byliśmy świadkami, oglądając kilkadziesiąt odcinków serialu. Kamera nie szczędzi nam mocnych retrospekcji oraz zbliżeń ukazujących jego rozedrganą emocjonalnie mimikę. Tak naprawdę, niemal cała intryga dzieje się w głowie postaci, wątpiącej w słuszność swych życiowych wyborów.
Nic więc dziwnego, że poruszające zakończenie popularnej historii to teatr jednego aktora. Kreacja Paula zasługuje na największe brawa, ponieważ w niesamowicie realistyczny sposób eksponuje mentalną metamorfozę Pinkmana. Były współpracownik White’a zachowuje się, jakby w jeden dzień postarzał się o co najmniej dwie dekady. Nie ma w nim już tej charakterystycznej, młodzieńczej brawury, ani nieco niedojrzałego poczucia humoru. Nieszczęśliwy splot wydarzeń wraz z demonami mieszkającymi we wspomnieniach zgasiły młodocianą witalność Jesse’ego. Nawet bardziej żartobliwe sceny zdradzają egzystujące w nim zgorzknienie.
Wewnętrzną walkę bohatera ilustruje cierpliwe tempo opowieści. Oczywiście nie brak tu typowych dla serialu, scen potęgujących napięcie w iście hitchcockowskim stylu, ale atmosfera całości sprzyja raczej kreśleniu psychologicznego portretu postaci niż konstruowaniu sekwencji rodem z typowego kina sensacyjnego. Hipnotyzujący rytm nadaje tu malownicza sceneria, przypominająca krajobraz fantasmagorycznego westernu. Tak jak w kinematograficznych kronikach Dzikiego Zachodu, pistolety często włączają się do gry, lecz największą siłę rażenia mają jednak etyczne dylematy pierwszoplanowego rewolwerowca.
“El Camino” wydaje się idealnym podsumowaniem “Breaking Bad”. Zwieńczenie serii zostawia widzom interesującą, wielowymiarową wiadomość – nasze grzechy być może zostaną kiedyś odpuszczone przez świat zewnętrzny, lecz prawdopodobnie nigdy nie wyeksmitujemy ich z podświadomości.