Chuliganki rządzą – wywiad z Patrycją Mnich

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

W literaturze i innych dziedzinach sztuki bardzo wiele o nas już powiedzieli mężczyźni. Czas, byśmy opowiadały nasze historie same, bo to są zupełnie inne opowieści. Potrzebujemy ich. My, kobiety, potrzebujemy opowiadać sobie nawzajem nasze historie. Mężczyźni też potrzebują naszych historii. Oni na nie czekają. To piękne, że teraz możemy sobie nawzajem opowiadać i nawzajem siebie słuchać – Patrycja Mnich, pisarka, scenarzystka, autorka książki „Hej, dziewczyno!”, wydanej nakładem wydawnictwa Papierowy Motyl.

Kim są Zaborskie?

To są takie chuliganki. W bardzo dużym, krzywdzącym je uproszczeniu, ale lubię tak pieszczotliwie o nich myśleć. Zaborskie z mojej książki to wymyślona przeze mnie współczesna krakowska rodzina, składająca się z samych kobiet. Krnąbrnych i niepokornych, każda na swój sposób. Nestorka, Zoya Zaborska jest słynną rzeźbiarką, która w młodości przyjaźniła się z Aliną Szapocznikow i Zochą Stryjeńską. To oczywiście zmyślona przyjaźń, przemyciłam prawdziwe, niezwykłe kobiety do mojej zmyślonej historii. Oprócz Szapocznikow i Stryjeńskiej jest tam także miejsce dla Krystyny Skarbek. Wielką radość sprawiło mi wplecenie w fabułę tych prawdziwych, absolutnie nietuzinkowych postaci. A Zaborska to nazwisko mojej prababci, która była tramwajarką we Lwowie, kobietą, o której krążą rodzinne legendy pełne miłości i podziwu. Nie było to z mojej strony „tribute to”, po prostu właśnie przez postać prababci nazwisko Zaborska kojarzy mi się z kobietą niezwykłą, odważną, mądrą, dobrą i niezależną. Nadałam więc mojej książkowej rodzinie to nazwisko niejako bez świadomości, automatycznie. Co więcej, na okładce książki jest zdjęcie mojej kuzynki Joasi, z którą to tę prababcię dzielimy. Asia jest operatorką filmową i absolutnie jest dziewczyną nietuzinkową i niezależną. Nie ma co ukrywać, ta książka jest przesycona kobietami. Zmyślonymi, ale i postaciami realnie istniejącymi.

 
Reklama

A zaczęło się od tego, że mój kolega, reżyser filmowy, zaproponował mi napisanie dla niego scenariusza do filmu fabularnego o polskiej rodzinie. Ja tego kolegę bardzo cenię, więc się ucieszyłam, ale potem wróciłam do domu, usiadłam za biurkiem, zamyśliłam się i zdałam sobie sprawę, że właściwie to ja nie mam wiele do powiedzenia o „prawdziwej rodzinie”, a to co mam, już dawno zostało powiedziane. A że wtedy marzyło mi się porozmawianie z widzem czy czytelnikiem o tym, że kobiety są różne, przeróżne, żeby przestali je wpychać w jakichś pięć wzorców, to zamiast napisać ten scenariusz o polskiej rodzinie, napisałam opowiadanie o rodzinie, w której są same kobiety. Kolega chyba mi nawet nie odpisał na maila, w każdym razie w lot zrozumiałam, że nie o to mu zdaje się chodziło, ale też zrozumiałam, że ja nie chcę pisać o zwykłej polskiej rodzinie. I w ten sposób zostałam z tekstem o rodzinie kobiet Zaborskich, który zaczęłam rozwijać. Związałam się z Zaborskimi. Czasem wydaje mi się, że one faktycznie istnieją i żyją sobie na krakowskim Kazimierzu. Gdyby tak było, chętnie wpadałabym tam na kawę. 

Dlaczego interesuje cię kilka pokoleń bohaterek? Czy starość może być interesująca dla czytelnika?

Wszystko zaczęło się od mojej potrzeby pokazania portretów kobiet rozmaitych, różniących się od siebie charakterem, wiekiem, temperamentem, kobiet nie jednowymiarowych. Denerwuje mnie mówienie, że „kobieta taka nie jest” albo „kobieta by tak nigdy nie zrobiła”. W ogóle tego nie rozumiem. Kobiety są przecież przeróżne i różne rzeczy robią, na rozmaite sposoby. Chciałam więc mieć same kobiece bohaterki i pokazać jak są różne, a także dynamikę relacji między nimi. Do tego, jeśli przyjrzeć się tej książce pod pewnym kątem, można zobaczyć, że wszystkie moje bohaterki to są różne aspekty jednej kobiety, one wszystkie tworzą jedną prawdziwą kobietę, na którą składają się jej sensualność, intelekt, bunt, łagodność, delikatność, siła, strach, odwaga, brzydota, piękno, zaradność, bezradność, talent, lenistwo, pracowitość, cynizm, dobroć, po prostu cały kosmos, z którego zbudowany jest człowiek. 

Co do starości, oczywiście! Starsi ludzie są wspaniali. Bardzo dzielni, odważni. Mądrzy. Dla mnie kobietą absolutnie ukochaną, której wiele zawdzięczam, jest moja babcia Helenka. Jest dobra, czuła, silna tą czułą dobrocią i wspaniała, do tego ma poczucie humoru. Ona po prostu wie o co chodzi. Co w życiu ważne. Mam wrażenie, gdyby jej nigdy nie było w moim życiu to byłaby jakaś katastrofa, jakbym zgubiła kompas. Babcia Helenka opowiada mi czasem swoje sny, a ja je czasem zapisuję. 

Łukasz Maciejewski wspomniał, że w książce możemy odnaleźć feminizm. Nie uważasz, że staje się on coraz mniej “prawdziwy”, a coraz bardziej stanowi agresywne narzędzie w walce? 

Wiem tylko, że wspaniale, gdy kobiety mówią za siebie i opowiadają swoje historie. W literaturze i innych dziedzinach sztuki bardzo wiele o nas już powiedzieli mężczyźni. Czas, byśmy opowiadały nasze historie same, bo to są zupełnie inne opowieści. Potrzebujemy ich. My, kobiety, potrzebujemy opowiadać sobie nawzajem nasze historie. Mężczyźni też potrzebują naszych historii. Oni na nie czekają. To piękne, ze teraz możemy sobie nawzajem opowiadać i nawzajem siebie słuchać.

Czym cię ujęły Zaborskie, jakie są między nimi relacje, po co nam je opowiadasz?

Wiesz, dla mnie to takie ludzkie, że one się kłócą, różnią się od siebie, bywają dla siebie nie do zniesienia i wydaje się, że w życiu się nie dogadają, a tymczasem dogadują się, po swojemu. Stoją za sobą murem, mają swoje kody porozumiewawcze i bardzo się kochają. Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną, nawet jeśli pozornie wygląda to na wojnę domową. Nie chciałam traktować ich z przymrużeniem oka, protekcjonalnie, nie chciałam, by to była wesoła, lekka książka, chciałam je potraktować poważnie i czule. Pokazać ludzi, a ludzie czasem są brzydcy, mali, głupi, wystraszeni i śmierdzący, a innym razem piękni, wzruszający i dobrzy. I to są wciąż ci sami ludzie. Takie są także moje kobiety Zaborskie. Do tego są artystkami, buntują się i są wolne. One się nie dają, są mocarne. A najbardziej najstarsza z nich, krakowska rzeźbiarka i stara łobuzka, babka Zaborska. 

Współczesna kobieta jest…?

Nie znajduję jednej odpowiedzi, całe szczęście. W wielości historii i odpowiedzi na to pytanie tkwi klucz do tego, byśmy byli tolerancyjni, mieli otwarte umysły i cieszyli się tym, że się od siebie różnimy. Kobiety to są kosmosy, są różne, nie da się ich wszystkich naraz zdefiniować. I to chyba najlepsze, co mogło nam się w XXI wieku przytrafić, ta możliwość wielości i różnorodności.

W książce jest taka duża część, która niektórym może się wydać nużąca i niepotrzebna, a dla mnie była bardzo ważna. Nosi tytuł „Zoya szuka Kobiety Rewolucji”. To moje rozważania o różnych kobietach, o ich wielości. O tym, że nie da się postawić pomnika kobiecie, bo kobiet jest tak wiele, że zapiera dech. Jest tam portret buddyjskiej mniszki. Naprawdę ją spotkałam kiedy byłam w Himalajach. Prowadziła buddyjski klasztor dla kobiet, jeden z nielicznych. Wszystko było tam skromne, ciche, monumentalne i nasycone duchowością, więc kiedy nagle zza węgła wyskoczyły jej dwa rasowe psy, śnieżnobiałe Maltańczyki z kokardkami na głowach, radosne i rozszczekane, to ja zdębiałam. A ta mniszka była młodą kobietą o regularnych rysach, ogolona na łyso, miała w sobie niebywały spokój i delikatność, które były siłą, to się czuło. Ona tę delikatność przekuła w swoją moc. Współczesne kobiety mogą nam się wydawać jakoś do siebie podobne z pozycji kapany środkowoeuroejskiej, ale to nieprawda. Kobiety są przeróżne. Zresztą wystarczy spojrzeć na zdjęcia kurdyjskich bojowniczek, pięknych dziewczyn z karabinami w dłoniach. Świat tylko pozornie jest wszędzie taki sam, ale to nieprawda. Świat jest różnorodny, piękny, czasem straszny i wciąż nieujarzmiony, a my powinniśmy czuć do niego więcej respektu, szacunku i ciekawości.

Współczesność dla kobiety jest?

Jej czasem. Współczesność jest kobietą, coraz bardziej i bardziej. Przez wiele lat dominowały męskie opowieści o świecie, teraz coraz więcej jest kobiecych. Dobre pisarki przestają pisać „po męsku”, ale szukają swojej własnej kobiecej perspektywy, języka, wrażliwości. To bardzo ciekawe. Z wielkim zainteresowaniem obserwuję np. współczesnej nigeryjskie pisarki, jestem nimi zafascynowana. One znajdują swój język, nie udają mężczyzn, w obawie, że inaczej ich pisarstwo zostanie zakwalifikowane jako „kobiece”. Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie, te łaty i szufladki? Pisarki te opowiadają o współczesnych nigeryjskich kobietach, zawieszonych w świecie między światłym umysłem a zabobonami, między macierzyństwem a katedrą uniwersytecką, między czułością a mocą, między przemocą domową a doktoratem. Kobiety te pięknie się wyswobadzają na naszych oczach, piszą, przemawiają, są aktywistkami, czułymi, dowcipnymi intelektualistkami, coś pięknego. W moim śnie współczesna kobieta to taka, która nie musi się za nikogo przebierać, by zostać uszanowaną i docenioną. 

Piszesz książki i scenariusze. Gdzie szukasz inspiracji? Jak przychodzi do ciebie historia?

Podsłuchuję i podglądam, zapisuję urywki rozmów i dialogów zasłyszanych na ulicy, portrety obcych ludzi, scenki rodzajowe. Jestem złodziejem zdań i sytuacji i się do tego przyznaję. Faktycznie, mam już wytrenowany taki radar, ktoś opowiada mi coś niewinnego, a ja nagle wyjmuję telefon i zapisuję sobie, żeby nie zapomnieć, jakiś drobiazg, który innym wydaje się nieważny. Albo na przykład wchodzę do spożywczaka obok domu, żeby odebrać buty, które kurier mi tam zostawił. Sprzedawca ma dobry humor więc pyta mnie o hasło, bo inaczej nie wyda mi paczki. Mówię mu bez zmrużenia oka ”Tuturutu, majty z drutu”, a on mi odpowiada z równie poważną miną i bez zająknięcia „Kilo kitu u sufitu”, wydaje mi paczkę, ja wychodzę, oboje wciąż gramy w tę grę, poważni jak szpiedzy. Dopiero za drzwiami sklepu, już na ulicy, wybucham śmiechem, a przechodnie patrzą na mnie jak na stukniętą. Wykorzystałam tę historyjkę, jak i wiele, wiele innych. Dla mnie takie małe rozmowy z przypadkowo spotkanymi ludźmi to są skarby, takie cekiny, które chowam po kieszeniach. Cieszę się z tych spotkań jak dziecko, bo dodają smaku moim dniom. I zdaniom. 

Transformacja kobiet – puste hasło czy może coraz większa świadomość kobiet?

O rany… nie wiem, czy próbując odpowiedzieć na to pytanie, nie wrzucę wszystkich kobiet do jednego worka, a całą sobą chciałam je z niego wyjąć. Jest taki piękny cytat ze wspaniałego spektaklu, który był kiedyś wystawiany w krakowskiej Łaźni Nowej. Spektakl nosił tytuł „Najwyraźniej nigdy nie był pan 13-letnią dziewczynką”, napisały go i zagrały krakowskie dziewczynki. Pada tam wiele wspaniałych zdań, a moje ulubione brzmi: „Rodzice wychowują dziewczynki tak, żeby z honorem umierały za rodzinę, za mamę, za dziadka, a nie, żeby krzyczały ‘Lubię kotlety z puree!!!’”. I o tym chyba w skrócie jest moja książka. O tym okrzyku. I to jest transformacja, o której marzę i która w moim świecie się dzieje, ale chciałabym, żeby działa się jeszcze bardziej.

Reklama