Na wstępie zaznaczam, że autem tym nie jeździłem, ani w nim nie siedziałem. To jedynie moje subiektywne spostrzeżenia na temat Toyoty Yaris GR, trzycylindrowego hot hatcha z napędem na cztery koła. Czytając wszystkie doniesienia na temat nowej zabawki japońskiego producenta jestem trochę rozdarty. Bo całość prezentuje się bez sensu.
Nie zrozumcie mnie źle. Moje moto-serce bardzo się uradowało, gdy zobaczyłem pierwsze informacje odnośnie prac, które sportowy oddział Toyoty o nazwie „Gazoo Racing” podjął nad modelem Yaris. Producent pokazał tym samym, że wciąż ma ochotę wyprodukować szybkie auta, nie tylko na rajdowe OS’y, pętle Le Mans etc.
Dobra, teraz trochę o samym aucie. Toyota Yaris wchodzi w skład segmentu segmentu B. Wygląda jak niżej osadzone CH-R. Oznacza to, że jej sportowa wersja „GR” jako rywali będzie miała chociażby Fiestę ST i Clio RS. I tu pojawia się pierwsza ciekawostka. Do tej pory wszystkie auta „performance” z segmentu B dysponowały mocą w granicach 200 KM. Yaris GR wyciągnie aż 250 KM z trzech cylindrów. Oznacza to, że hot-hatch Toyoty będzie aż o 25% szybszy od Fiesty ST ósmej generacji. Do tego będzie miał napęd na obie osie, co w tej klasie jest rzadkością, żeby nie mówić o czymś wręcz niespotykanym.
Motoryzacja jest pełna nonsensów, a za coś takiego uważam najnowszy projekt Toyoty. Idea, która przyświecała producentom przy tworzeniu rasowych hot-hatchy, to żeby były dostępne do kupienia za rozsądną cenę. Czyli za mniej więcej 90-100 tys. złotych za ciasne, całkiem głośne i fajnie się prowadzące autko. A ile będzie kosztował Yaris GR? 140 tys. złotych! Toyota zahaczy wobec tego o terytorium takiej Hondy Civic Type R, auta większego, no i przy okazji szybszego.
Zapewne Yaris GR będzie się prowadzić wyśmienicie dzięki 4×4, strzelać popcornem z wydechu i bić rekordy na track dayach, ale czy to tak naprawdę potrzebne auto za taką cenę? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam.
tekst: Jan Wiewiór