Styczeń ruszył z kopyta, więc czas zapomnieć o wszelkich zeszłorocznych podsumowaniach i skupić się na tym, co światowe kino ma do zaoferowania w 2020 roku. Jak zwykle kinomaniacy będą mieli problem repertuarowego bogactwa, które nie raz zmusi ich do opróżniania portfela. Wygląda jednak na to, że na kilka tytułów na pewno nie będą żałować wydanych pieniędzy.
Barbie
Projekt, który na pierwszy rzut oka wygląda na fabułę całkiem zabawnego skeczu, po nieco bardziej wnikliwej analizie okazuje się naprawdę fascynujący. Historia o lalce, która zostaje wypędzona z bajkowego świata do znanej nam rzeczywistości, z powodu niewystarczająco perfekcyjnego wizerunku, jest reżyserowana przez Gretę Gerwig (“Lady Bird”, “Małe kobietki”), za scenariusz odpowiada m.in. Noah Baumbach (wybitna “Historia małżeńska”), a w roli głównej występuje pnąca się ku kinematograficznym szczytom Margot Robbie. Czyżby w tym szaleństwie rzeczywiście była metoda?
Candyman
Tytułowy upiór to obok Freddiego Kruegera, czy Jasona Voorheesa jedna z najbardziej legendarnych postaci kina grozy. Powracający z martwych, dwumetrowy duch z hakiem zamiast dłoni do tej pory straszył całe pokolenia odbiorców na całym świecie, a już w tym roku zabierze się też za kolejną generację. Tym razem możemy spodziewać się zaskakującej reinterpetacji, ponieważ scenariusz napisał spec od społecznej satyry, czyli Jordan Peele (“Uciekaj”, “To my”).
Color out of Space
Adaptacja kultowego opowiadania Howarda Philipsa Lovecrafta obiecuje bardzo dużo. Historia rodziny, która spotyka mieniące się intensywnymi barwami zło, ma bowiem w obsadzie szalonego Nicolasa Cage’a oraz Richarda Stanleya na fotelu reżyserskim. Tego pierwszego nie trzeba przedstawiać nikomu, kto potrafi znaleźć piękno w maniakalnej nadekspresji, a druga persona to nieco zapomniany, ale zdolny filmowiec specjalizujący się w podnoszeniu estetyki klasy “B” do rangi sztuki pierwszego kalibru. Jednego możemy być pewni – zapowiada się ekstremalna jazda bez trzymanki.
Diuna
Epos science-fiction Franka Herberta dawno temu nieudanie zekranizował David Lynch, a jeszcze wcześniej próbował (z równie marnym skutkiem) się za niego zabrać Alejandro Jodorowsky. Być może właśnie znany m.in z kontynuacji “Blade Runnera” Dennis Villeneuve ma szansę na odczarowanie klątwy. Pustynny krajobraz zamieszkany przez gigantyczne insekty nie brzmi co prawda jak synonim poezji, ale w rękach błyskotliwego Kanadyjczyka wszystko jest możliwe.
I’m Thinking of Ending Things
Prawdziwa ikona amerykańskiego kina niezależnego Charlie Kaufman połączy siły z Netfliksem i zabierze się za adaptację książki Iana Reida, przez wielu recenzentów uznawanej za majstersztyk surrealizmu. Za zdjęcia odpowiada znany z “Zimnej wojny” Łukasz Żal, więc możemy spodziewać się prawdziwej wizualnej uczty, doprawionej charakterystycznym kaufmanowskim neurotyzmem, wyjątkowo ozdobionym szczyptą psychologicznego horroru.
Mank
David Fincher wraca i tym razem będzie dryfował po zaskakująco autotematycznych rejonach. Zajmie się bowiem biografią Hermana J. Mankiewicza, autora scenariusza do “Obywatela Kane’a”, czyli filmu uznawanego przez wielu krytyków za największe arcydzieło w historii kina. Odgrywający tę rolę Gary Oldman na pewno pokaże, na co go stać, a kolejne wejście autora “Siedem” w świat prawdziwych życiorysów, być może zrówna ten projekt z wysoką klasą “Social Network” albo “Zodiaka”.
Tenet
Kino Christophera Nolana, zwłaszcza w ostatnich latach przesuwa akcent ku technicznemu wysmakowaniu, metodycznie redukując znaczenie pozostałych elementów historii (co było widać w precyzyjnej, ale emocjonalnie chłodnej “Dunkierce”). Natomiast, należy mu oddać, żę w czasach zdominowanych przez taśmowe, komiksowe franczyzy, jest on jednym z niewielu pełnokrwistych, niezależnych autorów głównego nurtu. Choćby dlatego warto będzie sprawdzić jego najnowszy thriller science-fiction o tajemniczej nazwie “Tenet”.
Nieoszlifowane diamenty
Napędzany czystą adrenaliną rozedrgany thriller ponoć stanowi kolejny dowód na to, że Adam Sandler potrafi od czasu do czasu zagrać przekonującą rolę dramatyczną. Jeśli dodamy do tego fakt, że bracia Safdie są ekspertami od podnoszenia widzom ciśnienia (pamiętacie “Good Time”?), a za ścieżkę dźwiękową odpowiedzialny jest geniusz współczesnej muzyki elektronicznej Daniel Lopatin, to z ten miks chyba będziemy mogli nazwać filmowym koktajlem Mołotowa.