Kiedy zgasły światła, zrozumiałem, że jest dobrze. A druga, że to dzięki temu, że nie ma w tym obrazie patosu. Kiedy samolot uderza w klify, widzisz to jak inny pilot, tylko ułamek sekundy. Nie ma sztuczek, nie ma slow motion. Widzisz ten moment i myślisz „Jak to? Tylko tyle jest warte ludzie życie”?
Michael Paszko, producent filmu „303. Bitwa o Anglię”:Od początku wiedzieliśmy, że robimy film dla szerokiej publiczności, który będzie wyświetlany w ponad 40 krajach na całym świecie. Wiedzieliśmy, że trafi również do widzów, którzy nie będą do końca wiedzieli, czym była Bitwa o Anglię. Dla nich to będzie kolejny film o samolotach i męskiej przyjaźni. W tej sytuacji nie mogliśmy zrobić filmu dokumentującego tylko historię Polaków. Chcieliśmy pokazać Bitwę o Anglię oraz ogromny wkład Polaków w jej wygranie, tak jak niegdyś Steven Spielberg pokazał lądowanie wojsk w Normandii przez pryzmat głównego bohatera – szeregowca Ryana. Dzięki jego osobistej historii widzowie na całym świecie usłyszeli o największej operacji desantowej w historii wojen.
Od razu wiedzieliście, że chcecie, żeby zagrały gwiazdy?
Tak, aczkolwiek braliśmy pod uwagę różne scenariusze. Prawa rynku filmowego są twarde, musieliśmy liczyć się z tym, „co rynek kupi i co oferuje”.
Czekaliście aż „Gra o tron” przyniesie sławę Iwanowi Rheonowi?
Absolutnie nie. Wiedzieliśmy, że o tym, czy dystrybutorzy na świecie kupią film i czy odniesie on sukces, w dużej części decyduje obsada. Często produkcje z pięknym scenariuszem, ale małym budżetem, nie pozwalającym na to, żeby zatrudnić znanych aktorów, nie maja siły przebicia, stąd tyle porażek. Prawda jest taka, że to aktor sprzedaje film. Więc musieliśmy mieć gwiazdy. Aczkolwiek muszę przyznać, że nasi polscy aktorzy, młode pokolenie – Marcin Dorociński, Filip Pławiak, Adrian Zaremba – w żaden sposób nie odstawali. Trzymają poziom, o czym wkrótce będzie można się przekonać na dużym ekranie.
Ale ta opowieść toczy się przez pryzmat jednego bohatera. Widz musi mieć szansę, żeby się na niej skupić. Jeśli mamy 30 bohaterów, z nikim się nie zdąży identyfikować.
Absolutnie tak. Takie było założenie.
Z tego względu ci polscy aktorzy muszą być na drugim planie. Hurricane jest samolotem, w którym jest jeden pilot. To była ważna decyzja, kto zagra tę główną rolę.
Mieliśmy listę aktorów. Iwan był jednym z naszych trzech typów. Należy zaznaczyć, że dostępność gwiazd z reguły jest bardzo limitowana, co też jest częstym problemem wielu producentów, szczególnie w produkcjach takich, jak nasza, gdzie wierne oddanie historii łączy się bezpośrednio z różnymi czynnikami, na przykład porą roku. W tym przypadku oba te elementy zagrały i padło na Iwana, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni, choć na pochwałę zasługuje gra Marcina Dorocińskiego, jak również i Milo Gibsona, który zagrał fenomenalnie, wcielając się w rolę Johna Kenta, dowódcy Dywizjonu 303.
Na świecie film będzie wyświetlany jako „Hurricane”?
Tak, w Polsce zdecydowaliśmy się zmienić tytuł na polski „303. Bitwa o Anglię”, kojarzący się bardziej z Dywizjonem 303, który jest „brandem” rozpoznawalnym przez każdego Polaka.
Jak ty się znalazłeś w tym przedsięwzięciu? To był twój pomysł?
„303 Bitwa o Anglię” to projekt wspólny, na który pracowaliśmy razem z moimi partnerami biznesowymi Krystianem Kozłowskim, Mattem Whyte’em oraz Robertem Chadajem. Krystian zaszczepił w nas pomysł, każdy z nas do projektu wniósł coś innego. Wywodzimy się z rodzin o bardzo mocno patriotycznych korzeniach. Dziadkowie jednego z nas walczyli pod Monte Cassino, po czym wraz z armią Andersa znaleźli się w Anglii, przodkowie innych służyli z kolei w oddziałach Armii Krajowej. Ich wspomnienia i opowieści oraz nasza fascynacja historią polskich lotników w bitwie o Anglię, zmotywowała nas do działania, żeby pokazać tę piękną historię całemu światu.
Piszą, że nasz film jestbrytyjski. To pewnym stopniu jest prawda, natomiast większość z nas ma polskie korzenie i mówi po polsku. Ja wychowywałem się w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, zaś moi wspólnicy w Wielkiej Brytanii. Produkcja „303. Bitwa o Anglię” to 4 lata naszej pracy, licząc od powstania pomysłu do jego realizacji. To 25 wersji scenariusza oraz dziesiątki spotkań w poszukiwaniu potencjalnych inwestorów, którzy widzieliby wielkie możliwości w produkcji o polskich lotnikach. Jest to film, który powstał w stu procentach za środki własne oraz środki pochodzące z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Niestety nikt w Polsce nie był zainteresowany wsparciem produkcji o swoich bohaterach, mimo tego, że tak się dużo o tym mówi…
A próbowaliście?
Oczywiście.
Może dlatego, że ostatnimi czasy nie mieliśmy szczęścia do historycznego kina, wychodziły nam słabe filmy.
Mam trochę inną teorię na ten temat. Nasz film to produkcja międzynarodowa, o Polakach, z budżetem bliskim 10 milionów dolarów, utytułowanym reżyserem, doborową obsadą oraz ponad 600 ujęciami VFX . Czegóż więcej chcieć? Czyż nie takie projekty powinniśmy wspierać, pokazujące dokonania oraz czczące pamięć ludzi tamtych czasów?
Dziś, będąc już w przededniu premiery, zauważam wzrost zainteresowania przedsięwzięciem. Kilka dni temu patronat honorowy nad filmem objął Prezydent RP, zaś wczoraj Minister Kultury oraz Minister Spraw Zagranicznych.
Na premierze w Warszawie spodziewamy się ponad 1100 gości, wśród nich będą również się potomkowie naszych dywizjonistów, Hubert Zumbach, Filip Feric, Witold Urbanowicz czy rodzina Stanisława Skalskiego, na co dzień wszyscy mieszkający za granica. Niektórzy z nich już wcześniej zaszczycili nas swoja obecnością na planie zdjęciowym, w sumie 27 osób z rodzin naszych bohaterów. Mieli okazję zobaczyć, jak powstaje film, a niejednokrotnie służyli nam radą, za co jesteśmy ogromie wdzięczni. To był dla nas wszystkich bardzo szczególny i emocjonalny dzień.
Nie jest łatwo zdobyć tyle samolotów, żeby wyposażyć dywizjon.
Tak, to był faktycznie duży problem. Spitfire’ów przetrwało dużo więcej niż Hawker Hurricane’ów, mimo to na planie mieliśmy jeden z dziewięciu wciąż latających samolotów na całym świecie. Ta niezwykle wymagająca maszyna była pilotowana przez kilkukrotnego mistrza Red Bull Races, dzięki czemu akrobacje w powietrzu były na najwyższym poziomie.
W czasie walk pilot latał do każdego ujęcia?
Skorzystaliśmy z różnych technik kręcenia, od tradycyjnych po innowatorskie, umieszczając kamery na samolotach, uzyskując tym samym wiele ciekawych ujęć z każdej możliwej perspektywy.
Zbudowaliście też całe lotnisko?
Lotnisko było autentyczne, z czasów II wojny światowej. Nie stacjonował tam co prawda Dywizjon 303, ale były inne dywizjony. Oczywiście musieliśmy zbudować scenografę tak, aby wiernie odwzorować tamtą epokę i wydarzenia. Postawiliśmy sobie za punkt honoru, aby lokalizacje były prawdziwe. Było ich ponad 50, każda ze swoją historia. W niektórych miejscach nie musieliśmy nawet niczego zmieniać.
Pokazaliście, że można duży film zrobić za pieniądze mniejsze niż w Hollywood. Wasza wartość w filmowym świecie poszła w górę.
Mam nadzieje, że tak się stanie. Faktycznie wyprodukowanie filmu historycznego z tak dużą liczbą efektów komputerowych jest nie lada wyzwaniem. Wydaliśmy na film prawie 10 mln dolarów, z czego 1/3 to efekty. Dla porównania „Dunkierka” miała budżet 100 mln dolarów.
Film zaczyna się od tego, że Iwan podnosi z ziemi polski sztandar, a kończy tym, jak brytyjskie flagi leżą na ulicy po paradzie zwycięzców.
Tak, ta scena ma wymiar symboliczny, to ta słynna parada, na którą nie zostali zaproszeni polscy żołnierze, zaś polscy lotnicy mogli w niej uczestniczyć jako jedni z licznych pilotów Królewskich Sił Powietrznych. Ostatecznie w geście solidarności nie wzięli w niej udziału.