Wszyscy wokół ciebie to wariaci. Wszyscy. Ten sąsiad, który zawsze nuci pod nosem Rotę jak schodzi do pralni, babcia wprawiająca cię w zakłopotanie, gdy pokazuje palcem czarnoskórego, mówiąc – zobacz, czarny, czy twoja matka, która karmiła cię własnym mlekiem, wcześniej produkując je w swoim organizmie. Wszyscy wokół ciebie to wariaci. Wszystko jest dziwne. Ty natomiast jesteś takim samym wariatem dla nich. I nic nie możesz z tym zrobić.
Sartre pisząc Mdłości miał na myśli nie tylko efekty mocnego chlania poprzedniego wieczoru, lecz uczucie niepokoju objawiające się fizycznie, gdy zdamy sobie sprawę z tego, jakim absurdem jest świat. Trujemy się celowo substancjami, o których wiemy, że są rakotwórcze tylko dlatego, że chcemy móc rozmawiać z określoną grupą osób. Jesteśmy w stanie spędzić cały dzień oglądając kolorowe zdjęcia puszczone w szybkim tempie, by wyglądały jak poruszający się ludzie zamiast oglądać poruszających się ludzi. Przepełniają nas obrzydliwe płyny, które wypuszczamy z siebie nieustannie, po czym wkładamy sobie do ust martwe zwierzęta i rośliny, żeby wyprodukować jeszcze więcej tych substancji i tak w kółko. Jesteśmy wariatami.
Choć może mało przekonują kogokolwiek te ogólniki. Przykład z życia. Wracałem skądś samolotem i musiałem odebrać swój bagaż, który w jedną stronę został uznany za podręczny, w drugą natomiast musiał lecieć w luku. Nieważne. Stoję, czekając na ten bagaż obok rodziny z dziećmi. Właściwie nie stałem obok nich, ale oni podeszli do mnie ku mojej wielkiej uciesze. Nieważne. Czekam zatem na mój plecak, chcąc nie chcąc, słuchając rozmowy toczącej się między trojgiem milusińskich i rodzicami. Matka trochę po trzydziestce z kategorii osób średnich. Z osobowości czwórkowa uczennica, przez całe życie raczej spotykała się z koleżankami na pizzę około 14 niż wymykała wieczorami, żeby wypić piwo i spotkać chłopców. Katoliczka. Wielka Mamusia Boża na jej szyi definiuje nie tylko stan jej moralności, ale także kiepski gust. Mamusia Realna natomiast definiuje ją, ale o tym zaraz. Na studiach On poznał Ją, na co się zgodziła i właściwie ucieszyła, bo już nie musiała szukać. Myśli głównie o swoich dzieciach, sobie i swojej Mamusi. Żyła dla założenia rodziny, teraz właściwie nie wiadomo.
On natomiast uczeń piątkowy matematyczno-historycznie, reszta raczej średnio. Konkretny, rzeczowy, podejrzanie wręcz na tyle, że podejrzewać można było schorzenia za dziecka, ale nikt się wtedy takimi pierdołami nie przejmował. Jak można się spodziewać, nie miał szczęścia w kontaktach towarzyskich. Większość czasu spędzał w książkach i na dyskusjach internetowych. Na studiach poznał Ją i się odważył. Przez jakiś czas myślał tylko o Niej, szybko jednak zauważył, że to nie on jest dla Niej celem ostatecznym, lecz jedynie środkiem do innych. Jest przez to głęboko nieszczęśliwy. Obecnie zajmuje się głównie Jej potrzebami i dziećmi. Myśli niekiedy o swoim hobby i Polsce. Do rzeczy.
Jak sokół wypatruje bagażu, gdyż dostał zadanie do spełnienia, więc skupia się tylko na nim. Boi się trochę, że nie ogarnie, a te poruszające się najwidoczniej z prędkością dźwięku bagaże uciekną mu na zawsze. Ona próbuje właśnie zrobić pięć rzeczy na raz, przez co nie udaje jej się zrobić żadnej z nich. Podniosła jedno z dzieci, po czym zaczęła rozmawiać z drugim, po czym zaczęła szukać telefonu, po czym zaczęła szukać chusteczki, bo dziecko kichnęło, po czym zaczęła się zastanawiać czy zadzwonić do matki i w tym miejscu zaczniemy:
ONA: Może zadzwonimy do mamy?
ON: (zirytowany) Weźmy najpierw bagaże i zadzwonimy z kolejki.
ONA: (nie zwracając na niego uwagi)(do dziecka) Do której babci chcesz zadzwonić? Do Irenki czy Zosi?
ON: Mówię ci, zadzwońmy z kolejki, bo zaraz będą te bagaże i będziesz musiała się rozłączyć.
ONA: Muszę ich czymś zająć.
(dzwoni do swojej matki)
ONA: Tak mamusi, dojechaliśmy, powiedz Paulinko cześć do babci, cześć, czeeeść, gdzie jest babcia? No gdzie jest babcia? Tak mamusiu, dojechaliśmy, tak, jesteśmy już na miejscu, tam bardzo ciepło było, dużo słońca, tak mamusiu, pamiętałam, oczywiście, że tak, tak mamusiu, nie, nie było żadnych turbulencji, może trochę, nie, nie jest niebezpiecznie latać mamusiu, oczywiście mamusiu (i w ten deseń dalej przez pięć minut).
(kończy rozmowę)
ON: Pojedziemy do mojej mamy teraz jak przyjdą bagaże.
ONA: No tak, tak. (pauza) A czy twoja mama ma chleb?
ON: Co?
ONA: Czy twoja mama ma chleb, bo dzieci będą głodne i trzeba im coś zrobić do jedzenia, a jak nie ma chleba to może lepiej, żeby pojechać do mojej mamy, bo ona na pewno ma chleb i wodę, czy twoja mama ma wodę?
ON: Tak, moja mama ma chleb i wodę.
ONA: A skąd wiesz? Weź zadzwoń do niej, bo może nie mieć chleba, a dzieci głodne i pewnie pić im się chce, prawda, że chce się pić, prawwdaaaa i trzeba wody im dać, nie chcesz przecież, żeby się odwodniły, zadzwoń do swojej mamy czy ma chleb i wodę może.
ON: Na pewno ma chleb i wodę, nie będę do niej teraz dzwonił. Weźmiemy bagaże i pójdziemy. Wtedy zadzwonię.
ONA: Zadzwoń teraz, bo jeśli nie ma to ja proponuję, żebyśmy pojechali do mojej mamy, bo ona na pewno ma wodę i chleb i cukierki zawsze, chcielibyście cukierki, chcielibyście, a u twojej to nie wiem, więc może
I teraz kłócą się o ten chleb i wodę, ja stoję zmarnowany po męczącej podróży i myślę o tych wariatach, że są wariatami i nie da się ich uratować przecież. Podobnie zresztą jak mnie.