Oscarowy sukces “Parasite” prawdopodobnie otworzy szerszą widownię na fascynujący świat azjatyckiego kina. Tragikomiczna opowieść o klasowych nierównościach jest naprawdę niezłym wstępem do głębszej eksploracji tajemnic tamtejszej kinematografii, która potrafi być jeszcze bardziej nietuzinkowa i zaskakująca niż dzieło Bonga joon-Ho. Jeżeli po obejrzeniu tego obrazu pragniecie zapoznać się z wielobarwnym uniwersum stworzonym przez japońskich i koreańskich filmowców, to poniższa lista powinna zapewnić Wam interesujący początek przygody.
Dom (1977)
reż. Nobuhiko Obayashi
Naprawdę ciężko znaleźć bardziej nieprzewidywalny azjatycki film. Obayashi szkicuje tu portrety wchodzących w wiek dojrzewania dziewcząt poprzez zestawienie ich życiorysów z dziwacznymi zdarzeniami w tytułowym domu. Horror miesza się z komedią i gra aktorska z animacją, co daje oniryczny koktajl działający na podświadomość intensywnie niczym psychoterapia. Istna gratka zwłaszcza dla miłośników ekranowej abstrakcji.
Akira (1988)
reż. Katushiro Otomo
Ekranizacja kultowej mangi do dziś jest uznawana za szczytowe osiągnięcie japońskiej animacji. Wykorzystany przez twórców repertuar klisz kina akcji oraz science-fiction służy tu błyskotliwej dekonstrukcji mitu hiperkapitalizmu, napędzającego cywilizacyjny rozwój jednocześnie zapominając o istocie człowieczeństwa. Przykuwająca wzrok dynamiczna kreska wspaniale przetrwała próbę czasu, a poruszana przez “Akirę” socjopolityczna problematyka jest w 2020 roku jeszcze bardziej aktualna niż w momencie premiery.
Tetsuo: Człowiek z żelaza (1989)
reż. Shinya Tsukamoto
Prowadzona w epileptycznym tempie historia człowieka stopniowo zmieniającego się w robotopodobne monstrum to jedno z najważniejszych dzieł w historii cyberpunku. Wszystkie istotne elementy gatunku od cielesnego horroru po koszmarne industrialne pejzaże i łomoczące techno ścieżki dźwiękowej zostały użyte po raz pierwszy tak efektownie właśnie u Tsukamoto. Kto odważy się obejrzeć to dzieło, na pewno nie zaśnie przez tydzień.
Visitor Q (2001)
reż. Takashi Miike
Jedna z wielu fascynujących pozycji w bogatej filmografii Takashiego Miike, podobnie jak “Parasite” porusza temat degeneracji społecznych struktur, w tym przypadku rodziny. Nakręcony paradokumentalną metodą osobliwy projekt, ciężko nazwać standardową fabułą. To raczej zlepek surrealistycznych scen ukazujących ekscentryczną familię obserwowaną przez tajemniczego pana Q. Trochę w tym “Rodziny Addamsów”, a trochę sadomasochistycznych obsesji De Sade’a. Warto obejrzeć, oczywiście, jeśli ma się odporność na intensywną dawkę groteski.
Morze Żółte (2010)
reż. Hong-jin Na
Ciężka sytuacja materialna chińskiego imigranta zmusza go do współpracy z lokalną mafią. Co prawda zarys fabuły brzmi jak streszczenie dowolnego filmu ze Stevenem Seagalem, ale w tym prawie trzygodzinnym eposie kryje się znacznie więcej interesujących detali. Hong-jin Na to prawdziwy specjalista od krwawych thrillerów i widać to też w “Morzu Żółtym”, które nie szczędzi widzowi szokujących momentów. Jednakże z ekranowego oceanu krwi wypływają również interesujące refleksje na temat kruchości granic, burzonych przez człowieka w najbardziej skrajnych sytuacjach.