Panowie, dzisiaj jesteście moimi pierwszymi żywymi gośćmi od dwóch miesięcy. Muszę was zapytać, jak spędziliście te dwa miesiące w izolacji?
Piotr: Już chyba trzy nawet będą, prawda?
Marzec, kwiecień, maj, czerwiec, no tak.
Piotr: Ja siedziałem w domu generalnie. Miałem o tyle dużo szczęścia, że z żoną przez długie lata budowaliśmy sobie domek jednorodzinny, w grudniu mieliśmy szczęście się przeprowadzić, mamy dwójkę małych dzieciaków, więc ten czas spędziliśmy właśnie tam. Żona jest lekarzem, więc pracowała na pierwszej linii ognia, a ja siedziałem z dzieciakami i się nimi zajmowałem.
Nudy nie było?
Nie było. Na szczęście, oni też to ładnie przeszli, bez dramatu i stresu. Miałem też dużo szczęścia, bo znalazło się kilka dni pracy, w związku z tym, że nagrywałem audiobooka, a ta praca nie była zabroniona.
Co to było?
Piotr: Czarne słońce Jakuba Żulczyka. To była bardzo duża przyjemność, natomiast kiedy skończyła się ta praca i przestałem jeździć do Warszawy, zaczęła się stagnacja, obserwowanie tych tematów i, tak jak wszyscy pewnie, którzy byli zamknięci w tym czasie, takie wzloty i upadki, czyli momenty akceptacji i momenty przygnębienia związanego z taką bezradnością.
Czyli taka huśtawka?
Tak, chyba wszyscy w ten sposób to odczuwali. Mnie było o tyle łatwiej, że mogliśmy wyjść na zewnątrz. Wiesz, to nie minęło nadal, jeżeli chodzi o kwestię dotyczącą muzyków, te sprawy rozwiązują się powoli, ale są to rozwiązania pozorne, bo koncerty do 150 osób w plenerze, które są w tym momencie dozwolone, to jest rzecz nie do zrealizowania.
To nic nie załatwia. Przepraszam, że zapytam kolegę teraz, a do ciebie wrócę za chwilę.
Kuba: Ja tak naprawdę miałem miesiąc urlopu w styczniu, ten miesiąc się dla mnie trochę przedłużył o kolejne trzy miesiące, co ma swoje plusy i minusy, bo i Piotr, i ja byliśmy przez ostatnie lata dość zajęci, także było w końcu trochę okazji, żeby spędzić czas z najbliższymi i w domu, uporządkować swoje rzeczy, studio i miejsce, w którym pracuję, poczytać jakieś książki, poodrabiać zaległości filmowe i serialowe. Pierwsze półtorej miesiąca było w porządku, potem zaczęła się tendencja zniżkowa, jeśli chodzi o humor, ale teraz już jest taki etap, że powoli wszystko wraca do życia.
Dla artystów wydaje mi się taka przerwa, przynajmniej dla moich kolegów artystów, malarzy np., to nie było nic nowego. W zasadzie taka codzienność, siedzieli przed sztalugami i malowali.
Piotr: Tak, ale malarze to są ludzie, którzy pracują w odosobnieniu, izolacji, potrzebują skupienia i wydaje mi się, że zamknięcia, żeby móc być kreatywnym, natomiast artyści sceniczni, tak jak ja z Kubą, bez widowni nie istniejemy.
Dobra, ale był czas na przemyślenia. Co teraz będziecie robić? Jakieś plany na najbliższą przyszłość?
Kuba: Robimy i planujemy promocję naszego albumu debiutanckiego, powoli snujemy plany na najbliższe miesiące.
Co powiesz o tej płycie?
Kuba: Jest to płyta, którą wydaliśmy we współpracy z Piotrkiem, niektóre piosenki pomagał napisać Kamil Kryszak. Miała premierę 14 lutego, czyli w Walentynki, jest to płyta o miłości w czasach zagłady.
W czasach pandemii?
Kuba: Właśnie nie do końca, można powiedzieć, że głupio wyszło, ale samo wyszło.
Piotr: Taka płyta o zagrożeniach, które ze względu na rozwój cywilizacyjny pojawiają się między relacjami ludzkimi, najbliższymi.
Czyli m.in. nowe technologie?
Tak, tempo życia, które gdzieś wkracza, ekologiczne problemy. Tak sobie pomyśleliśmy, że napiszemy o tym, że miłość może być lekarstwem na trudną rzeczywistość, która zaczęła nas otaczać i niechcący się pojawiło tło. Te zagrożenia wyszły na front kiedy pojawiła się pandemia.
Prorocza płyta.
Piotr: Nie, nie prorocza, bo nie trzeba być prorokiem, żeby widzieć, że na świecie jest niespokojnie i ludzie wychodzą na ulice, rozgrywają się dramaty na dużą skalę. Wystarczy dowolnego dnia wejść na strony informacyjne w internecie.
I zobaczyć co się dzieje.
Piotr: Tak, to nie jest nic proroczego, każdy to widzi, my tylko daliśmy szansę ludziom, żeby z tego się uleczyć.
A jak ty w nowej roli się odnalazłeś, na tej płycie?
Piotr: Ja się bardzo cieszę, że mogłem pracować z Kubą. Mimo przerwy, nadal pracujemy, bo dla mnie to jest oddech od oczekiwań, które fani związani z rockiem i z tym mnie identyfikującym od długich lat mieli. Ja miałem i mam ją nadal. Zadebiutowałem jako mocny rock and rollowy artysta i w ten sposób zostałem zidentyfikowany najmocniej. Jestem również aktorem, zajmuję się innymi rodzajami twórczości, ale z tym się związała publiczność i to, że udało mi się zawiesić działalność zespołu i zacząć nową pracę, dało mi poczucie wielkiej przyjemności, swobody, wolości artystycznej. Praca z Kubą układa nam się bardzo dobrze. Komunikujemy się świetnie na poziomie tworzenia i eksploatowania tej twórczości i ludzie, którzy się wokół nas pojawiają, to są nie tylko fani The Dumplings czy Comy, którzy też zaakceptowali to co zrobiłem, ale również nowa publiczność. To taki ostry lifting w tym wieku dla mnie.
Fajnie z młodymi ludźmi popracować i jeszcze się dogadywać, bo to są dwa obszary. A kiedy u ciebie zaczęła się przygoda z muzyką? Bo to zwykle nazywa się przygodą, a później zamienia już w profesję.
Kuba: Mój pierwszy zespół to są czasy gimnazjum, wtedy grałem na bębnach i robiliśmy takie rzeczy garażowe. Wtedy każdy marzył, żeby być gwiazdą rocka, od tego się zaczęło. Potem poznałem Justynę, z którą założyłem zespół The Dumplings. Nie interesowała nas produkcja muzyczna, chcieliśmy wszystko sami robić w domu i tak to się rozwijało przez 7 lat, a teraz robię więcej rzeczy, z różnymi artystami.
I w zasadzie tylko muzyką się zajmujesz.
Kuba: Też to nie jest do końca prawda, ale ogólnie jestem osobą kreatywną, lubię na różnych polach się sprawdzać. Mam na koncie wyreżyserowany klip dla Marceliny, której płytę też produkowałem.
Tego nie wiedziałem.
Kuba: Zdarza mi się też zdjęcia robić. Staram się w różnych polach artystycznych działać, bo bardzo to lubię. Lubię wyzwania i rzeczy, które mogą mnie czegoś nauczyć.
Tyle lat już tu jesteś, dopadają cię może zmory zwątpienia?
Kuba: Myślę, że zawsze tak jest, nieważne ile lat ktoś jest na scenie. Zmora to może nie jest dobre określenie, ale takie zastanowienia czy jeszcze się ma pomysł i czasami się przez dłuższy czas nie pracuje, nie ma się kontaktu z ludźmi, nie grało się dawno koncertów i czy potrafi się to robić, więc to chyba normalne.
Piotr: Jest taka anegdota, a propos twojego pytania, związana z Rubinsteinem, polskim pianistą. Gość w podeszłym wieku, przed swoim koncertem, trzy godziny ćwiczył wykonanie na pianinie, już w hali koncertowej i organizatorzy pytali go: Po co pan to robi, mistrzu? Przecież pan jest idealny. Na całym świecie jest pan jednym z największych pianistów, a on odpowiedział: 80% ludzi, którzy siedzą na publiczności czeka na mój błąd, więc to nie jest tak, że można przestać się uczyć. Do końca życia się rozwijasz i do końca życia masz wrażenie, że coś jeszcze jest do zrobienia. Chyba to jest najfajniejsze.
A co jest najtrudniejsze w takiej pracy?
Piotr: Aktualnie najtrudniejsza jest nieprzewidywalność tego, co się wydarzy, bo w sumie nie wiadomo czy my te koncerty będziemy grali w ciągu najbliższego roku. Niby są jakieś obietnice, że ma być więcej osób wpuszczanych na salę, więc ta nomenklatura się trochę przewartościowała.
1 czerwca na Saskiej Kępie widziałem tłumy ludzi, którzy spacerują bez masek i tak są wszyscy wymieszani.
Piotr: Ja nie narzekam, czekam na dobry moment, żeby móc wrócić do pracy, liczę na to, że ktoś się zdrowym rozsądkiem kieruje, ale tych absurdów jest więcej. Wszyscy sobie z tego zdajemy sprawę, ale to też jest nowa sytuacja, której nie było jak opracować i nie wiem co jest słuszne, a co nie. Mogę tylko liczyć na to, że to minie, ale gwarancji, że my w ciągu najbliższego roku zagramy koncert, nie ma żadnej. Oczywiście, nie mówię o koncertach online, których też już chyba ludzie mają dosyć.
Tak, ludzie mają tego dosyć, szczególnie, że nie wszystkie dobrze brzmią, nie wiem z czego to wynika.
Piotr: To po prostu są różne wymogi, niektórzy z organizatorów chcą, aby ten koncert był bardzo taki domowy i dźwięk leci przez telefon, a inni przywiązują uwagę do produkcji, co znowu kosztuje duże pieniądze i wystawiają sprzęt muzyczny, żeby to dobrze wyglądało i brzmiało. Generalnie, komunikacja poprzez internet, bez spontanicznej, żywej reakcji jest już chyba dla ludzi wyczerpana.
A co z aktorstwem, powiedz mi?
Piotr: Mógłbym zadać to samo pytanie. Teatry powoli się odmrażają, ale widziałem rozmowę Grzegorza Jarzyny w Rezerwacji i trudno im powiedzieć w jaki sposób to ma działać. Tak samo jak z przedszkolami, niby można, ale nie wiadomo jak i nie wszyscy chcą.
A z filmem?
Filmy też, powoli plany filmowe wracają do łask, jednak na ramówkę jesienną seriale muszą się pojawić w każdej telewizji, ale są wyjątkowe obostrzenia. Ja mam to szczęście, że w lipcu zacznę pracę w jednym z seriali i miałem w zeszłym tygodniu badanie czy jestem albo byłem nosicielem. Na pewno jakiś rygor sanitarny będzie przestrzegany bardzo poważnie, niektórym uda się to wdrożyć, innym nie, ale nikt z nas nie ma pewności. Poza tym, prorokami nie jesteśmy, żeby określać co się może wydarzyć.
Ale jesteśmy gotowi na wszystko.
Piotr: Teraz już musimy.
I więcej optymizmu.
Piotr: Jak najbardziej, na tyle na ile jest to możliwe, bo wiesz, tak naprawdę okazuje się, że media żywią się też tymi negatywnymi informacjami, co wiemy od dawna, bo one robią większe wrażenie na ludziach niż te pozytywne, nikt nie chce słuchać miłych rzeczy. Jakoś ostatnio modne się zrobiły te wszystkie teorie spiskowe, komunikujące o zagładzie cywilizacji.
I to w różny sposób.
Piotr: Chyba po prostu nasza psychologia tak działa, że sami tego chcemy, ale ja się skupiam teraz na trochę innych rzeczach.
Panowie, słuchajcie, kończymy kawę, nie będę was dłużej męczył, mam nadzieję, że niebawem spotkamy się w trochę innych okolicznościach i będziemy mogli wypić piwo.
Piotr: To do zobaczenia w pociągu.
Dziękuję.
Piotr i Kuba: Dzięki.
fot.: Piotr Sobik