Kiedy byłam w podstawówce, chyba w czwartej klasie, mieliśmy zajęcia z panią dietetyk, która uczyła nas, jak obliczyć swój współczynnik BMI. Pamiętam, jak zaznaczyła, że system liczenia jest przestarzały i powinno celować się w dolną granicę wagi prawidłowej lub nawet niedowagę. Co ciekawe, powiedziała to jedynie dziewczynom, przyklaskując tym samym kulturowym stereotypom – że to kobiety swój wygląd powinny opierać na tabelkach pełnych wyliczeń. Później mówiła o tym, w jaki sposób dojść do wymarzonej sylwetki. Odpowiedź była prosta: przez zdrowe żywienie. „Zdrowe żywienie” rozumiane jako ograniczanie się, a nie jedzenie zbilansowanie czy suplementację. Wtedy właśnie po raz pierwszy „zdrowe jedzenie” zostało w mojej głowie sprzężone z dietą. W kolejnych latach związek ten tylko się zacieśniał.
Do niedawna w drodze do pracy codziennie mijałam sklep ze zdrową żywnością. Obok wejścia stał baner prezentujący wyretuszowaną, młodą kobietę, trzymającą miarkę krawiecką przy nienaturalnie szczupłej talii. Dopiero za którymś razem pomyślałam o tym, jak głęboko osadzony w naszej kulturze jest taki widok.
Jakiś czas temu natknęłam się na pojęcie „jedzenia intuicyjnego” i zaczęłam zgłębiać ten temat. Znaczna część społeczeństwa, w tym ja i wielu moich znajomych, ma silną potrzebę kontrolowania swojego odżywiania. Przejawia się to na różne sposoby: są ludzie, którzy jedzą z zegarkiem w ręku, wyznaczają sobie ścisłe pory posiłków. Inni liczą kalorie i nie pozwalają sobie zjeść więcej nawet jeśli są głodni. Wielu z nas czegoś sobie odmawia w imię samego odmawiania i ograniczania. W mediach społecznościowych można znaleźć grupy zrzeszające ludzi rezygnujących na jakiś czas z cukru, kofeiny, fast foodów etc. Jedzenie intuicyjne jest filozofią (to chyba najważniejszy jego aspekt – nie jest to dieta, a nurt psychologiczny), która odchodzi od takich postanowień i ścisłych zasad. W najprostszym rozumieniu polega ono na traktowaniu jedzenia przede wszystkim jako zaspokajania potrzeby fizjologicznej:
Brzmi to banalnie i łatwo, ale we współczesnym świecie takie podejście do odżywiania się wcale nie jest takie proste. Z jednej strony ze wszystkich stron zasypywani jesteśmy obrazami tych śmiejących się do sałaty, z drugiej popkultura serwuje nam znormalizowane obrazy jedzenia kompulsywnego (kto z nas nie widział przynajmniej jednej sceny filmowej, w której kobieta leczy złamane serce wielkim pudełkiem lodów i toną ciastek?). Jedzenie intuicyjne opiera się w dużej mierze na zaufaniu samym sobie i temu, że nasz organizm sam wie, czego w danym momencie potrzebuje, nawet jeśli nie są to potrzeby wpisujące się w popularną wizję zdrowego jedzenia.
W ciągu ostatnich miesięcy sposób odżywiania Polek i Polaków uległ wielu modyfikacjom. Wraz z zamknięciem gastronomii zaczęła zanikać społeczna funkcja jedzenia – nie chodzi się już na wspólne posiłki w mieście, nie spotyka w dużych gronach na rodzinne czy przyjacielskie obiady. Wielu z nas zostało zamkniętych w domu, czy to z powodu kwarantanny, czy z wyboru, stąd też możliwość uprawiania aktywności fizycznej została ograniczona. Na początku marcowej kwarantanny zaobserwowałam zmienne tendencje: w ciągu pierwszych dwóch – trzech tygodni w mediach społecznościowych pojawiła się ogromna ilość przepisów na proste posiłki i słodycze, które możemy przygotować w domu. W kolejnych tygodniach artykuły tego typu zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, a ich miejsce zajęły porady na temat utraty wagi domowymi sposobami czy sposoby na przeniesienie ćwiczeń z siłowni do salonu. Są to warunki sprzyjające z jednej strony nabraniu nowych nawyków żywieniowych, z drugiej, niestety, rozwojowi zaburzeń odżywiania.
Jednym z moich ulubionych w ostatnim czasie kont na Instagramie jest Antydieta (@malgosia.akkus). Jego autorka, Małgosia, zwraca uwagę na to, jak często jedzenie powiązane jest z poczuciem obowiązku czy winy i jak szkodliwe może być takie jego traktowanie. Pod jednym z jej zdjęć zobaczyłam kiedyś hasztag „ciałożyczliwość” i pomyślałam sobie, że to jest właśnie to, czego życzę sobie i wszystkim innym jedzącym ludziom. Życzliwość. Dla siebie. Dla swojego brzucha, żołądka i swojej głowy. To, czy przejawia się ona w jedzeniu zgodnie z dietą czy kupowaniu litrowego pudełka lodów po ciężkim dniu jest już indywidualną kwestią. Po prostu bądźmy dla siebie życzliwi i pamiętajmy, że jedzenie to wspaniałe medium do przekazywania sobie czułości i troski.