#bezresztek, czyli więcej gotuj, mniej wyrzucaj. Z Jagną Niedzielską rozmawiamy nie tylko o kuchni.

21

Monika Korczak Brzyska

Kiedy czerstwy chleb sprawi, że będziecie chcieli go wyrzucić, to pomyślcie, że możecie go pomieszać z ziołami, pieczonymi pomidorami i labnehem. Kiedy kariera korporacyjna sprawi, że zwątpicie w sens życia, to pomyślcie, że możecie zająć się ratowaniem świata lub zapomnianą pasją z dzieciństwa. Kiedy inni tracą czas na bezproduktywne konflikty i życie pod dyktando bezrefleksyjnego konsumpcjonizmu, ona oddycha głęboko, dobrze je, uczy innych rozsądnego gospodarowania kuchennymi zasobami kulinarnymi, pisze książki, uczy gotować, edukuje i podróżując odkrywa przed nami ukryte skarby polskiej gastronomii.

Poznajcie Jagnę Niedzielską (@jagna.niedzielska), dziarską dziewczynę z Podkarpacia, TV hosta, autorkę książek kulinarnych i prowadzącą warsztaty kulinarno-ekologiczne. Opowiadając o zero waste i o swojej pasji do gotowania w autorskim programie „Jagny Niedzielskiej kuchnia bez resztek” podbiła serca Polaków, ale też udowodniła, że perfekcja tkwi w niedoskonałości. Pokazała nam drogę do ekologicznego mainstreamu, a my chcemy się z nią w tę drogę się wybrać. Bon Voyage.

 

 
Reklama

 

Czy w swojej przeszłości kojarzysz taki moment – iskrę, która zdecydowała o zmianie Twojej drogi życiowej? Edukowałaś się przecież w innym kierunku. Czy było coś co definitywnie sprawiło, że jesteś, gdzie jesteś? Czy to był stopniowy proces? Czy masz jakieś źródło, z którego czerpiesz swoją siłę?

Za każdym razem, kiedy ktoś pyta mnie o tę drogę i dlaczego zmieniłam prawo na takie życie jakie mam teraz, mam to samo uczucie. Moje uczucie jest ciekawe dlatego, że dopiero te pytania mi o tym przypominają. U mnie nastąpiło chyba wyparcie.

Idąc na studia prawnicze nie wiedziałam jeszcze, co chcę robić w życiu. Już bardzo dużo wtedy gotowałam. Wiedziałam, że prawnikiem nie będę. Byłam dobrym studentem, ale jak miałam praktyki w kancelariach, to jako jedyna nie potrafiłam się ubrać. Mam dać się ubrać w jakiś uniform i w nim chodzić, bo ktoś uważa, że tak powinno być? Nie. Dżinsy z dziurami na zawsze! Pamiętam do dzisiaj wzrok pani notariusz, która przyjęła mnie do pracy. Nie mogłam się nigdy tam poukładać. Ale wiedziałam, że pomoże mi to w czytaniu umów, które potem będę zawierać z różnymi klientami. To cenna wiedza praktyczna. Gdybym nie robiła tego co robię, to pewnie w drugiej kolejności mogłabym być tym prawnikiem. Natomiast wydaje mi się, że moja pewność wobec tego co chcę robić w życiu, którą potem zyskałam, w ogóle nie dawała mi przestrzeni do zastanawiania się czy robię dobrze, czy nie.

Moja mama ma zupełnie inną osobowość niż ja. Ale oczywiście często słucham mojej mamy i bardzo liczę się z jej zdaniem. Alicja, hrabina z Podkarpacia, zawsze mi mówiła, że są tylko dwa zawody: prawnik i lekarz. Martwiła się o to, co robię ze swoim życiem. Teraz, z perspektywy czasu zadziwia mnie tym bardziej, jak byłam zdeterminowana i jak mocno parłam w innym kierunku.

Co ciekawe, moja babcia, która zmarła w wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat, była znacznie mniej „od-do” niż moja mama. To była totalna harpaganica, która wychowywała się i żyła na wsi. Jakby na tej wsi funkcjonowała lokalna wersja portalu plotkarskiego, to babcia byłaby cały czas na pierwszych stronach. Trochę była z niej skandalistka. Lekarz jej kiedyś powiedział, że ma guza w piersi i że jej go wytną, ale pierś zostawią. A ona spojrzała się na tego lekarza i powiedziała mu, żeby wycinał wszystko, bo wykarmiła czwórkę dzieci i nie będzie się potem zastanawiać, czy jej ten guz odrośnie. Dla niej to wszystko było proste. Była mocna. I ja kocham te geny. Uważam, że w dużej mierze dzięki decyzyjności, którą mam od babci ze strony mamy z taką determinacją trzymałam się kierunku, w którym chciałam podążać.

 

Czym jest niezależność według Jagny Niedzielskiej?

Niezależność to jest komfort. Skala niezależności dla każdego jest inna. Miejmy tą świadomość.

Róbmy sobie każdy rodzaj niezależności: niezależność myślenia, niezależność decyzyjną, niezależność finansową. Niezależność emocjonalną. Ta jest superważna. Czyli kochać, ale jednocześnie nie być zależnym od tej osoby, którą się kocha.

Jest to bardzo trudne, oznacza ciągłą pracę. Dla mnie niezależność składa się z niezależności emocjonalnej, finansowej, z funkcjonowania na co dzień. Nie chciałabym tylko, by niezależność dawała w konsekwencji efekt odrzucania pomocy. Ważne, by niezależność akceptowała pomoc. Nie powinniśmy się tego bać. Niech ta decyzja przyjęcia pomocy też będzie niezależna.

Jak podchodzisz do znajomości i relacji z ludźmi? Czy otaczasz się ludźmi o podobnej filozofii życia? Ważne jest dla Ciebie, by dzielić z ludźmi, z którymi przebywasz, te same wartości? Czy bardziej inspiruje Cię kontrast i inność, wzajemne inspirowanie siebie do zmian?

Gdybym miała zaprosić w jedno miejsce wszystkich swoich znajomych, to oni by nie wiedzieli, co się dzieje. Mam dookoła siebie ludzi z bardzo różnych środowisk i klimatów, z różnych branż.  Lubię różnorodność. Ale wszyscy ci ludzie mają wspólny mianownik. Jest to mianownik świadomego człowieka. Chyba najbardziej nie lubię ignorancji. To doświadczenia i nasza otwartość tworzą naszą świadomość. Pewnie dlatego nasz dom jest tak bardzo otwarty. My jesteśmy ciągle nienasyceni ludźmi, stale jesteśmy ich ciekawi. Uwielbiamy ich. Pewnie dlatego organizujemy tak dużo spotkań.

Wszyscy moi znajomi lubią zwierzęta. Chyba nie byłabym w stanie przyjaźnić się z kimś, kto nie lubi zwierząt. Zwłaszcza, że mamy Tahinę – psa znajdę, psa z second handu. Tahina kocha wszystkich dookoła. Tej miłości po prostu nie da się odepchnąć.

Mądra i dobra relacja według Ciebie to?

Mądra i dobra relacja jest wtedy, kiedy nie zapominamy o swoim ego. Wtedy, kiedy jest: my, ja, ty. Uważam, że egoizm jest cudowny. Zresztą tak jak hedonizm.

Hedonizm to takie „ja” polane karmelem. Ważne by bez względu na konfigurację w jakiej funkcjonujemy w relacji, to „ja” nie było wyżej ani niżej, ale żeby było na równi.

Jeśli nasz umysł w jakiejś decyzji nie czuje się ok, to trzeba umieć o tym rozmawiać. Ważne, by umieć to powiedzieć. Że nawet jeśli ktoś się z nami nie zgodzi, jeśli nie wiemy czy mamy słuszność, to i tak mamy świadomość, że w określonych sytuacjach nie czujemy się komfortowo. Trzeba umieć to powiedzieć bez względu na charakter relacji w jakiej jesteśmy. Mówmy o swoim „ja”.

Masz teraz piękne, życie w zgodzie ze sobą, które na pewno jednak nie jest nieustannie różowe. Miałaś kiedyś sytuację, kiedy stanęłaś przed dylematem, że musisz zrobić coś wbrew sobie?

Zacznę od tego, że palę w domu Palo Santo (naturalne drewniane kadzidełka; przyp. red.), aby kumulować dobrą energię.

Jest pewna mocna historia, którą mogę się podzielić, pomimo  że chyba i w tym wypadku mam silny mechanizm wyparcia – nie zawsze lubię o tym mówić, bo to dość patetyczne. W moim życiu dzieje się dużo rzeczy na przekór. Chodzi o coś, z czym miałam okrutny problem w liceum, nawet jeszcze na studiach. To case na mocna terapię. Wystąpienia publiczne. To była tragedia. Nawet z czytaniem na głos przy ludziach miałam problem. Kiedy zaczęłam mieć coraz więcej okazji do mówienia o tym co robię i jak gotuję, to sobie wtedy powiedziałam, że nie pozwolę by ten lęk zatrzymał mnie w robieniu i mówieniu o tym co kocham. To przecież moja wielka pasja, której nie można powstrzymywać.

Mam duży problem z poczuciem pewności siebie, ale lubię pracować nad sobą. Nie lubię się poddawać. To te geny babci Stasi. Ta pasja i miłość do gotowania i jedzenia jest tak wielka, że nie pozwoliłabym sobie na to by ktokolwiek, czy cokolwiek mi to odebrało, a przede wszystkim żebym ja sama to sobie odebrała.

Powinnaś prowadzić szkolenia z wystąpień publicznych. Na pewno jesteś jedną z najbardziej autentycznych i naturalnych osobowości mediów społecznościowych w Polsce.

Nieee, nie mogłabym być coachem. Byłabym bardzo niepoprawna politycznie. Moja mama czasami dzwoni do mnie i mówi: Jaguś, a dlaczego Ty takich brzydkich słów używasz na tym Instagramie. Mama ma Instagram i pewnie tylko mnie na nim obserwuje. Ale autentyczność to jest droga, jaką wybrałam. Pokazuję tak duży kawał swojego codziennego życia, że nie zamierzam nikogo udawać. Poza tym uważam, że przyznawanie się do błędów, również tych ekologicznych, to jest też pierwszy krok do zmian. Ja się chętnie do swoich błędów ekologicznych przyznaję.

Moja droga w ekologii wydaje mi się na tyle trudna, że to dziedzina, gdzie łatwo popada się w skrajności. Albo się nie jest ekologiczną, albo od razu jest się aktywistką. Kocham aktywistów i uważam, że są naszymi dłońmi do napierania na system.

Ja podpisuję się pod tym, że chcę dążyć drogą mainstreamu ekologicznego, czyli półśrodka, który wielu ludziom się nie podoba. Ale uważam, że jeśli nie będziemy mieć miliona osób, które są niedoskonałe i nie pójdą ze mną tą drogą, to będziemy mieć tylko dziesięciu omnibusów, z którymi nic nie zrobimy.

Dlatego świadomie wybieram współpracę z markami, które nie są może bardzo czyste, ale wiem, że chcą się zmieniać. Wiem, jaki jest mój dialog z nimi – wiem przy jakich produktach pracuję i że są one dobre.

Pokazuję moje życie na co dzień, które nie jest ultraekologiczne. Nie jestem freeganką, nie jestem weganką. Ale pokazuję, że można żyć świadomie i ekologicznie.

Czyli jesteś ekologiczną „everywoman”. Radykalne podejście potrafi przecież odstraszać.

Bardzo odstrasza. Samo gotowanie nawet ludzi odstrasza. Boją się, że przygotowywanie posiłku trwa godzinami. Ja nie mam czasu, żeby cały dzień spędzać w kuchni. Sama dla siebie gotując robię to w sekundę. Rano dzisiaj zrobiłam na śniadanie izraelski kuskus z tartą marchewką, kolendrą, z zaatarem, z sumakiem, z kiszonymi zielonymi pomidorami i zajęło mi to jakieś dwanaście minut. Mamy szybkie życie i to się nie zmieni. Ludzie mówią, że jedyne co nas uratuje, to powrót do korzeni. A ja sobie myślę trochę inaczej. I po wielu rozmowach z naukowcami, specjalistami, ale też przypadkowymi ludźmi uważam, że

jeśli chcemy przywrócić jakiekolwiek zrównoważenie ekologiczne, to nie jest to tylko kwestia powrotu do korzeni, ale zaprzyjaźnienia się z technologią i z życiem współczesnym. Myślę, że jeśli coś ma nas uratować to raczej technologia, a nie nasze babcie.

Czy pandemia zweryfikowała Twój stosunek do filozofii zero waste? Czy paradoksalnie z tej całej sytuacji płyną korzyści dla planety? Czy pozmieniały się zwyczaje ludzi? Marnujemy mniej?

Mój osobisty wniosek jest taki, że w czasie pandemii i kwarantanny zabrakło nam dwóch rzeczy. Ewidentnie przyrody. Widać to nawet po rynku nieruchomości. Przestały się sprzedawać mieszkania, zaczęły się sprzedawać działki i domki. A druga sprawa, że zaczęło nam brakować ludzi.

Poza tym z tego co obserwuję (i to co ma odzwierciedlenie w raportach) to fakt, że zaczęliśmy więcej i częściej gotować – według raportu przygotowanego na zlecenie Banków Żywności gotuje i próbuje gotować o 25% więcej badanych osób. O 12% więcej ludzi zaczęło zwracać uwagę na kwestię niemarnowania żywności. Na moim Instagramie i Facebooku nastąpił wysyp wiadomości i wzmożona aktywność kontaktowa z ludźmi. Dostaję ogrom wiadomości, ze zdjęciami, z pytaniami, czy można zjeść jeszcze takiego bakłażana? Czy jak mam siedem opakowań tofu, które są siedem dni po terminie ważności, to mogę je jeszcze zjeść? Na pewno ten czas pandemii udowodnił, że mimo tego, że bardzo dużo podróżowaliśmy i interesowaliśmy się kuchnią, głównie w dużych miastach, kuchnią tajską, azjatycką, jakąkolwiek inną, to i tak na koniec dnia wracamy do kuchni polskiej. Takiej rustykalnej, bardzo prostej.

Utrzymuje się i wzrasta trend w ograniczeniu spożywania mięsa. W stosowaniu polskiej kuchnia ten trend wcale nas nie ogranicza. Znacząco zmieniły się nasze konsumenckie zachowania. Niestety nie zawsze na dobre.

Kupujemy rzadziej, ale za to za dużo kupujemy na zapas. Zauważam to rozmawiając z ludźmi i prowadząc warsztaty online, jest to też widoczne w raportach. Ale czy w czasie pandemii zwiększyły się nasze lodówki? Czy zwiększyły się nasze szafki? Czy zwiększyły się nasze brzuchy?

Brzuchy pewnie tak. Jak mamy pomieścić tę większą ilość produktów, które musimy magazynować? Gdybyś otworzyła sobie swoją lodówkę, to znalazłabyś tam pewnie produkty na dziesięć obiadów. Ale zapominamy o tym, że kuchnia to nie tylko lodówka, mamy też szafki. Nawet ja, świadoma konsumentka, mam w ich zakamarkach takie produkty, o których kompletnie zapomniałam. O ile więc mamy dziesięć obiadów w lodówce, to pewnie ze czterdzieści obiadów w szafkach. I tutaj pojawia się pewne niebezpieczeństwo. Raporty mówią o tym, że tylko 4 na 10 osób sprawdza lodówkę przed wyjściem na zakupy. Ale w dalszym ciągu w tych raportach mówi się tylko o lodówkach. Wiem, że mówię o banałach, ale szafki są totalnie zapomnianą jaskinią. Kupujemy całe czas nowe i nowe i nowe produkty, podczas gdy na kuchenne półki pełne są poukrywanych paczek makaronów, pudełek ryżu czy słoików z ogórkami.

W trakcie pandemii na pewno kupujemy za rzadko, dużo fajniej jest kupować częściej i w mniejszych ilościach. Wtedy wiemy, co mamy. Poza tym często dostaję pytania jak ujędrnić zwiędniętą marchewkę. Mam na to gotową odpowiedź: a co ja z czołem zrobię naturalnego, żeby nie było zmarszczone? Jedzenie nie jest po to abyśmy je przechowywali. Tylko żebyśmy z niego korzystali.

Chcemy się odżywiać lepiej, świadomość produktowa kręci nas bardziej niż przed pandemią. Gdy wprowadzono kwarantannę, to faktycznie w pierwszym tygodniu kupiliśmy dziesięć kilo mąki i dwadzieścia kilo ryżu. I trzeba się było zastanowić, z czym ten ryż teraz zjemy.

Byłam przekonana, że zabraknie nam w czasie pandemii alkoholu, a tu proszę – zabrakło nam drożdży. To mi się akurat podoba. Rozumieliśmy, że każdy może sobie piec chleb. Pytanie, co dalej z tym chlebem? Bo jak napiekliśmy, to lubimy ten świeży, a ten czerstwy najczęściej ląduje w koszu – chleb to wciąż produkt, który jest przez nas najczęściej wyrzucany. To się nie zmienia od lat.

Ważne, aby nauczyć się korzystać z czerstwego pieczywa. Jest ono pełnowartościowe. W mojej pierwszej książce „Bez resztek” jest sporo przepisów na jego wykorzystanie. U mnie w domu intencjonalnie suszę chleb – później kroimy go w grubą kostkę i mieszamy z ziołami, pieczonymi pomidorami i labnehem. Wychodzi z tego świetna przekąska.

W czasie kwarantanny sama na sobie zrobiłam eksperyment. Zaczęłam gromadzić tworzywa sztuczne, aluminium, plastik i zostałam prawie wyrzucona z domu. Przez dwa tygodnie faktycznie dużo mi się tego uzbierało (a przecież kupuję ostrożnie, na wagę, najczęściej produkty opakowane w szkło albo w papier). Dlatego monitorowanie to pierwszy, zapalny punkt do tego, aby coś w swoich nawykach zmienić.

Czy w trakcie nagrywania swojego autorskiego programu Jagny Niedzielskiej Kuchnia Bez Resztek, czy też kiedy odkrywałaś Polskę z Damianem Kordasem w „Widelcem po mapie”, znalazłaś jakieś miejsce, które wyjątkowo Tobą wstrząsnęło?  

Tak, to się wydarzyło w czasie odcinka „Widelcem po mapie”, który dostał ode mnie złotą wlepę (a która jest niezgodna z regulaminem). Mieliśmy wlepy zielone, czarne, ale kiedyś powiedziałam, że wydrukuję sobie złotą jak znajdę wyjątkowe miejsce, które spowoduje u mnie gęsią skórkę. A to spowodowało. I mamy to chyba nagrane.

To jest dowód na to, że autentyczność i jakość produktów zawsze się obronią. Nie potrzebne jest sushi, ani kuchnia molekularna. Byliśmy na Mazurach. W Słowiczówce. Bardzo polecam to miejsce. Pan, który był szefem kuchni nigdy nie był na Mazurach. Pojechał w te okolice raz, na weekend i już nigdy stamtąd nie wrócił. Wynajął chatę. I zazwyczaj jest tak, że jak my jeździmy z „Widelcem po mapie” to te miejsca są czyste, ale brud jest wżarty w ściany. Czujesz wtedy, że ktoś posprzątał tylko i wyłącznie dla Ciebie. A tam? Czułam się jakbym weszła na Wigilię do Babci Stasi, gdzie jest czterdzieści osób i tak pięknie pachnie.

Gotuje cała, jedna wielka rodzina. I gotuje tak, że kiszona kapusta z kurkami i sandaczem – mazurska potrawa – no powoduje płacz. Łzy Ci napływają do oczy w zachwycie nad sandaczem. Szef kuchni miał w sobie wielką wewnętrzna klasę. Ta klasa jest zbudowana poprzez doświadczenie w kuchni. Ten zapach palonej cebuli. Te smażone na metalowej patelni kurki. Te palniki. Ten gorąc, Kuzynka Kasia, ciocia Danusia. Nawet jak ktoś nie jest spokrewniony to tu i tak już jest rodziną. Po prostu wchodzi w tę tkankę. Czułam, jakbym odnalazła tam nową rodzinę. Sorry Alicja, moja hrabino z Podkarpacia. Coś pięknego. Tam się wszystko zgadzało, od śrubki, poprzez gwóźdź, a na talerzu kończąc.

Jak to jest z kobietami w gastronomii? Wyjeżdżałaś na staże, miałaś własną restaurację. Z czym się mierzyłaś? Musiałaś mocno zawalczyć o swoją pozycję?

Ze wszystkich zagranicznych staży na jakich byłam mam bardzo dobre doświadczenia. Nie ma tam znaczenia płeć. Moja Head Chef w jednej z knajp miała dwadzieścia trzy lata, ja wtedy miałam dwadzieścia osiem. Nie czułam różnicy wieku. Ona była tak twarda, że bałam się jej jak własnej matki.

Niestety w Polsce wyglądało to inaczej. Pomagając czy to przy tworzeniu, czy zmienianiu knajpy, często byłam deprecjonowana. Ale uważam, że to co nas nie zabije to nas wzmocni. Z każdym nowym miejscem, czy już z moją własną restauracją było coraz lepiej. Uczyłam się tego dialogu z osobami, które Cię oceniają bardzo krytycznie, kiedy jesteś chuda. Wydaje im się, że chuda nie potrafi gotować, bo za mało je.

Chciałabym móc powiedzieć, że kobiety mają swoje miejsce w gastronomii. Mają je oczywiście, ale muszą się nauczyć mocnych cech osobowościowych, żeby być na tym stanowisku i walczyć o swoje. Bo jest to walka każdego dnia. Mam nadzieję, że gastronomia umocni się w siłę kobiecą.

Jakie masz plany na nadchodzący rok?

Planuję publikację e-booka, ale nie stricte o kuchni zero waste, ale o takiej, dzięki której możemy być świadomi, zaoszczędzić czas i pieniądze. Będzie dużo trików, a sam e-book będzie interaktywny. Bardzo się z tego cieszę

No i dalsza praca nad programem „Jagny Niedzielskiej Kuchnia Bez Resztek” i kolejne grupy produktowe, o których będę opowiadać w nowym sezonie.

Dasz naszym czytelnikom kilka prostych rad na życie zero waste?

Co jest tak naprawdę najważniejszą rzeczą w kuchni zero waste? Monitorowanie. Sprawdzanie co mamy. Jest na to prosty patent i ja też go stosuję. Uważam, że najcudowniejszą rzeczą na świecie jest kartka, długopis i drzwi lodówki. Lodówka to powinien być nasz kochanek czy kochanka. Kochajmy ją. Mantrujmy do drzwi lodówek. Zapiszmy sobie na tej kartce na lodówce co mamy w szafce. Zrobimy to raz w ciągu czterdziestu minut jednego dnia. Wyciągając jakąś rzecz do gotowania skreślajmy ją z kartki. Wtedy zupełnie inaczej będzie wyglądało robienie zakupów.

Jeśli się nam wydaje, że mało wyrzucamy, to przez trzy dni w miesiącu zapisujmy to, co wyrzucamy. Zobaczycie, ile pieniędzy przelewa się wam przez palce. Już nawet nie chodzi ekologię, ale o własne oszczędności.

Zrobiłam ostatnio porządki w łazience. Z szuflad wyciągnęłam rzeczy już nie do użytku, na przykład przeterminowane. Ich ilość była przerażająca.

Zróbcie porządki. Ja zrobiłam niedawno remanent w ciuchach. Mam taką zasadę na 2021 rok, że kocham się z rzeczami z drugiego obiegu. Jeśli kupuję coś nowego, to z dobrego materiału, polskiej marki. Bardzo zależy mi na wspieraniu lokalnego rynku – jest ambitny i spełnia naprawdę bardzo wysokie standardy. Mam plan, żeby co trzy miesiące sprawdzać swoją szafę. Używamy tak naprawdę 60% ciuchów, które zalegają nam na półkach. A co z resztą? Uwierzcie mi, że jest mnóstwo ludzi, którzy takich ciuchów potrzebują.

Drugi obieg jest podniecający zarówno dla osób, które mają mniejszy budżet l jak i dla tych, których portfele pękają w szwach. A dobra luksusowe z drugiego obiegu to trend nie tylko na ten rok, ale i na przyszłość.

Share this post

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

PROPONOWANE