System Zaufania Społecznego, albo kolejne nieporozumienie

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

14 czerwca 2014 roku Rada Państwa ChRL (rząd chiński) opublikowała dokument pod angielskim tytułem: ”Planning Outline for the Construction of a Social Credit System (2014-2020)”, który został skierowany do wszystkich rządów prowincjonalnych oraz miejskich, jak również do wszystkich ministerstw i agend rządowych w Chinach celem jak najszybszej implementacji. Informacja o tym fakcie szybko wdarła się na pierwsze strony portali internetowych jako dowód, iż chińscy komuniści właśnie zamierzają wykorzystać nowoczesne technologie, aby zniewolić 1 miliard 400 milionów Chińczyków zgodnie z przepisem przygotowanym przez George’a Orwella w jego słynnej powieści dystopijnej „1984”. Proste skojarzenie faktów, czyli popularne dziś „łączenie kropek”: skoro system ma monitorować i oceniać działania i zachowania jednostek, to musi być realizacją orwellowskiej wizji Wielkiego Brata. Musi i koniec. Zatem Social Credit System (SCS) to opresja, zniewolenie, no po prostu samo zło. A kto śmie myśleć inaczej ten kanalia i agent. Koniec dyskusji.

Tymczasem Social Credit System (社会信用体系) to projekt o wiele bardziej złożony, tworzony dla osiągniecia o wiele bardziej subtelnych celów, niż „trzymanie ludności za mordę” za pośrednictwem urządzeń elektronicznych.

Zatem po kolei:

  1. Nazwa

Pierwsze nieporozumienie dotyczy nazwy systemu. Sam przyjąłem pierwotnie wersję „System Oceny Społecznej”, zapominając o ambiwalencji ukrytej w słowie „ocena”. W polskiej świadomości zwłaszcza słowo ocen, to osąd, czyli krytyka. Na tym punkcie jesteśmy wrażliwi, niczym obnażone szyjki zębów na kontakt z zimnymi napojami. Wbrew temu co zapisano w oficjalnym, jawnym dokumencie Rady Państwa ChRL, na Zachodzie od samego początku przedstawia się SCS jako rozwinięcie znanego między innymi w USA systemu wiarygodności kredytowej oraz zbiorów danych dotyczących studentów i pracowników naukowych (akademików). W obu przypadkach amerykańskie systemy pozwalają weryfikować obiektywnie (wedle założeń systemowych), czy dana jednostka może uzyskać kredyt na określony cel, lub przejść na wyższy poziom studiów (semestry, tytuły). Tymczasem SCS ma o wiele bardziej złożone założenia. Po pierwsze ma skalować (określać wedle skali) poziom „wiarygodności”, „zaufania” – bo to oznacza konfucjański termin xinyong tłumaczony na angielski jako „credit”, ma informować, czy możemy ufać, wierzyć przedmiotowi oceny. Po drugie zaś nie ma służyć ocenie jednostek (jak u Orwella), a całego społeczeństwa, zarówno zwykłych obywateli, jak i urzędników państwowych, kadry partyjne, etc., ale również firmy, instytucje, urzędy, wymiar sprawiedliwości, itd., itd. SCS ma obejmować sobą całość społeczeństwa. Wektor „oceny” nie będzie zatem skierowany jak w wizji Brytyjczyka z góry do dołu, ale wektorów tych będzie wiele, niewyobrażalnie wiele: obywatel – obywatel, urząd – obywatel, obywatel – urzędnik, sędzia – firma, firma – firma, firma – funkcjonariusz partyjny.

W rezultacie nie będzie tu chodziło o mimikryczne działania podmiotów (osób fizycznych, osób prawa handlowego, instytucji) pragnących za wszelką cenę uniknąć kary, opresji, ale o skłonienie uczestników „gry” do BUDOWANIA swojego wizerunku, do wzmacniania swojej pozycji społecznej jako wiarygodnych i godnych zaufania.

I jeśli weźmiemy do ręki dokument Rady Państwa z 14 czerwca 2014 roku, to uderzy nas z pewnością częstotliwość pojawiających się tu słów „zaufanie”, „godny zaufania”. Oczywiście „Zarys planowania” jest po chińsku pełen ogólników i niekonkretnych stwierdzeń. To charakterystyczna cecha tych dokumentów, które po prostu trzeba umieć czytać, używając specyficznego „filtra” pozwalającego odrzucić frazy-ozdobniki, owoc lat doskonalenia oficjalnego języka partyjno-urzędowego, a dającego możliwość koncentracji na myśli głównej i zasadniczej. W tym konkretnym dokumencie mowa jest o dość oczywistym fakcie, że fundamentem relacji człowiek-człowiek, człowiek – instytucja, instytucja-instytucja jest zaufanie. A zaufanie to nieposzlakowana opinia. A nieposzlakowana opinia nie budząca podejrzeń to transparentność. I choć się to i w 2014 roku jak i dzisiaj nie mieści na Zachodzie w głowie, to właśnie to zamierza osiągnąć chińska partia: powszechne zaufanie uczestników Social Credit System wynikające z powszechnej transparentności, jak i z powszechnych norm dających możliwość określić społeczne walory jednostki, firmy, instytucji.

Mówiąc o chińskim Social Credit System powinniśmy zatem mówić w Polsce o Systemie Zaufania Społecznego (SZS).

  1. Kontekst

Kolejnym nieporozumieniem, o charakterze fundamentalnym jest narzucanie Systemowi Zaufania Społecznego swoistego uniwersalizmu. Osoby opisujące w zachodnich mediach SZS spoglądają nań przez pryzmat doświadczeń i cech społeczeństw zachodnich. A to błąd kardynalny. SZS nie ma charakteru uniwersalnego, jest bowiem konstruowany dla i na miarę społeczeństwa chińskiego, które różni się kulturowo i zostało ukształtowane historycznie odmiennie nawet od swych najbliższych sąsiadów jak Tajwan, Hong Kong i Macau. System wykorzystuje, „rezonuje” na dwóch specyficznych cechach Chińczyków Ludowych:

  1. a) na będącej dziedzictwem kulturowym trójcy: koncepcji kolektywistycznego społeczeństwa, zjawisku „twarzy” i kultury wstydu; w tej konwencji decyzje na bazują na samoocenie, na wewnętrznym rozważeniu „w sumieniu”, co jest dobre, a co złe, ale na analizie jak dany postępek będzie odebrany, oceniony przez zbiorowość; zachowanie niewłaściwe, złe, spowoduje „utratę twarzy”, społeczne napiętnowanie, w skrajnym przypadku wykluczenie, a to z kolei hańba, wstyd;
  2. b) na tradycyjnym, ale niezwykle wzmocnionym przez ostatnie 30 lat głodzie zysków, zwłaszcza finansowych[1];

System wykorzystujący te właśnie cechy nie ma zastosowania w naszej kulturze, bowiem nie tylko do niej nie przystaje, ale wręcz z nią się kłóci. Odpowiada jednak realiom chińskim, przystaje do kontekstu społeczno-kulturowego współczesnej Chińskiej Republiki Ludowej. Nie jest de facto niczym nowym, jest unowocześnieniem i upowszechnieniem zjawiska obecnego tu od dziesiątków lat (ChRL), lub jak chcą inni – od wieków (Chiny).

Można zatem zapytać: Skoro system działa nieformalnie, jest obecny w życiu społecznym, to czemu władze chińskie postanowiły zbudować potężną infrastrukturę informatyczną, aby ten mechanizm społeczny zinstytucjonalizować, „wepchnąć w jego szpony” szarego Chińczyka? Najprostsza odpowiedź słyszana dzisiaj na Zachodzie to: „by zniewolić jednostkę, monitorować i kontrolować, sterować jej zachowaniem i działaniem”. Teza przystająca doskonale do wizji Orwella, ale zdaje się nie mająca w Chinach dzisiejszych sensu. To czym dysponuje państwo chińskie, czyli chociażby WeChat, pozwala śledzić każdy ruch każdego obywatela, ustalać miejsce pobytu w każdej niemal sekundzie, monitorować wszelkie aktywności, od zakupów w sieci po kontakty seksualne. A karać Państwo Środka ma jak i ma czym. Natychmiast, bezwzględnie. Zatem po co ten system?

  1. Cele

Jednym z przedziwnych skrzywień kręgów intelektualnych świata zachodniego jest przekonanie, wiara w samodoskonalenie się społeczeństw, którym wystarczy dać ogólnie pojętą wolność, a wolne (w domyśle obdarowane demokracją) społeczeństwa i narody wejdą na właściwą ścieżkę powszechnej szczęśliwości i ogólnego dobrostanu. Efekty wprowadzania tak dalece naiwnych poglądów w życie możemy właśnie obserwować w Polsce. Jakby nikt tu nigdy nie przeczytał „Władcy much”, a to nawet zdaje się lektura szkolna (była…). Amerykanie w ostatnich kilkudziesięciu latach udowodnili całemu światu, że wprowadzanie demokracji jako formuły doskonałej dla każdego państwa, dla każdego społeczeństwa na świecie, jest totalną, niezwykle groźną iluzją. Wiele na ten temat mieliby do powiedzenia mieszkańcy Iraku, Afganistanu, czy Libii.

Nie trzeba być specjalnie rozgarniętym, żeby doświadczywszy empirycznie Chin dzisiejszych zrozumieć, iż wprowadzenie tu znienacka „demokratycznej formy rządów” zniszczyłoby to państwo w błyskawicznym tempie. Bo, tak jak w Polsce, nie ma tu prawdziwie demokratycznego społeczeństwa, nie ma tu tej tradycji, nie ma tu tak demokracji potrzebnego niepisanego, ale niekwestionowanego porozumienia dotyczącego kwestii wolności jednostki ograniczanej wolnością innych jednostek (czyli wcale nie takie polskie „wolnoć Tomku w swoim domku”!). Jest za to nienasycona żarłoczność władzy dla władzy i rozdrapywania łupów, bez absolutnie żadnej refleksji dotyczącej przyszłości.

Normy społeczne są ograniczeniem. Dlatego też bardzo często muszą być narzucane siłą, aby wymóc ogólnospołeczne porozumienie co do ich przestrzegania.

Przykład z Europy: stadiony w Wielkiej Brytanii. Dobrze pamiętam czasy, kiedy brytyjscy kibice uchodzili za najgroźniejszych na Starym Kontynencie. Za ich sprawą krew lała się i ginęli ludzie, nie tylko na Wyspach, ale w całej Europie. Boiska na brytyjskich stadionach otoczone były kilkumetrową siatką uniemożliwiającą nie tylko wtargnięcie na murawę, ale przede wszystkim wrzucanie na boisko butelek, petard i co tam wesołemu i pijanemu „kibicowi” przyszło akurat do głowy. A jak wygląda to dzisiaj? Trybuny od boiska dzielą tylko panele reklamowe. Strzelec bramki, bywa, podbiega do fanów swojej drużyny i bez obaw miesza się z tłumem. Co się stało? Prewencja, kara finansowa i bezwzględna egzekucja. Nie jakieś tam areszty na kilka tygodni, tylko kilka tysięcy funtów kary i „wyciskanie” tej kary bezwzględne.

Przykłady z Chin, zaobserwowane przeze mnie. Parę lat temu uprzejmie donosiłem, że chińscy kierowcy zaczęli zauważać światła na skrzyżowaniach, karnie stają na czerwonym i nie próbują rozjechać pieszych. Dlaczego? Wszechobecny monitoring. Przekroczenie przepisów, fotka, lub film, mandat przesłany. Jeśli delikwent nie zapłaci kilku mandatów z rzędu, policja odnajduje jego auto, podjeżdża z lawetą, zabiera auto, które można sobie wykupić z policyjnego parkingu po zapłaceniu mandatów z odsetkami. Kolejny przykład: ze dwa lata temu, na ulicy Dongmen w Shenzhen, w miejscu pełnym ludzi mijałem gościa, który coś wyciągał z portfela. Podczas tej czynności wypadło mu na ziemię kilka banknotów. Nie zauważył, przeszedł na drugą stronę ulicy. Całe mnóstwo ludzi, w tym kilka osób nie wyglądających na specjalnie zamożne bez wątpliwości odnotowało incydent i fakt, że trochę luźnej kasy leży na chodniku takiej niezaopiekowanej takiej. I…. nikt się po pieniądze leżące na ulicy miasta Shenzhen nie schylił. Ktoś za człowiekiem krzyknął, człowiek zawrócił podniósł pieniądze z chodnika i poszedł w swoją stronę.

Wszechobecny monitoring.

W tym samym mniej więcej czasie niemal cały dzień spędziłem spotykając się z producentami i dystrybutorami koparek do kryptowalut. Po n-tym spotkaniu, w drodze powrotnej do biura (sobota nie sobota, robota się sama nie zrobi), zahaczyłem o centrum fotograficzne, gdzie w drodze kupna nabyłem statyw do aparatu. Bo poprzedni złamałem. Nie wiem jak. Składałem i złamałem. Niczym Hefajstos jakiś. Zadowolony z zakupu spocząłem w pobliskim Starbucksie i wypiłem kawę. Czarną. A potem poszedłem do metra. I już na schodach ruchomych na peron uświadomiłem sobie, że statyw został w Starbucksie na krześle. Skląłem siebie solidnie, wróciłem zakładając, a założenie budowałem na doświadczeniu, że statyw ma nowego właściciela, a ja muszę ponownie odwiedzić sprzedawcę, którego odwiedziłem 40 minut wcześniej, i który z pewnością stwierdzi, że jestem … dziwny. Zajrzałem do Starbucksa, a na krześle przy samych drzwiach automatycznych leżał sobie w pokrowcu statyw i czekał. Tam gdzie go zostawiłem. Dla jasności: trzy lata wcześniej żadna z tych akcji nie przebiegała by w taki sposób. Pieniądze natychmiast by ktoś podniósł i przejął, statyw zniknąłby jak w bajce o czarodzieju, i gdyby w środku nie było żadnych klientów, a obsługa składałaby się z dwóch osób, to dowiedziałbym się, że statywu tu nigdy nie było, i co Pan nam zrobi.

Monitoring. Wszechobecny monitoring.

I teraz z innego ujęcia. Kto w Chinach był chwilkę dłuższą, kto miał szanse popracować z chińskimi firmami tymi małymi, średnimi i taki naprawdę dużymi, ten wie, że jednostki pracujące w takich organizacjach głównie mają za zadanie sprawić, aby kontrahenta, współpracownika, partnera, wziął i szlag trafił. Cechą dominującą w życiu chińskich firm jest powszechna dezorganizacja. Kto pracując w Chinach nie nabierze odpowiedniego dystansu, nie założy co najmniej dwutygodniowego zapasu na każdy projekt, każdy deadline, ten skończy powalony zawałem, albo wylewem, albo popadnie – w najlepszym przypadku – w katatonię. To raz. Kto w Chinach mieszkał, mieszka, pracował, pracuje, ten wie, że większość chińskiego społeczeństwa to jednostki egocentryczne, samolubne, w dupie mające jakieś tabliczki z zakazami, jakieś umowy i normy społeczne, ignorujące je często wbrew rozumowi (bo go próżno szukać), przedkładające swoje małe interesy ponad cudze dobro, ze szczególnym uwzględnieniem kompletnie dla nich abstrakcyjnego pojęcia dobra wspólnego. Jednostki te wpychają się do każdej kolejki, każdego środka transportu, jarają fajki wszędzie, a zwłaszcza w windach, skręcają bez uprzedzenia w lewo lub prawo bez drgnięcia powieki zatrzymując akcje serc okolicznych użytkowników drogi, lubią sobie smarknąć gdzie bądź, i odcharknąć by splunąć byle gdzie. Kiedy im zawadza mebel w biurze, bo stary, to wyrzucają go przez okno, nawet jeśli biuro na 40 piętrze. Bez sprawdzania, czy ktoś się pod budynkiem przypadkiem nie kręci. Gdy kupują mieszkanie, to natychmiast muszą zabudować balkon rujnując spójność architektury budynku, w którym mieszkają, mogąc kogoś wystrychnąć na dudka wystrychują i nie płacą, itd., itp. I Pekin wie, że te wszystkie zachowania wynikają z zaszłości historycznych, bo najnowsza historia Chin nie była opowieścią o dziewczynkach z dobrego domu. I Pekin wie, że to nie są wcale dobre zjawiska. I Pekin wie również, że najłatwiej wyrugować tego typu zachowania grożąc karą i stosując kary wobec niesubordynowanych. A ponieważ Chińczycy sfiksowali na punkcie bogacenia się (w różnej skali) Pekin wie, że najlepszą karą w Chinach jest kara finansowa. Albo taka wprost, czyli grzywna, albo taka pośrednia, czyli na przykład utrata upustów w najchętniej odwiedzanych sklepach. Oto kilka podawanych przykładów nagród i kar w Systemie Zaufania Społecznego:

  1. a) zniżki na towary sprzedawane przez platformy internetowe;
  2. b) wyświetlanie na ekranach LCD na skrzyżowaniach ulic zdjęć osób które nie płacą alimentów;
  3. c) „czasoumilacze” dzwonimy do osoby, która nie płaci podatków – włącza się „czasoumilacz” z odpowiednim komunikatem informującym o sprawie;
  4. d) punkty za oddawanie krwi;
  5. e) brak możliwości kupienia biletu lotniczego, lub na bullet train w związku ze zbyt niskim „scorem” w systemie;
  6. f) możliwość uzyskania kredytu, którego „żyrantem”, jest ocena w Systemie Zaufania Społecznego;
  7. g) którego nie otrzymają ci, którzy mając dobrą pracę i zacne dochody pozostawili na pastę losu swoich rodziców żyjących samotnie, bez opieki w ubóstwie;
  8. h) itd., itp.

 

I tu upatruję właściwych celów Systemu Zaufania Społecznego:

– ma stać się narzędziem zarządzania chińskimi zasobami ludzkimi w skali całego państwa, ma pozwalać selekcjonować i rozwijać wartościowe dla państwa  jednostki i firmy, ma też tym mniej lotnym nadawać kierunki, cele, „pokazywać na patyczkach” co i jak należy zrobić, aby bez przeszkód dotrzeć do wyznaczonego celu;

– ma być narzędziem wychowawczym, wypleniającym z chińskiego życia te wszystkie naleciałości, które są wynikiem utraty elit, braku norm etycznych, kultu pieniądza, braku wartości wyższych;

Moim zdaniem System Zaufania Społecznego jest gigantycznym eksperymentem o charakterze społecznym, socjologicznym. Oczywiście, za sterami tego projektu stoi partia ze wszystkimi swoimi narzędziami. Zanim jednak z tej monopartyjności zaczniemy wyciągać wnioski potwierdzające dystopijność chińskiego projektu, wspomnijmy jak się rodziły demokracje w Japonii, Korei Południowej, czy Singapurze. Społeczeństwa tamtych państw uczono norm społecznych, szczególnie zaś szacunku dla prawa metodami mało eleganckimi. I ja rozumiem, że to się nie podoba piewcom demokracji czystej i wolności jednostki nieograniczonej. Tylko, że dawanie demokracji i wolności jednostkom nienawykłym, mającym w głębokim poważaniu pojęcie szacunku do umów społecznych, jest jak wręczanie brzytwy małpie. Szanse na to, że takie połączenie nie skończy się tragedią, są nikłe.

To co napisałem powyżej nie oznacza, że jestem entuzjastą takiego rozwiązania. Ale mając możliwość funkcjonowania przez lata w Chinach, w tym szczególnym otoczeniu społecznym śmiem twierdzić, że System Zaufania Społecznego może nie tylko ucywilizować chińskie społeczeństwo, ale także sprawić, iż władający Chinami będą w stanie naprawdę efektywnie wykorzystywać potencjały drzemiące w Chinach i Chińczykach. Wszystko rzecz jasna zależy od tego kto za sterami siedzieć będzie i jakie kierować nim (nimi) będą motywy.

A jak będzie zaczniemy się przekonywać już zaraz. System Zaufania Społecznego jest sukcesywnie implementowany w życiu biznesowych i życiu codziennym. Jak to w Chinach mają w zwyczaju, pomaleńku, pilotażowo, wycinkowo. Bo, żeby rewolucja wypaliła, musi zostać dopracowana w wielu szczegółach.

Ta szczególna rewolucja wymaga ogromnego aparatu technologicznego. Ten Chiny mają. Mniejsza o wspomniany monitoring, który łatwo zauważyć i łatwo o nim wspominać. Ale każda kamera, czujnik, system rozpoznawania twarzy, głosu, chodu to dane. Dane trzeba przesłać i zapisać. A potem te dane trzeba analizować, żeby to całe działanie miało jakikolwiek sens. System Zaufania Społecznego wymaga narzędzi, które zaufania nie będą podważać. Dlatego też ważną rolę tu odgrywają technologie blockchain.

Dopięty i wypróbowany w działaniu system będzie prawdopodobnie elementem kolejnego, rewolucyjnego na skalę świata systemu. Słyszeliście Państwo o Rewolucji Przemysłowej 4.0 oraz o tym, że niesie ona za sobą wywrócenie znanego nam rynku pracy? Mówi się, że roboty zabiorą pracę ludziom. A co z ludźmi? – zapytacie Państwo. W Chinach myśli się o tym od co najmniej 2014 roku. Pomysł jest prosty. Roboty i systemy pracują, wypracowują wartość dodaną, profit. Profit zostaje opodatkowany. W Chinach nie będzie na ten temat dyskusji ze zwolennikami liberalnych rozwiązań ekonomicznych. A potem trzeba dokonać redystrybucji środków. „Każdy według swych zdolności, każdemu według jego potrzeb”. Tak to przecież określił Karol Marks. Ale jak mierzyć zdolności i potrzeby? Odpowiedź jest prosta: od tego właśnie jest System Zaufania Społecznego.

Ach – i jeszcze w ramach przybliżenia fenomenu Systemu: Pewna znajoma z Shenzhen pracuje dla znanej międzynarodowej korporacji produkującej odzież sportową. Znajoma pochodzi z chińskiego zadupia, gdzie do dziś mieszka się w kamiennych chatach z dymnikiem, nie zamierza wracać tam nigdy. Shenzhen jej pasuje, w Shenzhen chce iść w górę. No i któregoś dnia zobaczyła, że jest ogłoszenie, ze jest wakat, że szukają kierownika działu. Poszła do swojego szefa i zapytała, czy ma sens, żeby aplikowała. Szef natychmiast odpowiedział: „jak nie jak tak, nadasz się”. Znajoma złożyła aplikację. Po kilku dniach szef zaprosił ją na kilka słów i powiedział, że niestety, sorry, ale ma za niską punktację w Systemie Zaufania Społecznego, z awansu nici. Znajoma się uniosła i poszła rozładować emocje na narzeczonym. Po kilku dniach wróciła o tematu i zapytała przełożonego co ma zrobić, żeby jednak ten awans był w jej zasięgu. Na co on, że najprościej będzie jak zrobi studia. Z licencjatem już będzie w widełkach. Zaczęła szukać czegoś co łączy sport z zarządzaniem. Zapisała się. A tymczasem szef znów ją wzywa i pyta:

„Słuchaj, ty masz papiery instruktora fitness, prawda?”

„Mam” – ona na to, urażona oczywiście.

„No to słuchaj – ona na to – u nas będzie taki program dla biurw wszystkich, że mają się codziennie ruszać te pół godzinki dziennie, żeby nie siedzieć to 10 godzin cięgiem. I jakbyś te pół godziny z lunchu urwała i z nimi pofikała, codziennie z innym piętrem, no to w rok nastukasz punktów za użyteczność społeczną”. No to stuka. I jest już na drugim roku.

No i właśnie. Chiny nigdy nie są czarne, albo białe. I nigdy nie są szare. One są zawsze takie:

[1] Dygresja: Błędem będzie twierdzenie, że na Zachodzie, w tym w Polsce, ludzie tak samo pragną sukcesu finansowego, chcą być zamożni. Zwróćmy choćby uwagę na charakter życzeń tu i tam: w Chinach życzy się przede wszystkim sukcesów i bogactwa, nawet zmarłym „przesyła się” pieniądze paląc na grobach „banknoty”, u nas życzy się przede wszystkim zdrowia i szczęścia, które nie wynika przecież z posiadania fortuny, bezpieczeństwa finansowego. Małżeństwa zawierane w Chinach w ogromnej większości są wynikiem kalkulacji finansowej: mężczyzna musi udowodnić rodzinie kobiety, którą zamierza poślubić, iż jest „godnym zaufania” kandydatem, czyli osobą odpowiednio sytuowaną. Kobiety, nawet te nowoczesne, wyedukowane, ulegają wybierając bezpieczeństwo materialne ponad uczucia, co często kończy się fatalnie (gwałtownie rosnąca liczba rozwodów, głównie z powodów materialnych)

Reklama