W puszczyni i w pusty

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Gdy miałem lat kilka i piłem jeszcze sproszkowane mleko, bo matka mówiła, że innego nie chciałem (FEJK NEWS), to pamiętam, że chciałem zostać pilotem odrzutowca. Nie dlatego, że w ogóle chciałem czy wiedziałem kim do końca jest pilot, ile zarabia i czy w ogóle w tym kraju są odrzutowce. Powiedziałem to podczas standardowego kółeczka, kiedy pani wychowawczyni pyta 4-latków kim chcą być w życiu (była pani Lidka, chyba, która była stara i straszna, druga natomiast młodsza jakaś taka, fajna, to ja wolałem tą drugą). Powiedziałem to nie dlatego, że głęboko w serduszku to czułem. Że głęboko gdzieś tam, patrząc na widnokrąg, myślałem o podróżach poza horyzont, by przebijać się przez chmury, by grać w siatkówkę na plaży i mieć dziwne myśli o kolegach, których nie do końca rozumiem.

Nie.

Powiedziałem to, bo chciałem powiedzieć coś zupełnie wyjątkowego. Większość grupy chciała być policjantami, czy strażakami, czy tam cokolwiek. Mi zawsze wydawało się to dość żenujące i nudne. Możliwe, że przeczuwałem potencjalne problemy, jakie się z tym wiążą, czyli – średnią płacę, właściwie brak ekscytujących pościgów za bandytami czy tropieniem przestępców, ale raczej żmudną pracę papierkową, stanie na moście Poniatowskiego i sprawdzanie prędkości za winklem, żeby nikt nie ogarnął i okazjonalne zduszanie manifestacji kobiet.

Ta tendencja istniała zresztą we mnie podczas wszystkich zabaw. Mieliśmy coś takiego z ziomkami, że gdy wymyślaliśmy sobie moce na podstawie żywiołów to po tym, gdy ktoś już ogarnął jakieś takie standardy jak ogień czy woda to po krótkiej chwili kminienia wpadłem na pomysł z lawą. Według moich ówczesnych tłumaczeń, było to idealne połączenie wody i ognia, możliwość zastygania, bycia gorętszą od samego ognia i ogólnie bycia takim fajnym połączeniem umknęła jednak moim ziomeczkom. Głównie dlatego, że nie wiedzieli co to jest lawa. Mieliśmy wszyscy bowiem wtedy po 4 lata.

Ten element poszukiwania wyjątkowości miał również inne aspekty. Wielką nauczką dla mnie była sytuacja, kiedy to podczas wspólnego posiłku pomyślałem sobie, że zrobię tak jak w filmach, że wiecie, nałożę kawałek ziemniaczka na łyżkę i zrobię taką katapultę, strzelę w kogoś i będzie zabawa, FOOD FIGHT, kurwa, coś w ten deseń. Kumacie, rozbudzę towarzystwo, wszyscy się będą śmiali i dokazywali, mega prank. Co ciekawe, trafiłem tym ziemniaczkiem idealnie do szklanki gościa naprzeciwko mnie. I tu się zaczyna moja lekcja. Oczywiście, nic się nie stało z rzeczy przewidywanych przeze mnie. Chłopiec powiedział Pani, Pani (Lidka na pewno, ta głupia kurwa) posadziła mnie do kąta, nakrzyczała na mnie i powiedziała, że powie mojej mamie. W ten sposób nauczyłem się, że lepiej nie robić niczego poza szeregiem, bo jest szansa na dłuższe stanie w miejscu i jeszcze mama się dowie.

Dlaczegóż piszę o tych wszystkich kretyńskich historiach? Otóż, przypomniałem sobie, że od zawsze właściwie żyję życiem alternatywnym od tego, które prowadzę. Może po prostu za rzadko to manifestuję na zewnątrz. Może właśnie warto jest częściej chodzić do kątów. A matka niech się dowie. Na zdrowie jej tedy!

Reklama

Chcesz dojść do celu? Zadbaj najpierw o siebie! | Karolina Karolczak

Naszą gościnią jest Karolina Karolczak – ekspertka realizacji celów i wyników finansowych, mentorka skutecznego planowania. Wspiera liderów i przedsiębiorców w skalowaniu biznesu, zwiększaniu rentowności i transformacji organizacji. Twórczyni programu #CELOMANIA, który pomaga firmom zwiększać wyniki nawet o 30% rocznie. Pracowała nad strategiami w 24 krajach, współpracując z globalnymi markami jak Frugo, Levi’s, Black czy Grupa ENEL-MED.