Mateusz Janicki: Prawa fizyki, prawa wyboru

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Z aktorem Mateuszem Janickim rozmawiamy o roli genetyki, przywilejów, cudzie wzajemnej pomocy i przyjemności, jaką daje aktorski kostium w najnowszym serialu „Receptura”, do którego trwają zdjęcia.

Rozmowę z aktorem młodego pokolenia zacznę odważnie. Zdaje się, że łączy nas miłość do Twojego rodzinnego Krakowa. To miasto mojej wielkiej miłości, a jestem biegła w tej nieodwzajemnionej. A jak Ty masz?

Dobre pytanie: czy kocham Kraków? Lubię Kraków, lubię tam mieszkać, żyć. Mieszkam tam z wyboru, mimo że dużo pracuję w Warszawie, a jednak cały czas trzymam się Krakowa. Kiedyś dyrektor Teatru Nowego, śp. Zdzisław Jaskuła mówił o Łodzi, że to trudna miłość. Jako łodzianka pewnie lepiej znasz ten temat, natomiast myślę, że w ogóle Polska jest trudną miłością. Z jednej strony Kraków jet pięknym miastem, z pięknymi zabytkami, świetnymi knajpami. Tak na marginesie, w pierwszym lockdownie pojechałem nocą na rowerze do centrum, a Kraków ze względu na oszczędności wyłączał latarnie miejskie. Na Rynku było zupełnie ciemno dzięki czemu widać było gwiazdy – to było coś magicznego i wspaniałego. Z drugiej strony istnieją takie dzielnice, które są chorobą wszystkich miast – rządzi „patodeweloperka”, jest niszczona zieleń, brakuje myślenia o rozwoju miasta w sposób perspektywiczny. Włodarze miast myślą raczej w sposób merkantylny. Jak zarobić, sprzedać ziemie, uruchomić jakąś bezsensowną inwestycje przy której można zarobić. W Krakowie na przykład kompletnie wbrew mieszkańcom wymyślono betonowanie wałów rzeki Rudawy. Nie jest istotne, że jest tam w miarę dziko. Że już teraz świetnie się tam biega, jeździ na rowerze, a nawet piknikuje. Miasto próbuje uszczęśliwić mieszkańców na siłę zamiast przeznaczyć te pieniądze na kupno ziemi, założenie parku. Zasmuca to, co się dzieje w polskich miastach, nie tylko z resztą w Krakowie.

 
Reklama

To rzadki przypadek rozmawiać z aktorem młodego pokolenia, który z takim szacunkiem traktuje język polski. Łączę to nie tylko z tym, że z Krakowa pochodzisz, ale też z niezwykle zasłużonej dla polskiej nauki krakowskiej rodziny – twoi dziadkowie i pradziadkowie to fizycy i geofizycy.

Zgadza się. Mój pradziadek, Henryk Niewodniczański był znanym, najpierw wileńskim, a potem po perypetiach wojennych, krakowskim fizykiem, założycielem Instytutu Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie, który teraz nosi jego imię. Działalnością naukową zajmowały się również jego dzieci. Chociaż z czasem każde z nich wybrało inną drogę. Najstarszy, świętej pamięci, wujek Tomek doktorat zrobił w Niemczech i tam się zakochał i osiadł na stałe. Został browarnikiem i jednocześnie z pasją kolekcjonował starodruki z mapami na czele. Wujek zgromadził imponującą kolekcję, której część można podziwiać na Zamku Królewskim w Warszawie. Mój dziadek i środkowy syn po ukończeniu geofizyki i karierze naukowej został prezesem Państwowej Agencji Atomistyki i do dzisiaj, mimo emerytury, jest jednym z najlepszych specjalistów od energetyki jądrowej w Polsce. Najmłodsza, Ciocia Justyna ostatecznie wiele lat pracowała w Fundacji im. Stefana Batorego, która zajmuje się rozwojem demokracji.

Czy to był wyraz buntu, że z takim zapleczem naukowym, idziesz w stronę aktorstwa, czyli takiego zajęcia, które oczywiście można traktować jak misję, a można jednak jako zajęcie rozrywkowe. Jak to się stało, że zostałeś aktorem?

Jest jeszcze druga gałąź rodziny, od strony ojca i to gałąź bardziej humanistyczna. Mój dziadek jest dokumentalistą, był wieloletnim pracownikiem krakowskiego Ośrodka Telewizyjnego. Po zwycięstwie Solidarności w latach 90 przez moment był nawet dyrektorem krakowskiego ośrodka, a mój ojciec jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych. Ukończył konserwację, teraz zajmuje się szeroko pojętymi multimediami. Był np. współautorem Pawilonu Polskiego na EXPO w Japonii. Od niedawna zaangażował się też, w kształtowanie rejonu ul. Wesołej w Krakowie. Opowiem, o tym bo może tylko część krakusów o tym wie, że Kraków wykupił dawne budynki poszpitalne przy ulicy Kopernika i Wesołej. Ma to być strefa przeznaczona dla mieszkańców na działania kulturalne, nigdy nieskończona, ma się cały czas rozwijać, ewoluować. Miasto obiecało, że żadne drzewo nie zostanie usunięte, a tereny zielone zostaną połączone. Ma to nie być kolejny skansen dla turystów, tylko przestrzeń dająca życie miastu. Całość mieści się w ścisłym centrum Krakowa, obok Dworca Głównego, Plant i Ryku.

Cóż za idealistyczne przedsięwzięcie.

Na razie wszystko rozgrywa się na poziomie konsultacji społecznych, ale potencjał tego miejsca jest gigantyczny. Zwłaszcza jak słyszymy o takich miejscach jak w Łodzi Off-Piotrkowska, czy Dolne Młyny w Krakowie. Ludzie tam przychodzą, żeby się spotkać i napić piwa. Otwierają się też małe butiki, niezależni artyści prezentują swoje prace. Potem te przestrzenie są zabierane ludziom i miastom i przekształcane w przestrzenie komercyjne. A „Wesoła” może być wspaniałym centrum wielorakiej i szeroko pojętej kultury.

Bije od Ciebie zaangażowanie i świadomość obywatelska. Imponujący jest szacunek do Twojego dziedzictwa. W świetle tego – jak postrzegasz rolę aktora? Czy to jest misja?

Misja to jest nie jest najlepsze słowo.

Górnolotne.

Tak, chociaż teraz ja będę górnolotny, ale myślę, że każdy człowiek ma jakąś misję w swoim życiu do spełnienia, którą sam definiuje. To aktorzy indywidualnie określają, czym jest ich zawód. Dziś wzruszenia dostarczył mi Bartek Bielenia, który odbierał nagrodę w Parlamencie Europejskim w imieniu twórców filmu „Boże Ciało”. Swoje wystąpienie poświecił Białorusi, w której władza w brutalny sposób rozprawia się z obywatelami walczącymi o demokrację potem, zainspirowany przez białoruską artystkę Jane Shostak przez minutę krzyczał dla Białorusi. To było coś fenomenalnego. Bartek wykorzystał moment uwagi na przekierowanie jej na sprawę dla niego istotną. Marlon Brando po odbiór Oscara wysłał rdzenną Amerykankę, która mówiła o niesprawiedliwościach z jakimi mierzy się jej społeczność. Zresztą Brando był bardzo zaangażowanym społecznie aktorem. Towarzyszył między innymi pastorowi Lutherowi Kingowi na schodach Lincoln Monument w Waszyngtonie w trakcie sławnego przemówienie „Miałem sen…”. Co chwilę dokonujemy pewnych wyborów. Czy to są wybory konsumenckie, czy to są wybory tego, co robię, czy będę grał w tej czy innej telewizji, czy w teatrze. Jesteśmy w ciekawym momencie kondycji aktora. Jeszcze dekadę temu popularne było powiedzenie, że „dupa jest od srania, a aktor od grania”. Wciąż zdarza się, że aktorzy są w pracy pozbawieni podmiotowości. Mają być wykonawcami czyjejś wizji – ja się z tym nie zgadzam. Wiadomo, że nasz praca polega na współpracy. Jednak staram się w pracy być w jakimś stopniu nie tylko odtwórcą ale również współtworzyć dany projekt.

To jest też kwestia korzystania z przywileju – bycia rozpoznawalnym i mówienia o rzeczach ważnych, a nie tylko popularnych.

Tak, tyle, że rozpoznawalność nie jest cechą aktorską, tylko niektórzy z nas są rozpoznawalni.

W którymś z wywiadów mówiłeś też, że aktor i celebryta to zupełnie inne zawody.

Tak, jestem tylko aktorem chociaż prowadzę swojego Instagrama, który wpływa również na mój poza aktorski wizerunek. Jest to swego rodzaju flirt z tzw. „celebryctwem”. Z jednej strony osoby zabiegające o zainteresowanie w mediach, kapitalizują to. Dzięki temu zarabiają. Z drugiej strony są osoby unikające mediów a jednak ich praca jest doceniana. Zresztą tak jak ten wywiad. Gdyby nie zbliżająca się premiera serialu „Receptura” pewnie nie rozmawialibyśmy.

Znalazłam cytat z książki Georgija Gospodinova „Fizyka smutku”, w której jest mowa o tym, że przez social media tracimy kontakt z rzeczywistością i stajemy się swoimi awatarami. Rezygnacja z lansu w social mediach to też forma samoświadomej ochrony.

Każdy z nas ma swoje życie i próbuje nim kierować najlepiej, jak potrafi, a wychodzi różnie. Oddając wszystko w ręce mediów, tracimy panowanie nad tym, jak jesteśmy odbierani, a to potrafi boleć. Swoją drogą istnieją badania, które mówią, że social media obniżają samoocenę i powodują depresję. Jedynym medium internetowym który badaniach wypada pozytywnie jest YouTube – w każdym innym porównujemy się i oceniamy. Instagram stał się również idealnym narzędziem do kreowania, a właściwie manipulacji ludźmi. W swojej głównej narracji snuje pseudo opowieść o tym, że wszystko, co mamy, zawdzięczamy tylko i wyłącznie swojej pracy, co nie jest prawdą. Gdyby nie moja rodzin, miejsce w który się urodziłem nie osiągnął bym tego co mam. Ten neoliberalny mit próbuje nam wmówić, że wystarczy ciężko pracować żeby osiągnąć „sukces” i stać się bogatym. Z tego wynika prosty wniosek że ci, co mają mało, to na pewno nieroby, które zasłużyły na swój los. To jest najczęściej strasznie krzywdzące i nieprawdziwe. A instagram utrzymuje taki wizerunek rzeczywistości. Oczywiście to nie jest czyste zło. Sam staram się żeby mój profil był w miarę sensowny. Obserwuję również ciekawe profile, inspirujące, dające nadzieję: podróżnicze, artystyczne, pisarskie, a nawet profile osób niepełnosprawnych, burzące stereotypy o ograniczeniach. Można sięgnąć w tym medium po to, co dobre.

Jesteś aktorem młodego pokolenia, człowiekiem od zadań specjalnych, zaangażowanym ojcem, lubisz i umiesz pomagać. Mam jednak wrażenie, że aż bije od Ciebie aura innego, dawnego świata – aż mnie to prostuje.

Miało być na luzie.

Nadal jest. Twoja aparycja i kontakt z rzeczywistością pozwalają połączyć te dwa światy. Trwają albo kończą się zdjęcia do nowego serialu, który jest osadzony w dwóch planach: międzywojnia i współczesności. Główny wątek ma związek z historią starej polskiej rodzinnej firmy, której produkty do dziś są postrzegane jako nasze dobro narodowe. Chodzi o rodzinę Wedlów. Tytuł serialu to „Receptura”. Opowiedz czytelnikom coś więcej.

Ta produkcja jest niezwykłą przygoda. Po pierwsze gram w części przedwojennej, a bardzo lubię grać w historycznym kostiumie. Daje to pewne ułatwienie w budowaniu postaci. Kiedy zakładam kostium i wchodzę na plan zaczynam świadomie „czuć” postać. Po drugie w mojej pracy bardzo istotni są partnerzy i przed i za kamerą. Na planie partnerowałem Agnieszce Więdłosze i Jackowi Komanowi, była to duża przyjemność. A i ekipa była wspaniała. Akcja serialu „Receptura” dzieję się w dwóch epokach. Obie będą się przeplatać. Nie będzie przenosin w czasie, poznamy jednak historię prababci i wnuczki. Akcję obu epok rozgrywają się z fabryką „Wedla” w tle. Co jest zresztą ciekawe w kontekście wypomnianego wcześniej kapitalizmu. Fabryka Wedla miała swoje przedszkole, Wedel kazał zaprojektować jedną stołówkę dla wszystkich pracowników niezależnie od pozycji jaką zajmowali bo wszyscy pracowali na jedną markę. Różnice płac były nieporównywalnie mniejsze niż w dzisiejszych korporacjach. Niestety, przejmująco smutny jest finał historii tego niezwykłego człowieka. Przeżył wojnę i komuniści, którzy przejęli fabrykę, użyli jego wiedzy i kompetencji do tego, żeby znacjonalizowaną fabrykę odbudować. A ostatecznie został z fabryki wyrzucony. Ponoć, już po wszystkim Jan Wedel chadzał na spacery do Parku Skaryszewskiego, siadał na ławce i z daleka obserwował swoją fabrykę. Kiedy zmarł, pracownikom zabroniono pójść na jego pogrzeb. Wysłano tylko skromną delegację.

Przejmująca historia i premiera zapowiada na koniec lata.

W okolicach jesieni.

Co tobie jako człowiekowi i aktorowi zrobiła pandemia? Mówimy o niej, jak by minęła, a przecież ciągle trwa. Mamy teraz chwilę oddechu, bo rozmawiamy latem, ale jednak jeszcze alarm nie jest odwołany.

Nie mogę narzekać. Moja rodzina szeroko pojęta przeszła pandemię w miarę ok. Jak moi dziadkowie zostali zaszczepieni też minął strach o ich zdrowie. Przed pandemią dużo pracowałem i nagle dostałem trzy miesiące z rodziną. Przez pierwsze dwa tygodnie chodziłem i zastanawiałem się, co się wydarzy, martwiłem się, że nie będę miał pieniędzy, mierzyłem się z wieloma lękami. Jak to już we mnie opadło, okazało się, że zostałem obdarowany wyjątkowym czasem z rodziną. Narzuciłem sobie rytm. Codziennie czytałem bajki na Instagramie – z niedostępnego dziś w księgarniach zbioru „Błękitna księga bajek” autorstwa słowackiego poety L’ubomira Feldka. Swoją drogą byłem przekonany, że doczytam ledwie do połowy, a ja nie dość, że ją skończyłem, to jeszcze zacząłem czytać kolejne. Do tego czytania zainspirowała mnie Julia Kamińska. Zorganizowała akcję charytatywną polegającą na czytaniu bajki i zbieraniu funduszy na leczenie chłopca z dziecięcym SMA. Poszedłem tym tropem i każdą bajkę dedykowałem jakiejś osobie albo instytucji, potrzebującej wsparcia. Jest jeszcze jeden aspekt lockdownu. Ostatnio nawet rozmawiałem o tym z przyjaciółmi. Pandemia kazała się nam zatrzymać i zastanowić, dokąd zmierzamy. Co chcemy w życiu robić? Czy w tym co robimy się spełniamy?

Moja refleksja mówiła o tym, że nie wszystko można kupić. W momentach kryzysu jedyne, czym sobie możemy nawzajem służyć, to wzajemna obecność, fizyczna pomocna dłoń i życzliwość. Pomoc prosta jak podanie ręki, z której jesteś znany, bo chętnie włączasz się w działania charytatywne dla osób i instytucji. Rzadko się tym dzielisz w oficjalnych wywiadach.

Jak już mówiliśmy, rozpoznawalności można użyć do różnych celów. Z jednej strony dość świadomie używam jej do walki o sprawy, które są mi bliskie – czy są to Wolne Sądy, czy sytuacja moich przyjaciół, przedstawicieli społeczności LGBT. Angażuję się również w działanie stowarzyszenia „Krzysiek Pomaga Pomagać”. Zaczęło się od tego że wychowanek klubu narciarskiego, którego jestem członkiem, w wieku 14 lat doznał rozległego udaru. Małopolski Okręgowy Związek Narciarski i właśnie Klub Yeti organizowali dla niego co roku zawody charytatywne. Krzysiek dzięki rehabilitacji doszedł do takiego momentu, że właściwie ta pomoc owszem, dalej jest mu potrzebna, ale nie w takim zakresie, jak wcześniej. Postanowił z rodzicami i tymi, którzy dotąd nieśli mu pomoc, przekazać pałeczkę pomagania dalej. Tak powstało Stowarzyszenie, którego jestem członkiem. Co roku organizujemy m. in. zawody narciarskie, których całkowity dochód przeznaczony jest na pomoc konkretnej osobie. W tym roku pojawi się nowe wydarzenie przez nas organizowane. Krzysiek jest zapalonym rowerzystą, mimo swojej niepełnosprawności potrafi dziennie przejechać na przykład 150 km. Dlatego wraz z Krzyśkiem będzie można pokonać morderczy podjazd w słowackich Tatrach, pod hotel górski Śląski Dom, a przy okazji pomóc tegorocznemu beneficjentowi Stowarzyszenia, Łukaszowi Dacie który po udarze walczy o powrót do zdrowa.

Osoba, która prosi o pomoc i ta, która jej udziela, ćwiczą swego rodzaju sprawczość w obliczu paradoksalnej bezradności. Mówisz o tym z taką lekkością.

Coś w tym jest. Myślę, że pomoc ludziom jest najbardziej nam dostępną przestrzenią, w którym możemy coś zmienić. Przede wszystkim, może trochę naiwnie wierzę, że każdy mały gest może zmienić świat. Jak podniesiesz śmieć na ulicy i go wyrzucisz to już zrobisz różnicę. Nie mówiąc już o organizacji zbiórki pieniędzy dla kogoś, kto tego bardzo potrzebuje.

Jeżeli zło jest banalne, to tym bardziej dobro jest banalne i łatwiej je dzięki temu rozmnożyć. To w zasadzie temat na oddzielną rozmowę, ale chciałam jeszcze wrócić do Twojego wizerunku aktorskiego. Na forach znalazłam takie porównania: Grzegorz Ciechowski, Chris Evans, Paul Newman, Dolph Lundgren, Channing Tatum. Jesteś porównywany do tych aktorów, widzowie poszukują estetycznych podobieństw. I pewnie też szukają zbieżności w biografii. Choć pewnie lepiej być pierwszym sobą niż drugim Paulem Newmanem.

Uprzedziłaś moją myśl.

Czytamy sobie w myślach – być może słabość do Krakowa tak działa. Czego ci życzyć na Twoje kolejne lata rozwoju artystycznego, rozwoju jako człowieka?

Ciekawej pracy, żebyśmy jednak tym całym światem nie zmierzali do przepaści, tylko w porę zawrócili i dobrych ludzi naokoło. Moim wielkim szczęściem w życiu są ludzie. Jakoś tak się dzieję, że w najgorszych sytuacjach jakie miałem zawsze mogłem na kogoś liczyć.

Życzę ci, żeby takie pojęcie jak solidarność i życzliwość były wypełnione owocną i odżywczą treścią. Wszystkie dobrego dla ciebie i dziękuję za rozmowę. A Państwa zapraszam na słodką „Recepturę”.

 

fot. Paulina Pawłowska

Reklama