Jędrzej, z Ciebie jest niezły gigant. Mówiłeś w jednym z wywiadów, że nie wyobrażasz sobie innej pracy niż aktor, a przecież umiesz chodzić na szczudłach, jeździć motocyklem, nie wiem czy skaczesz też ze spadochronem?
Nie, ale mam nadzieję, że za chwilę takie wyzwanie przede mną też się pojawi.
Czy gdybyś miał rolę taką, w której trzeba wykonywać akcje kaskaderskie, zgodziłbyś się na to?
Bardzo bym chciał. Oczywiście są dwie strony medalu. Fajnie byłoby sprawdzić się w takich sytuacjach, ale przyjęcie propozycji tego typu wymaga pewnej rozwagi. Gdybym zrobił sobie krzywdę czy nabawił się kontuzji na jednym z planów, zastopowałoby to nie tylko ten, ale też inne, na których się pojawiam. Niemniej jednak taką ofertę na pewno bym wziął pod uwagę i jeśli okoliczności by na to pozwoliły, chętnie bym się podjął nowej roli. Za to właśnie uwielbiam ten zawód. Z każdą rolą uczysz się czegoś nowego. Możesz wejść w nowy świat i w stosunku do niego zafunkcjonować, znaleźć innego siebie.
Czyli nie ma nudy w tym zawodzie, tak jak u mnie w dziennikarstwie.
Zdecydowanie nie. I to jest jego największym plusem.
Ciągle wcielasz się w kogoś innego.
Idę za tym, co pojawia się w mojej głowie. Była piłka nożna, potem brydż sportowy, była przerwa na judo, piłkę ręczną, koszykówkę. Miałem różne pomysły na to, co robić i jak to robić. Cały czas, gdzieś w tle, przez lata jeździłem z całą rodziną do Teatru Narodowego do Warszawy na spektakle z udziałem mojego brata. W moim przypadku aktorstwo jest odpowiedzią na chęć stawiania sobie nowych wyzwań – jest tą „zmienną stałą”, której mi brakowało.
Jest to niewątpliwie stresująca praca.
Na pewno. Jest stresująca pod względem odpowiedzialności, terminów. Najprzyjemniejszy i najmniej stresogenny jest moment twórczy – praca nad tekstem, a potem sama praca. Granie jest dla mnie ogromną frajdą. Choć ostatnio pojawiam się głównie na planach fabularnych, tęsknię za teatrem. To miejsce, w którym tu i teraz się wszystko wydarza. Wydaje mi się natomiast, że w aktorstwie stresująca jest również cała otoczka dookoła. Trzeba mieć sporo wewnętrznej siły, żeby się w tym wszystkim odnaleźć, pójść w dobrą stronę, zrobić to w odpowiedni sposób.
Teatr teatrem, ale muszę Ci coś powiedzieć. Masz tak niezwykłe oczy, wręcz diabelsko-anielskie, mógłbyś zagrać każdą rolę. Ja Cię widzę w zbliżeniach, w kamerze, w teatrze tego nie widać.
Nigdy nie spodziewałem się, że rolę się odwrócą i będę częściej stał przed kamerą niż przed publicznością. Przez cały okres szkoły aktorskiej o przyszłości myślałem w kontekście teatru. Wychowywałem się na nim. Jeździłem do teatru do brata, ale też wraz ze znajomymi stworzyliśmy grupę teatralną, gdzie bez nauczyciela próbowaliśmy robić spektakle. Pojawiliśmy się nawet w repertuarze Teatru Solskiego w Tarnowie, który był głównym katalizatorem moich pragnień aktorskich. Nagle, ni stąd, ni z owąd, zacząłem dostawać oferty filmowo – serialowe, które są fantastyczne i również spełniają mnie zawodowo. Mam nadzieję, że będą pojawiać się kolejne. Co nie znaczy, że teatr sobie odpuszczam. Chciałbym żeby cały czas był obecny w moim życiu i nie zniknął.
Tam jest całe mięso aktorskie.
Tam jest całe mięso, ale w moim odczuciu, to miejsce, gdzie młody człowiek może rozwijać się na paru płaszczyznach. Scena wymaga innych środków niż praca przed kamerą. Wydaje mi się, że tylko w teatrze jest możliwość konkretnej ekspresji, sprawdzenia siebie – określenia własnego stylu gry, podjęcia decyzji, w którą stronę iść warsztatowo. Na scenie nieustannie poszerzasz swoje perspektywy. Z drugiej strony, na planach filmowych uczysz się pracować z partnerem. Grając sceny z innym aktorem – przynajmniej ja tak mam – człowiek o wiele bardziej skupia swoją uwagę na drugiego człowieka, z którym stoi przed obiektywem. Jest kamera i trzeba mieć jej świadomość, ale poza tym nie ma żywego widza, do którego się zwracasz. Najważniejszy jest ten człowiek obok i oczy naprzeciwko, to co tu i teraz.
Wiem, że chciałbyś zagrać takie niejednoznaczne role. Mówiłeś o Jeszui z Mistrza i Małgorzaty, tam jest Jezus, który jest zwykłym człowiekiem, boi się bólu, boi się śmierci, jest niejednoznaczny, nie jest sacrum.
Tak, nie jest Bogiem. Kwestia zagrania zła i dobra, która się pojawia, trąci zawsze sztampą pt.: to jest złe, to dobre. Wydaje mi się, że tak do końca nigdy nie jest i zawsze ten pierwiastek łączy się.
Nie ma ludzi całkiem złych i całkiem dobrych.
Chyba nie ma. Dlatego właśnie mówię o „Mistrzu i Małgorzacie”, bo tam jest zetknięcie dwóch biegunów – dobra i zła. Czy zło jest złem w pełnym tego słowa znaczeniu, jak my byśmy chcieli rozumieć? A może to też nie jest zło wynikające z ludzi i z tego co oni sami czynią? Z drugiej strony – czym jest dobro i czym jest boskość wobec bólu, cierpienia i niezrozumienia?
Nie wiadomo czy by powstała taka powieść jak Mistrz i Małgorzata Bułhakowa, gdyby nie to, że był w pewnym momencie uzależniony od opium. Wyszedł z tego w prawdzie, ale był uzależniony i też przeszedł pewne piekło. Twój ulubiony reżyser, Martin Scorsese, też był uzależniony od kokainy, wylądował w ’78 w szpitalu z tego powodu, też wyszedł z tego, ale czasami dotknięcie dna pozwala nam stworzyć coś pięknego. A jak sobie aktorzy radzą na planie? Bo kiedyś pili wódkę.
Myślę, że teraz jest tego troszkę mniej i jednak to się uspokoiło. Oczywiście, jest to kwestia jednostkowa i po prostu zależy od człowieka. Wracając na moment do Scorsese, nie umiem nawet powiedzieć, że to jest mój ulubiony reżyser. Podałem jego nazwisko zapytany, którego reżysera miałbym polecić, którego warto zobaczyć. Jeżeli chodzi o dotknięcie dna, to jest chyba częstym i powszechnym, że ludzie zdobywają wrażliwość podczas doświadczeń, które ich spotykają. Nasuwa mi się cytat z „Fight Clubu” Chucka Palachniuka w reż. Finchera: „Żeby odzyskać kontrolę, trzeba czasami ją stracić” – parafrazując – żeby zrozumieć, kim jesteś i zacząć brać odpowiedzialność za siebie, musisz czasem sięgnąć dna. Ale myślę, że tego dna można różnie sięgać, nie tylko w ten sposób.
Czasami przez kontakt z drugim człowiekiem, po prostu, przez doświadczenia.
I ta opcja wydaje się zdecydowanie zdrowsza.
Bez nałogów, życzę Ci tego oczywiście z całego serca, żebyś nigdy nie popadł w żadne nałogi i aberracje, bo nie warto, ja wiem z doświadczenia.
Z obserwacji wiem, że nie.
Mało co byś nie został aktorem. Była taka scena w Teatrze w Tarnowie, gdzie miałeś nalepiać czarne kropki. Co to była za sytuacja?
Graliśmy w teatrze dla dzieci i młodzieży Tuptusie w Tarnowie. Wcześniej na jego deskach występowali mój brat, moja siostra, a nawet przez moment moja mama. To teatr, który spaja dzieci, młodzież wobec kultury scenicznej. Robiliśmy spektakl dla dzieci, w którym grałem biedronkę. Miałem 3 lata, siedziałem w czerwonym pudle, a moim zadaniem było naklejanie czarnych kropek. Dziś do końca nie pamiętam, co tam się wydarzyło, ale mam przebłyski konkretnych chwil. Przypominam sobie, że nagle odwróciłem się w lewo i znad tego czerwonego pudełka zobaczyłem, że zza kurtyny wyjawiają się moja siostra i brat, mówiąc: Naklejaj, naklejaj! Okazało się, że zapomniałem o podstawowym zadaniu biedronki. Ich słowa jednak nie zmobilizowały mnie, a wręcz przeciwnie. W efekcie wyszedłem z czerwonego pudełka i podobno powiedziałem: „Mamusiu, ja już nigdy nie chcę być aktorem”.
I co? Stało się odwrotnie! Cieszysz się z tego? Masz już studia skończone czy jeszcze chwila została?
Odpowiedź na to pytanie nie jest taka łatwa. Jesteśmy po dyplomach, skończyłem czwarty rok. Festiwal w Łodzi odbył się online, rok minął i został przedłużony o semestr w związku z sytuacją pandemiczną i covidem. Jest trochę więcej czasu na napisanie pracy magisterskiej, co nie oznacza, że zdążę ją napisać.
A teraz dajesz czadu w TVN. Porozmawiajmy o tym, gdzie będziemy mogli Cię zobaczyć, jaką rolę będziesz odgrywał w serialu, kim będziesz?
Mówimy o „Recepturze”. Od września w TVN i player.pl. Serdecznie wszystkich zapraszam. Myślę, że widzowie się nie zawiodą tym, co dla nich przygotowaliśmy. Praca na planie to była bardzo fajna przygoda, dość skondensowana, ale twórcza. Urzekł mnie scenariusz, który łączył w sobie wiele gatunków. Z jednej strony historia jest lekka i przyjemna, a z drugiej ma w sobie nutę tajemnicy i wątku kryminalnego. Dodatkowym atrybutem jest pożenienie dwóch płaszczyzn czasowych – okresu międzywojennego i czasów obecnych – kostiumowego grania z graniem współczesnym. A to wszystko oprószone delikatnym humorem w formie żartu i komedii sytuacyjnej. W związku z tym myślę, że każdy widz znajdzie w serialu coś dla siebie.
A kogo tam zagrasz? Możesz zdradzić?
Gram Tomeczka. To chłopak, który studiuje na architekturze i jest kolegą ze studiów głównej bohaterki – Zosi. Nie mogę zbyt wiele powiedzieć, ponieważ jest to postać rozwijająca się w trybie działania, ewoluuje i niejako widz sam musi się dowiedzieć, kim jest Tomek. Poznajemy go jako studenta, który ma kasy jak lodu, jeździ Jeepem, otacza się dziewczynami – instagramerkami – i jest współczesnym Jamesem Deanem. To była frajda obserwować drogę tej niejednoznacznej postaci, w której zmiany zachodziły dość spokojnie i łagodnie. Powtórzę się, ale praca na planie była naprawdę fantastyczna. Mam głównie sceny z Zosią Wichłacz, z którą stworzyliśmy superduet, a także z Piotrkiem Januszem, moim serdecznym kolegą.
Sceny łóżkowe będą? Skoro będziesz takim playboyem.
Tak, natomiast, tak jak mówię, to jest kwestia docierania się, nie będę więc zdradzał, z kim będą momenty i jak się sytuacja rozwinie. Na tym polega droga Tomka, który musi nią kroczyć i trochę sam szukać siebie wobec rzeczywistości, głównej bohaterki i sytuacji, która się zdarza w serialu. Tomek jest w momencie, który chyba jest już za Jędrkiem – musi się odnaleźć i dowiedzieć się czego chce.
To od września widzimy Cię w TVN.
Jak najbardziej!
Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.
To już? Dziękuję!
Dzięki.
fot.: Piotr Sobik