Czasami jak małpa patrzę na siebie w lustrzę i sprawdzam czy jeszcze się poznaję. Czy mam jeszcze świadomość. Patrzę swoją głową, czy w oczach jest jeszcze świadomość i zrozumienie, czy może jestem już z tych ludzi, którzy ciągle powtarzają to samo i nic do nich nie dociera.
Muszę sobie często przypominać kilka rzeczy, bo łatwo byłoby je zarzucić. Po pierwsze – nigdy nie odpuszczać. Może to być irytujące i drażniące, ale jest najważniejsze. W momencie, gdy zamiast ostro się nie zgodzić, zacznę załagadzać i omijać, wtedy wiem, że będzie to mój koniec. Wtedy wiem, że zżarło mnie już i nie da się więcej nic zrobić, można tylko żyć. Po drugie – nie pozwalać innym na budowanie narracji o Tobie. Najgorsza na świecie rzecz – Twój los i to, jak Cię postrzegają, zależeć będzie wtedy od widzimisię kogoś, kto może Cię nawet nie lubić w tym momencie. To zresztą połączone z pierwszym. Podobnie jak trzecie – nie iść drogą, która jest łatwiejsza, kiedy dostępna jest prawdziwsza. Można bardzo łatwo stworzyć w swoim umyśle ułatwienia postrzegania – „bo wszyscy X są Y”, ale należy wiecznie podważać się i martwić o to, czy może dzisiaj nie podjąłem uproszczenia jako komunii nieświętej i od teraz będę tak myślał już do końca. Bo nikt nie kwestionuje małych prawd, które kiedyś nam się sprawdziły i na ich bazie zbudowaliśmy swój świat. Wiecie, takich jak – kiedyś podczas obiadu ktoś nie doszacował reszty i teraz nie ufamy ludziom w obliczeniach. Takich jak – nikt nigdy nie przychodzi na czas. Takich jak – jesteśmy sami i nikogo nie obchodzimy.
Bardzo łatwo też popaść w samoudrękę. Mówiąc sobie o tym, jak ciężko jest i trudno, na pewno przyjemnie jest podtopić się w swoich łzach. Czujemy się wtedy jak dzieci, które świętym płaczem wymuszają zmianę w zastałej rzeczywistości. Ale nam się to nie uda. My po prostu będziemy płakać. Jest to w jakiś sposób płacz nadziei. Nadziei na zmianę i lepsze. Ale jest to także płacz, który przez kilka lat zawiesi nam nasze życie i co jeśli akurat minie nasz czas? To wielki strach, nie płaczmy nigdy. Może nam przemknąć możliwość, a one nie są częste.
I na koniec, w tych życzeniach, poprosiłbym tylko o jedno. Żeby trzymać wszystkich za pysk. Bardzo blisko. Bez pudru. Żebyśmy byli ostrzy. Żeby, mimo mgły covidowej, świecić jasnością i pewnością w obliczu półsłówek i półprawd. Pamiętajmy o tym. Niech każdy rok będzie jak ten następny. Bo musi być najlepszy.