Jean Michel Frank – Projektant Paryża

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Przeżytymi przygodami mógłby obdzielić niejedną osobę. Utalentowany prawnik, koneser współczesnej sztuki, dekorator wnętrz – w każdej z tych ról Jean Michel Frank wypadł przekonująco szczerze.

Obiecujący młody człowiek

Praca szczelnie wypełniała mu dni. Sprawiała, że się uśmiechał, wstawał z łóżka i codziennie rano zastanawiał nad tym, co założyć. Chociaż miał 40 świetnie uszytych koszul, myślano, że wkładał jeden i ten sam zestaw. Nigdy nie przeklinał, na jego biurku nigdy nie zalegała warstwa kurzu, kochał za to biel i ekscentryczne materiały, rzadko mówił o rodzinie, z zainteresowaniem słuchał uwag klientów. Tego samego Jean Michel Frank wymagał od asystentów. W zagraconym biurze piętrzyły się katalogi, próbki i noszące ślady skreśleń kartki. Do tego kalendarz z planem dnia, harmonogramem spotkań i zleceniami. Bez kalendarza Frank czuł się nagi, był nikim.

Jego życie naznaczyły tragedie, a największa z nich – uzależnienie od narkotyków – spowodowała szybką, gwałtowną i w miarę bezbolesną śmierć. Zanim nastąpiła wykonał tysiące aranżacji wnętrz u znajomych, ci polecali go kolejnym. Jean Michel Frank marzył o eleganckim garniturze, skórzanej teczce i naręczu papierów z przepisami prawnymi, zamiast tego przycinał, woskował, układał tkaniny, bawił się wzorami i szukał podobieństw między sztuczną a prawdziwą skórą węża. Dla urodzonego 25 stycznia 1895 roku w prawniczej rodzinie Franka wybór zawodu był formalnością; chciał jak ojciec zarywać noce i dyskutować o cudzych pieniądzach, ewentualnie mógł być znającym kilka języków bankierem. Ambitne plany przerwał wybuch wojny, a konfiskata majątku, śmierć dwóch wysłanych na front braci, samobójstwo ojca i pogłębiająca się depresja matki pokrzyżowały plany.

Frank mógł zażywać opium i udawać nieprzytomnego, ale miał znajomych, rozmawiał z kolekcjonerami i zaczął projektować im domy, a dzięki pokaźnej sumie na koncie odziedziczonej po rodzicach jeździł po Paryżu, stykał się ze sztuką i poznawał nowe style, zauroczony art – deco zaczął eksperymentować i do białych ścian dodawał kolorowe akcesoria. Fotel z bawolej skóry, lampa z miki, blat z pergaminu, złota i drewna, a zamiast dywanów skóry egzotycznych zwierząt, na ścianach złote ramy, powiększające przestrzeń lustra. Zmiany zaproponowane przez Franka spotkały się z entuzjazmem fanów nowego stylu.

Wojenka, wojenka

Lata 30 zaczęły się dobrze. Frank, wykładowca Parsons School of Design, jedyny nauczyciel bez wyższego wykształcenia, prowadził katedrę, uczył, że stół, krzesło i szafę można wykonać ze wszystkiego. Na zaliczenie kazał zbudować dowolny stół ze złota, papieru i miki. Warunek: musiał być integralną częścią całości. Studenci męczyli się kilka tygodni, w końcu poprosili stolarza i ten wykonał zlecenie z niewielkim poślizgiem. Tak, Jean Michel Frank słynął z niekonwencjonalnych metod, bywał krytykowany i niezrozumiany. Najbardziej za to, że pracował na państwowej uczelni bez studiów, a na zajęcia przychodził nieprzygotowany z podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. W 1939 roku wybuchła II wojny światowa. Frank był Żydem, aby przeżyć uciekł z Francji, w tym czasie trochę podróżował: zwiedził obie Ameryki, pół Europy, ale najbardziej spodobał mu się Manhattan z wysokimi, przeszklonymi wieżowcami, szerokimi ulicami i pomykającymi po nich taksówkami. Już wtedy nie liczył połkniętych tabletek, a 8 marca 1941 roku przedawkował. Dzień przed śmiercią napisał krótki list, jego treść brzmiała: „Robię to nie bez powodu, ze względu na zły stan zdrowia. Proszę wszystkich moich przyjaciół, którzy byli dla mnie dobrzy, aby mi wybaczyli. Dziękuję im za próbę niesienia pomocy, ale nie mam siły walczyć dalej. Jestem zbyt chory”.

Jean Michel Frank był nietypowym, bardzo interesującym projektantem wnętrz, uwielbiał podróże i pracę. Obie pasje

Reklama