Mitsubishi ASX 2024 – TEST – Czy poczujesz się jak Tokyo Drift? (Nie, ale nie jest źle!)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Jakub Wejkszner

Dzień dobry i witajcie ponownie w Kompletnie Amatorskich Recenzjach Samochodów – KARS – gdzie testujemy auta dokładnie tak, jak są użytkowane, a nie poprzez ilość moni kechanicznych czy poduszek powietrznych specjalnie chroniących lewy nadgarstek, co może być kluczowe w dwóch przypadkach na 30 milionów tysięcy.

W tym odcinku naszej serii, przyjrzymy się futurystycznej bryle, przyszłościowej inwestycji, bądź też, co może być kluczowe – sensownej inwestycji.

Gdy odebrałem nowego ASX, natychmiast rzuciła mi się w oczy jego nie-obrzydliwość. Może to się wydawać osobliwe, ale wiele samochodów typu „CROSSOVER DLA PANI DOMU MUSISZ GO MIEĆ!!!@@„, to często krzykliwe i pokrzywione auta, które właściwie bardziej proszą, by je dobić, niż by do nich wsiąść.

W przypadku ASX, miałem poczucie, że jest to ze sensem sklejona bryła, która nie wychodzi ponad szereg, żeby walczyć w nieswojej klasie wagowej, ale w ramach tego, co możemy dostać za tę cenę, wygląda na tyle dobrze, że można temu zrobić zdjęcie w przykucu słowiańskim i z zamysłem na twarzy.

Jeżeli chodzi o elektronikę to ASX ma zaskakująco imponujący duży ekran na środku deski rozdzielczej, z całkiem szybkim odświeżaniem i wszystkimi jabłkowo-aneroidowymi aplikacjami, więc zasadnicza kwestia użytkowania oryginalnego systemu jest zagadką, o której wiedzą podobne jedynie nieliczni użytkownicy tego auta

Środek jest schludny, nie aż tak przestrzenny, żeby przewieźć dwójkę dzieci, psa i żywą kurę, ale jeśli odrzucić by jedno z nich – na pewno będzie wygodnie. ASX ma także popularne w dzisiejszych czasach ledy mieniące się różnokolorowo, dzięki czemu możemy poczuć się jakbyśmy byli w fluorescencyjnym centrum Tokio w naszym Mitsubishi przemierzającym roboty drogowe na S7.

Co do kwestii użytkowych, samochód posiada wszelkie czujniki, ostrzeganie, kamerki, pierdółki, po prostu wszystko czego człowiek może potrzebować w tych trudnych czasach by zaparkować samochód, opierając się o rejestrację dwóch innych, żeby przez 20 minut stać w kolejce do kolejnego polecanego przez jutubera kebaba. Jeżeli nie dacie rady zaparkować w tym aucie to zapewne nie dacie rady w żadnym innym, więc nie ma co szukać kolejnego i zostać już przy tym, co się ma.

Silniki natomiast są różne. Od 1.0 do 1.3, 91-158 kucyków, do wszelkiego rodzaju potrzeb prócz mocnego wyprzedzania na trzeciego na podwójnej ciągłej. Prędkość jak najbardziej użytkowa we wszystkich wersjach, choć nie ukrywam, że gdybym dostał 1.0 to pewnie bym był troszkę smutniejszy. Poleciłbym wersję wyższą, bo czasami trzeba skręcić nagle i szybko, gdy niespokojny jeż wyskoczy nam na jezdnię. Tak tylko rzeknę.

I to zasadniczo tyle. Jeździ się tym bardzo przyjemnie, miło, przyjaźnie, nikogo nie denerwujemy, nikogo nie zaczepiamy tym autem, nikt nie pomyśli, że jesteśmy bananowcami albo pewnie kradniemy. Wszystko się zgadza. Jak na crossover w tej klasie to wypada bardzo fajnie. Największe plusy to estetyka i wnętrze, największe minusy to moc i trochę mało przestrzeni.

Cena zaczyna się od nieco pod 100 000 zł, około 7 stówek na miesiąc, więc jedno wyjście do kina i restauracji w Warszawie. Co to, tak naprawdę, jest? Dla osób, które cenią komfort i estetykę – jak najbardziej godne polecajki!

Reklama