Michel Moran – Robię Rzeczy Możliwie Najprostsze – Najlepiej

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Ida Rojewska:
Witam w moim programie szefa kuchni, restauratora, jurora programu MasterChef, który osobiście wręczył mi statuetkę zwyciężczyni programu.

Michel Moran:
Pamiętam. (śmiech)

Ida:
Tak. Hiszpan, urodzony w Paryżu, ale od lat jesteś związany z Polską. Michel Moran – czyli człowiek, którego w zasadzie nie trzeba przedstawiać wszystkim fanom gotowania.

Michel:
Cześć.

 
Reklama

Ida:
Cześć, Michel. Dziękuję bardzo, że zechciałeś się pojawić. Chciałam zacząć może od samego początku – od momentu, który jest bliższy mojemu obecnemu, czyli od początku twojej pasji do gotowania i tego, jak zamieniła się w karierę. Jak to wyglądało? Kiedy postanowiłeś, że to właśnie chcesz robić?

Michel:
Wiesz co, ja byłem jeszcze młodszy od ciebie – miałem 14 lat. I w klasie byłem, ale szkołę niekoniecznie lubiłem, przyznaję się. Ale do nas przyszli młodzi kucharze ze szkoły gastronomicznej, która była niedaleko. Byli ubrani na biało, mieli czapki, noże, pokazali to wszystko… Patrzyłem na nich i pomyślałem: „Kurczę, jakie to fajne”. Dostałem taki rodzaj pioruna naprawdę. I zrobiłem wszystko, żeby zdać do szkoły gastronomicznej w Paryżu.

To nie było łatwe – trzeba było przejść konkurs, nie było tak prosto. Potrzebna była też dobra szkoła, żeby mieć szansę, ale poradziłem sobie. I tak to się zaczęło. Do tej pory nic się nie zmieniło. A życie później… no, jest pełne niespodzianek. Czasami myślimy, że sami prowadzimy swoją drogę, a czasami coś prowadzi nas w innym kierunku. I tak to wyszło. Ale w ogóle nie żałuję.

Ida:
A gotowałeś wcześniej? To była jakaś rzecz, którą robiłeś w domu, pasja, czy po prostu grom z jasnego nieba i wtedy dopiero zaczęła się pasja?

Michel:
W domu nie gotowałem. Prawda jest taka, że 50 lat temu, no powiedzmy 45 lat temu, dzieci nie były wpuszczane do kuchni. Kuchnia była mamy. My nie byliśmy zaproszeni. Nie gotowaliśmy razem. Nie chodziliśmy też do restauracji. W ogóle nie miałem pojęcia o gotowaniu. Uwielbiałem jeść, jak każdy, ale wiedzy żadnej. I tak spadł ten piorun.

Ida:
Czyli wszystkiego nauczyłeś się w szkole?

Michel:
Od początku. Ale szkoła gastronomiczna – jak każda – daje dyplom. Dostajesz dyplom, możesz być młodym kucharzem, pomocą kucharza… ale prawdę mówiąc, jeszcze nie umiesz gotować. To wszystko przychodzi potem. I uczymy się całe życie – dzień po dniu. Ja uczyłem się w szkole, ale też przez całe życie.

Ida:
A gdybyś mógł dać jedną radę tamtemu 14-letniemu sobie, który dopiero zaczynał, co byś powiedział?

Michel:
Żeby zobaczyć jak najwięcej rzeczy. Mamy tu przykład – Ida chodzi po każdej restauracji, żeby się uczyć. I to jest piękne. To jest piękne! Oprócz bycia w szkole trzeba próbować, gotować, smakować.

Ale trzeba też mieć pokorę. Trzeba być bardzo zaangażowanym, bo to jest ciężka robota – ale najpiękniejsza na świecie.

Ida:
Najpiękniejsza na świecie, zdecydowanie. A do Polski przyjechałeś za marzeniem, prawda? Uczyłeś się w Paryżu, pracowałeś we Francji, a jednak przyjechałeś do Polski. Co zobaczyłeś na polskim rynku gastronomicznym, czego nie widziałeś wtedy we Francji? Jakie to było marzenie?

Michel:
Marzenie… Na pewno, żeby zrobić coś nowego. Prawda jest taka, że ponad 20 lat temu poziom gastronomiczny w Polsce nie był taki, jak dzisiaj. Były ogromne trudności – żeby kupić ryby, żeby kupić pewne produkty.

Ale byłem przekonany, że są tu ogromne możliwości. Polska to wielki kraj, w zależności od sezonu i pory roku ma niesamowite produkty. Wbrew pozorom ma też bardzo bogatą przedwojenną historię gastronomiczną. I oprócz samego gotowania – dobrze czułem się wśród Polaków, w tym kraju.

Myślę, że to wszystko razem spowodowało, że inspiracja przyszła i chciałem iść dalej.

Ida:
A miałeś jakieś zaskoczenia z polskim jedzeniem?  Zdziwił cię jakiś smak lub nawyk w kuchni?

Michel:
Tak, na pewno. Bo na początku polskie restauracje – oprócz tych tematycznych, zagranicznych – serwowały kuchnię polską. Ale to były dania domowe przeniesione do restauracji.

Byłem przekonany, że w restauracji powinny być trochę inne – może bardziej wyrafinowane, może coś dodane od siebie. A nie – tu tradycja była jeden do jednego. Tak samo w domu i w restauracji.

To mnie zaskoczyło – bo po co iść do restauracji, żeby jeść to samo co w domu? Ale to się całkowicie zmieniło.

Ida:
No właśnie – jak zmieniła się gastronomia w tym czasie? Minęło już 25 lat odkąd…

Michel:
…23 lata, tak trzy i pół dekady mniej więcej. Ale to masa czasu. I zmieniła się cała Polska, gastronomia też.

Ida:
Jak to wyglądało na twoich oczach?

Michel:
Myślę, że skok, którego dokonała Polska, był niesamowity. 25–30 lat temu, choć w domach gotowało się świetnie, to dostęp do produktów, kreatywność – tego brakowało. Polska była „głodna” wszystkiego – i nie tylko w kuchni. I poszła bardzo szybko do przodu.

Dziś mamy znakomite restauracje, piękne hotele. Co roku coraz więcej gwiazdek Michelin – i będzie ich jeszcze więcej.

Cieszę się, że wielu młodych kucharzy, którzy wyjechali za granicę, wraca do Polski. Oni wiedzą, że można tu zrobić coś fajnego. I chciałbym, żeby wracało ich jeszcze więcej.

Bo mało kto wie, ilu Polaków pracuje w najlepszych restauracjach Europy. Naprawdę. W Petit Nice w Prowansji – trzy gwiazdki Michelin – su szefem jest Polak. U Joëla Robuchona w Londynie – su szefową była Polka.

Lista jest ogromna. W najlepszych restauracjach Europy często znajdziesz młodych, ambitnych polskich kucharzy. I to jest piękne.

Ida:
I w Polsce też coraz więcej osób rozwija się w tym kierunku.

Michel:
Tak, dokładnie. To się totalnie rozwija.

Ida Rojewska:
Ja też mam okazję chodzić po niektórych restauracjach i miałam okazję być też u Ciebie w restauracji na stażu – za co bardzo Ci dziękuję. To wszystko się tak szybko zmienia, ale też dostałam kilka przestróg. A propos restauracji,  i tego, jak wyglądało to kiedyś – słyszałam kilka historii, na przykład o agresji, o krzyku, o mobbingu w restauracjach. Czy Ty masz takie nieciekawe historie z tym związane?

Michel Moran:
Tak, tak było kiedyś – nawet kiedy byłem młody. Wiesz, miałem bardzo, bardzo trudnych szefów, którzy byli niezwykle wymagający. Na dzień dzisiejszy traktujemy to jako mobbing. Według mnie, kiedy miałem 15, 16, 17 lat, to nie był mobbing – ale każdy to inaczej odbiera.

Szefowie, którym dzisiaj dziękuję najbardziej, to właśnie ci, którzy byli naprawdę bardzo ostrzy, wymagający – ale dzięki temu bardzo dużo się nauczyłem. Ja nie nazywałem tego mobbingiem. Teraz nie wiem, co dzieje się w różnych restauracjach – na pewno są ludzie i ludzie. To jest coś, czego dla mnie nie ma i czego nienawidzę. Jestem przekonany, że można z uśmiechem, w bardziej wyluzowanej atmosferze robić dokładnie to samo.

Nie zawsze jest łatwiej. Sam byłem szefem i w bistro, na przykład, pamiętam, że dużo więcej wymagałem – ale to też zależy od poziomu restauracji.

Ida: Bo bycie wymagającym nie oznacza bycia agresywnym.

Michel:
Tak, bo to jest kwestia charakteru.

Ida:
Tak, pewnie tak. Wydaje mi się, że najbardziej wymagający kucharze to ci, którzy uczą najwięcej.Ja też najwięcej uczę się od osób, które wymagają ode mnie bardzo dużo – wtedy muszę wejść na wyższy poziom. Ale to wcale nie oznacza, że trzeba być agresywnym i krzyczeć.

Michel:
Nie, nie wolno krzyczeć. To nie działa. 

Ida:
To też się zmienia na lepsze. I właśnie – powiedz o swojej restauracji, Bistro de Paris, którą prowadziłeś przez 17 lat.

Ida:
Sprzedałeś ją w 2020 roku – chwilę przed kryzysem pandemicznym.

Michel:
Nie miałem nic wspólnego z tym, nie miałem żadnej informacji (śmiech). Prawda jest taka, że to też jest kwestia etapu w życiu. Kiedy byłem młodym kucharzem i potem właścicielem, zawsze prowadziłem restauracje na dosyć wysokim poziomie. Wiadomo – klientela, która mogła przyjść do nas albo do innych restauracji, gdzie pracowałem, to była klientela wymagająca. Restauracje były drogie, jedzenie bardzo smaczne – tu nie ma wątpliwości.

Ale przyszedł moment, kiedy trochę się wypaliłem. Marzyłem o restauracji, w której każdy będzie czuł się dobrze – od personelu, po gości i mnie samego. Bo w życiu są różne etapy. Jest czas, kiedy jesteśmy młodzi, ambitni i chcemy walczyć o renomę, mieć restaurację z nazwiskiem – i tego nie żałuję. Ale potem przychodzi czas, kiedy potrzebujemy trochę więcej luzu, więcej dystansu do tego wszystkiego. I tak to wyszło.

Ida:
Sam powiedziałeś, że się wypaliłeś. Czy teraz, z doświadczenia, wiesz już, jak się przed tym chronić?

Michel:
Na pewno pracowałem za dużo. Za dużo. Nie miałem żadnych limitów. Potrafiłem być od poniedziałku do soboty, od dziewiątej rano do pierwszej w nocy. Codziennie. I w końcu to się robi za dużo. Dla mnie było za dużo.

Dodatkowo miałem tylko jeden system pracy – w Bistro. Dzisiaj wielu kucharzy, także wybitnych, ma dwie restauracje: jedną wyjątkową, a drugą – małą, bardziej na luzie. Tam mogą się odprężyć, robić coś innego, spotkać się z ludźmi.

Myślę, że żeby się nie wypalić, trzeba umieć rozdzielić pracę od życia prywatnego. To jest potrzebne. Mamy przykład – Przemek Klima, mój przyjaciel, którego też znasz. On dużo uprawia sportu, żeby się odprężyć. Jeździ na rowerze jak prawdziwy kolarz. I to jest potrzebne.

Ida:
Właśnie to jest mój największy strach związany z pójściem w stronę gastronomii zawodowej. Bo dla mnie gotowanie to pasja. Boję się, że jeśli stanie się moją pracą, to stracę przyjemność. Że gotowanie zawodowe zabije pasję.

Michel:
Myślę, że nie. Nie zabije pasji, ale może wprowadzić rutynę. To już nasz zawód. Powiem szczerze: jest wielu ludzi, którzy kochają gotować i mają ogromną pasję, ale nie są zawodowymi kucharzami.

Bo kochać gotowanie nie znaczy, że trzeba pracować w profesjonalnej restauracji. Jest wielu ludzi, którzy realizują swoją pasję inaczej – warsztaty, blogi, pokazy. Mamy przykład Pascala. Teraz nie prowadzi żadnej restauracji, ale jest wielkim pasjonatem. Kocha to, uwielbia. Skończył etap pracy w gastronomii, a teraz robi podcasty, warsztaty, pokazy. Uczy młodych kucharzy.

Dlatego nie martw się. Możesz kochać gotowanie i realizować tę pasję – niezależnie od tego, czy będziesz pracować w kuchni zawodowej, czy nie. W obu przypadkach to jest dobre.

Ida Rojewska:
Dzięki bardzo, trochę mnie uspokoiłeś. Patrzę na gotowanie jako szeroki temat. ”GOTOWA na”… to jest podcasto jedzeniu i nie tylko, bo życie kręci się dookoła jedzenia. Jedzenie jest związane z dużą ilością rzeczy – to ogromna część kultury i ogromna część naszego życia. Każdy musi jeśćI dlatego właśnie chcę rozmawiać z ludźmi, którzy pasjonują się gotowaniem – tak jak Ty a  Ty jesteś osobą, która wielu młodych kucharzy inspiruje. Ja sama jestem jedną z osób, które od Ciebie się uczą. Dziękuję Ci bardzo, że miałam okazję uczyć się u Ciebie w restauracji Ma Maison, którą otworzyłeś w 2021 roku. 

Michel Moran:
Tak, tuz po pandemii. Ale wiesz, wracając do tej pasji i tak dalej… Teraz przypomina mi się przykład. Jest jedna pani w Kanadzie – nie pamiętam dokładnie miasta. Ona kocha gotować. Ma duży dom, piękny stół i organizuje dwie kolacje w tygodniu. Dziesięć, dwanaście osób przychodzi do jej domu. Ona ustala menu, gotuje, goście płacą – i to niemałe pieniądze.

Ale ona nie jest zawodowym kucharzem. Ma inny zawód, a to robi z pasji. Sprzedaż tych kolacji pokrywa koszty zakupów – nic więcej. Ona to organizuje nie dla pieniędzy, tylko dla radości. I gotuje wybitnie. To jest przykład tego, że opcji jest dużo.

Ida:
Tak, jest tu duże pole do kreatywności. Zdecydowanie.

Ale Twoją przestrzenią, gdzie dziś najbardziej lubisz gotować, wydaje  się być  Twoja obecna restauracja Ma Maison. A Bistro de Paris było stale wyróżniane przez Michelin. 

Michel:
Tak, od pierwszego roku otwarcia. Dostaliśmy trzy widelce w przewodniku Michelin. To był rok 2005, pierwszy raz. Otworzyłem w październiku i już w 2005 roku mieliśmy trzy widelce. I tak aż do końca – mieliśmy trzy czapki. Mogliśmy walczyć o coś więcej, ale to kwestia filozofii.

Nie każdy kucharz marzy o gwiazdce Michelin. Ja szanuję i podziwiam tych, którzy je mają. Ale przychodzi wiek, kiedy walczymy o coś innego. Z czasem zmienia się filozofia, zmienia się tryb życia.

Ida:
To jaka jest Twoja filozofia? Jaka filozofia odzwierciedla się w Twoich daniach? Czym się kierujesz, jaką ideologią, kiedy tworzysz rzeczy, które potem ludzie jedzą w Twojej restauracji?

Michel:
W Bistro to wyglądało inaczej. Dziś moja filozofia jest prosta – robić rzeczy możliwie najprostsze, ale jak najlepiej.

Przede wszystkim podawać to, co goście lubią. Nie wymyślać na siłę. Nie dawać im czegoś, co muszą zjeść i dopiero potem zastanawiać się, czy smakowało, czy nie. Ja bardzo słucham gości.

Często pytają mnie: „Dlaczego nie ma cielęciny? Dlaczego nie ma soli?” – i wtedy je robimy. Bo gotujemy coś dla kogoś. Jeśli to nie jest doświadczenie w stylu menu degustacyjnego, tylko karta a la carte, to muszą to być dania, które ludzie uwielbiają.

Na przykład ślimaki czy zupa cebulowa. Już trochę mam ich dosyć – od kilkudziesięciu lat wydaję te same dania. Ale goście je uwielbiają. Więc po co mam to zmieniać? Po co robić coś innego, skoro oni to lubią?

Moja filozofia teraz to bardziej słuchać klienta, niż z góry decydować, co on będzie jadł i jak. W Bistro to było inaczej – tam bardziej narzucałem.

Ale jest też druga strona – jako Francuz pokazuję to, czego się uczyłem. Nasz sposób traktowania produktu, towaru, gotowania, sosów. To jest inne niż w Polsce. I chcę to pokazać.

Ida:
Miałam okazję być w Twojej kuchni i widziałam, jak to wygląda. Poza kuchnią francuską – która jest sercem tego miejsca – widać tam też wpływy hiszpańskie, Twoich korzeni. 

Michel:
Oczywiście, że tak. Hiszpania to moje serce.

Teraz nie znam tak dobrze kuchni hiszpańskiej jak francuskiej, ale te produkty… To, co mnie w niej imponuje i co zawsze podziwiam, to produkty.

Są dwie kuchnie hiszpańskie: klasyczna, tradycyjna i ta nowa, restauracyjna, która narodziła się 15–20 lat temu i jest niesamowita.

Zawsze lubię łączyć – dodać trochę chorizo, papryczki padrón, marynowane pieczone papryki… To są smaki Hiszpanii.

Ale dziś nie ma już „czystej” kuchni francuskiej czy „czystej” polskiej. Globalizacja weszła też do kuchni. Używamy składników, których 20–30 lat temu nikt we Francji nie znał. Teraz mamy produkty z Azji, Hiszpanii, Włoch. To wszystko się łączy.

Ida:
Łączy i miesza.

Michel:
Tak. I to jest dobre.

Ida:
Wydaje mi się, że to też moja ulubiona rzecz – łączenie smaków z różnych części świata. To daje ogromne pole do eksperymentowania.

I właśnie chciałam Cię spytać: jaka jest, według Ciebie, najważniejsza cecha kucharza? Co najbardziej doceniasz – w sobie albo w ludziach, z którymi pracujesz?

Michel Moran:
Trudno doceniać samego siebie, ale myślę, że kucharz – jeśli jest zaangażowany, pracowity, jeśli szanuje kolegów, miejsce pracy, produkty, sprzęt – to właśnie jest filozofia. Bycie kucharzem to nie tylko smażenie, gotowanie czy obieranie warzyw. To też filozofia.

Myślę, że filozofia kucharza to całkowite oddanie temu, co robi, i oddanie gościom. Bo pamiętajmy – nie gotujemy dla siebie. Nie robimy tak, jak nam się podoba. Ktoś będzie tego próbował. I jeśli łączymy te wszystkie elementy – powinno być dobrze.

Ida Rojewska:
Właśnie – bo teraz dajesz takie rady, które mogą być bezcenne dla młodych kucharzy. To są rzeczy, których ja chcę słuchać i które mogą się przydać ludziom marzącym o pójściu w stronę zawodową. Programem dla takich ludzi jest MasterChef.

Ty jesteś jedynym jurorem, który brał udział w każdej edycji MasterChefa.

Michel:
Może kiedyś to się skończy.

Ida:
Masz czasem dość?

Michel:
Nie dość… Ale może ktoś inny kiedyś będzie miał dość (śmiech).

Ida:
My, uczestnicy programu, na pewno nie mamy cię dość. Na pewno! 

A powiedz – jak z pracy w gastronomii i w kuchni stałeś się osobą publiczną? Jak wyszedłeś z kuchni, z tego backstage’u, i stanąłeś przed kamerami? Jak zacząłeś pracę w telewizji?

Michel:
Przypadek totalny. Jak mówiłem – czasami planujemy coś w życiu, a nagle to idzie w innym kierunku. Nie mamy na to wpływu.

Był przypadkowy casting na jurorów MasterChefa.

Ida:
Też mieliście castingi?

Michel:
Tak, były castingi dla jurorów MasterChefa. Było dosyć dużo kucharzy. Dzwonili do większości, którzy prowadzili restauracje, byli trochę znani, było widać, że coś potrafią.

I tyle – był casting. Poszedłem. Nie wiedziałem, czy to się uda, czy nie. Na pewno nie chcę powiedzieć, że marzyłem o tym, ale byłem mega ciekawy. Bo ja nigdy wcześniej mało oglądałem takich programów – ani o gotowaniu, ani innych. Nie miałem pojęcia, jak to wygląda, co się dzieje naprawdę.

Trochę marzyłem, żeby spróbować. Chciałem wygrać casting, zobaczyć, co dalej. Ale nigdy nie myślałem, że to pójdzie tak daleko. Myślałem, że będzie jedna edycja: są jurorzy, uczestnicy, kończy się, i w następnej edycji będą inni jurorzy, inni uczestnicy. Nie sądziłem, że ta pętla będzie się kręcić bez końca. Ale nie żałuję – to fajna przygoda.

Ida:
Zdecydowanie przygoda. Dla mnie trochę krótsza niż dla Ciebie, ale…

Michel:
Dla Ciebie dopiero się zaczyna.

Ida:
Tak, dla mnie dopiero się zaczyna. Program jest początkiem tej przygody. To takie miejsce, gdzie można się dużo nauczyć – i właśnie po to poszłam do programu, żeby się uczyć.

I mam personalne pytanie. Bo ja nie myślałam o tym programie jako o miejscu, żeby wygrać. Nigdy. Chodziło mi o to, żeby przejść odcinek po odcinku, nauczyć się jak najwięcej, pójść na kolejne warsztaty, zobaczyć następną masterklasę. I dopiero na końcu zorientowałam się, że jestem w ostatnim odcinku i to już nie kwestia „przejścia dalej”, tylko… patrzę na tę statuetkę.

Michel:
Tak, zaczęłaś chcieć wygrać? (śmiech)

Ida:
Bardzo chciałam. Kto by nie chciał? (śmiech).

Michel:
I to normalne. To normalne.

Ida:
Ale mam pytanie – kiedy Ty zacząłeś dawać mi szansę? Bo wiadomo – uczestników jest bardzo dużo. W naszej edycji 18 osób, zwykle około 20. Z każdą kolejną edycją są nowi ludzie. Twarze się przewijają, pewnie zanikają. Jestem ciekawa – w którym momencie?

Michel:
Nie wiem, czy jest taki moment, że „dajemy szansę”. Ale na pewno od początku obserwujemy. Patrzymy nie tylko na to, jak wygląda danie, jak smakuje, ale też na reakcje uczestnika – co robi w sytuacjach kryzysowych, przy napięciu.

I czasem widać, kto ma może jeszcze nie wiedzę, ale pomysł, trochę szaleństwa, ryzyko w łączeniu smaków, pokorę. Bo to nie jest tak, że nagle widzimy kogoś i mówimy: „O, dajmy mu szansę, bo jest wyjątkowy”.

Kiedy zostaje trójka, czwórka, piątka uczestników – każdy może wygrać.

Ida:
Tak, to zdecydowanie już kwestia przypadku czasem.

Michel:
To konkurs. Ostatnie danie decyduje. Ale wiadomo już przed półfinałem, że ktoś potrafi. Że ma pojęcie. Pamiętam, że słyszałem o Tobie, że bardzo dobrze gotujesz. Ale to pokazałaś na talerzu – masz smak, wizję, talerze były zawsze piękne.

Ida:
Ale ja nigdy nie potrafię być z siebie zadowolona. Patrzę teraz na zdjęcia z programu i myślę, że mogłabym to zrobić lepiej.

Michel:
Ale wiesz – nie być zadowolonym z siebie to czasem plus. Wtedy wymagamy od siebie jeszcze więcej. To ambicja.

Ida:
Tak, ambicja mocna.

Michel:
Bo jeśli ktoś powie: „Jestem najlepszy, jestem super” – to jak ma dalej rosnąć, jak ma iść w górę? Nie ma opcji, żeby zawsze być z siebie zadowolonym. Fajnie mieć taki dystans, powiedzieć: „Nie, to nie to, muszę to poprawić” – i poprawić to teraz. 

Ida: Trzeba wiedzieć, kiedy zrobiło się coś dobrze, a kiedy można było zrobić coś lepiej. Wydaje mi się, że tu chodzi o balans. Ja próbuję go znaleźć, mam jeszcze czas, żeby to ogarnąć.

A powiedz – kiedy Ty nauczyłeś się być jurorem. To na pewno musiało być trudne. Jakim jurorem byłeś na początku, a jakim jesteś teraz?

Michel Moran:
Całkowicie innym – to na bank. Jak każdy kucharz, który nagle zostaje jurorem, zachowywałem się bardziej jak szef kuchni, który sprawdza swoich pracowników.

Na początku byłem może trochę za ostry, za wymagający, zbyt poważny. Myślę, że to była trema, stres, brak doświadczenia.

Dziś, po tylu edycjach, wiem, że nasza rola to wspieranie. Nie chodzi o to, by mówić: „Tego nie umiesz, ja wiem lepiej”. To oczywiste, że my wiemy więcej. Nasza rola to pokazać uczestnikom chęć do gotowania, dać im poczucie, że to może być coś fajnego. Nawet jeśli to ciężka praca – psychicznie i fizycznie – to jednak wyjątkowa.

Naszą rolą jest zachęcić kucharzy, żeby dalej gotowali. A nie być tak ostrym, żeby ktoś już nie chciał tego robić. Bo czasem zdarza się, że dzieci w szkołach gastronomicznych albo na stażu od razu rezygnują i mówią: „Nie chcę gotować”. To szkoda.

My mamy ich pchać do góry, a nie podcinać skrzydła.

Dlatego dziś jestem zupełnie inny – bardziej wspierający. Musimy być pomocą, nauczycielami, dawać rady.

Ida:
Za co w imieniu uczestników bardzo Ci dziękuję.

Michel:
Proszę bardzo.

Ida:
Czy zawsze starałeś się wyciągać pomocną dłoń do uczestników po programie? Czy przychodzili do Ciebie na staż do restauracji?

Michel:
Powiem prawdę – każdy, kto pytał i prosił, prawie wszyscy u nas byli. W Bistro albo teraz w Ma Maison.

Mamy przykład – Beata Śniechowska. Dziś wyjątkowa szefowa, prowadzi dwie znakomite restauracje we Wrocławiu. Uwielbiam ją, niesamowita kobieta. Pamiętam, że tuż po MasterChefie była u nas chyba dwa miesiące, może półtora. Pracowała, uczyła się, angażowała na maksa.

Potem poszła do La Reginy, do hotelu Regina, gdzie szefem kuchni był Paweł – wyjątkowy człowiek. Tam też się uczyła i pracowała bardzo intensywnie. A efekt? Dziś prowadzi dwie świetne restauracje. 

Ida: Tak, Przepyszne jedzenie.

Ida:
 A teraz trudniejszy temat i pytanie osobiste – bardzo aktualne wśród młodzieży, zwłaszcza dziewczyn w moim wieku. Twoja córka mierzyła się z zaburzeniami odżywiania. Chciałam spytać – jak starałeś się jej pomóc? Kiedy zauważyłeś, że coś jest nie tak?

Michel:
To bardzo trudny temat. Naprawdę.

Jako rodzice czasami mamy wątpliwości. Ja mieszkałem już w Polsce, a Solene miała 14–15 lat. Czujesz, że coś jest nie tak, ale nie chcesz zapytać – bo to nic nie da. Nie wiesz, co się dzieje.

A kiedy już wiesz, kiedy czujesz, że to zaburzenia – anoreksja – czasem jest za późno. To najstraszniejsze. Dziewczyna czy chłopak już są chorzy.

Jak pomóc? To strasznie skomplikowany temat. Oczywiście można i trzeba pomagać, ale najlepiej mieć wokół siebie wsparcie – nie tylko lekarzy.

Kiedyś anoreksję traktowano jak chorobę psychiczną. Dzieci zamykano w szpitalach. To była bzdura, totalna bzdura – bo nie o to chodzi.

Rola rodziców jest ogromna. Często to wynik konfliktów, napięć. A my, rodzice, jesteśmy czasem bezradni. Nie wiemy, co zrobić.

Najważniejsze jest być obecnym. Iść na terapię, żeby samemu rozumieć, jak to działa – bo żeby pomóc, musimy rozumieć.

To był bardzo ciężki okres. Solene bardzo walczyła, wyszła z tego. Ale ta ostrożność musi być na całe życie. Bo choroba może gdzieś leżeć głęboko i nie wiadomo, czy, kiedy wróci.

Dlatego angażuję się w fundacje – w Polsce i we Francji – żeby pomagać dziewczynom w trakcie i po chorobie. Musimy wspierać, rozmawiać. Musimy nauczyć się słów, których nie wolno używać przy dzieciach z zaburzeniami. Bo jedno zdanie może od razu postawić barierę. Trzeba wiedzieć, jak rozmawiać.

Pamiętam rozmowę z Martą, którą znasz z MasterChefa, nastolatką. Super dziewczyna. Rozmawiała ze mną bardzo otwarcie. Doskonale rozumiała, o co chodzi – jakie ma możliwości, jakie blokady, czego oczekuje od innych, od terapeutów, lekarzy, rodziców.

To nie było łatwe. Ale wierzę, że jeśli ktoś jest zdeterminowany, da się pomóc. Ci młodzi, którzy są zdeterminowani, mogą z tego wyjść.

To nie jest wstydliwa choroba. To choroba – którą można leczyć, z którą można wygrać.

Ida:
Trzeba o tym rozmawiać, trzeba poszerzać świadomość.

Michel:
Tak. I w Polsce na szczęście dużo się dzieje. O wiele więcej się o tym mówi.

Ida:
Ale też jest kryzys – social media, porównywanie się. To często bardzo mocno pogarsza sytuację.

Dlatego chciałam cię spytać – jako  ojca, gdy Twoja córka przechodziła to… ta bezradność musiała być przerażająca?

Michel:
Totalna bezradność. A potem walka i nadzieja.

Solene była w centrum dedykowanym bulimii i anoreksji. Tam zaczęła wychodzić na prostą.

Ale to nie walka z wagą. To bzdury. To dziecko – bo to wciąż dziecko – musi powoli dojść do siebie. Bez presji. Bo jeśli poczuje presję, efekt będzie odwrotny.

Ida Rojewska:
I właśnie – jak wyglądało to odbudowywanie relacji z jedzeniem? Bo to kompletnie zmienia perspektywę – jak jesz, co jesz. Psuje relację z jedzeniem. Powrót Do patrzenia na jedzenie jak na paliwo, które daje energię i przyjemność jest trudny

Jedzenie nie ma być wrogiem.

Michel Moran:
Tak, nie ma być wrogiem – ma być przyjacielem.

Myślę, że każdy reaguje inaczej. Nie jestem ekspertem, mówię jako tata. Dla mnie już to, że Solene cokolwiek jadła, było czymś. Nigdy nie wymagałem, żeby jadła więcej czy coś innego.

Jedna rzecz, która jej pomogła, to gotowanie. W instytucie, w którym była, dziewczyny miały kursy gotowania. I to naprawdę działa jako terapia – żeby zrozumieć, że jedzenie nie jest złe.

Wrogami są tłuste rzeczy, ciężkie rzeczy – wiadomo. Ale powrót do jedzenia musi być stopniowy.

Dziś mogę powiedzieć, że Solene uwielbia gotować. Często gotuje w domu, i to bardzo dobrze. Ma dobry przykład (śmiech). Jest trochę samoukiem, ale ciekawe, jak przeszła od jednego ekstremum do drugiego.

To wszystko musi być naturalne i stopniowe. Nie ma nagłych cudów, że „wow, zmiana”.

Ida:
Gotowanie ma w sobie coś magicznego. To pasja, która cię pochłania. Nagle jesteś tylko ty, patelnia i to, co robisz przed sobą. Świat się wycisza, a ty skupiasz się na jednej rzeczy. Dlatego kocham to robić.

bardzo się cieszę, że twoja córka wyszła z tego i że zamieniła to w coś, co kocha. To na pewno dobry mechanizm.

Michel:
Tak, ona to uwielbia. I mało tego – je to, co ugotuje. To najważniejsze.

Ida:
Tak, dokładnie 

Ida:
Bardzo ci dziękuję za dzisiejszą rozmowę. Fajnie zakończyć pozytywnym akcentem – że można z takich rzeczy wyjść, że gotowanie jest pasją, która daje siłę.

Michel:
Ja dziękuję za zaproszenie. Nie ukrywam – pytania były w punkt, pięknie przygotowane. Naprawdę przyjemność po mojej stronie.

Ida:
Przyjemność również po mojej stronie. Ogromnie dziękuję.

Fot. Michał Buddabar

Reklama