Pola Gonciarz – Miłości nie da się kupić

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Alicja Pruszyńska: Od premiery Drugiej Furiozy minęło już trochę czasu. Film stał się hitem w Polsce, za granicą też poradził sobie świetnie. Odczułaś już to? 

Pola Gonciarz: Mam wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj, ale tak jak wspominasz minęło już trochę czasu… Tyle rzeczy spadło na mnie naraz, że nawet nie zdążyłam się tym tak naprawdę nacieszyć. W dniu premiery oczywiście obejrzałam film, ale jeszcze bez takiego spokoju z jakim bym chciała. Nadal trochę nie wierzę, że to się w ogóle wydarzyło. Jestem wdzięczna za to co do mnie przychodzi.

Ale na pewno już dostałaś jakiś odbiór. Nie wierzę, że nie masz DM-ów, zwłaszcza od mężczyzn, którzy… chcieliby kupić ci morze?

To prawda! Dostaję też mnóstwo wiadomości z zagranicy, ale oczywiście nie tylko. Panowie piszą, że specjalnie dla mnie uczą się języka polskiego — to jest naprawdę urocze. A pytania na temat „morza” faktycznie pojawiają się na moich social mediach. „Czy Golden kupił mi morze…? To jak było z tym morzem?” Ale… czy morze da się kupić? 

 
Reklama

I czy miłość da się kupić?

No właśnie… Czy morze da się kupić, czy miłość da się kupić? Uważam, że to ładna metafora. Według mnie nie. Prawdziwej miłości zdecydowanie nie da się kupić.

To twój pierwszy tak duży projekt – szczególnie jeśli chodzi o film. Stresowałaś się przed premierą czy bardziej ekscytowałaś?

To była niewyobrażalna mieszanka emocji. Pamiętam moment ogłoszenia daty premiery – 15 października, dwa dni po moich urodzinach. To był niesamowity prezent. Właśnie 13 października dopiero dotarło do mnie, że „to już”, że wszyscy zaraz zobaczą naszą pracę. Każdy ma inny gust i zinterpretuje film na swój własny sposób. Ale nie wiedziałam jak moja postać zostanie przyjęta? I nagle premiera i cisza…. Aż do wieczora i następnego dnia – bum – ogromny ruch, zwłaszcza w social mediach. Nie ukrywam, że kilka razy próbowano mi nawet ukraść konto. O piątej rano budziły mnie maile, że ktoś próbuje się włamać. Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że ludzie obejrzą film, powiedzą „spoko” i tyle – że nikt mnie szczególnie nie zauważy. A tymczasem zostałam przyjęta bardzo serdecznie.

W świecie zdominowanym przez mężczyzn – brutalnym, pełnym silnych charakterów – czy kobieca delikatność może być równie silnym narzędziem w opowiadaniu historii?

Myślę, że tak. Za każdym mężczyzną stoi piekielnie silna kobieta. Bardzo staraliśmy się pokazać w naszej historii taką stronę Goldena, w której on — choć wszyscy wiemy, jaki jest — przy Eli chce być inny, chce funkcjonować inaczej, tak jak ona. On jest wszędzie, wszystko szybko załatwia, a ona uczy go: „Hej, zatrzymaj się. Jesteśmy tu razem. Spójrz mi w oczy. Spędź ze mną czas. Nie musisz być wszędzie — bądź teraz ze mną”. My, kobiety, mamy myślę ogromną siłę i moc. Dzięki nam mężczyźni mogą przeżywać coś pięknego — a my dzięki nim. Uzupełniamy się. To wspaniała wymiana energii. 

Chciałabym zapytać o relację Goldena i Eli. W social mediach widziałam różne interpretacje — jedni uważają ją za romantyzowanie Goldena, inni podkreślają ich toksyczną dynamikę. Z drugiej strony można ją czytać głębiej: jako próbę pokazania wrażliwości głównej postaci. 

Bardzo długo rozmawialiśmy o tym, kim Eli ma być dla Goldena. Chcieliśmy, żeby to była bohaterka, która jest niezależna, która zawsze robiła coś pod czyjeś dyktando, porzuciła swoje marzenia, a teraz chce być wolna i żyć. Eli i Golden są z różnych światów, ale potrzebowali siebie nawzajem, chociaż każde z innego powodu. On patrzył na nią jak na coś delikatnego i kruchego, z czym nie do końca potrafi się obchodzić, ponieważ było to dla niego nieznane, ale bardzo chciał się tego nauczyć i to poznać. Ona widziała w nim szaleństwo i inny nieznany jej świat, którego chciała choć na chwilę dotknąć. Golden dzięki Eli zapragnął normalnego życia i uświadomił sobie jeszcze bardziej, że to nigdy nie będzie dla niego możliwe. Myślę, że pękło mu przez to serce i Eli także.
 Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy, każdy ma swoją drogę i każdy ma szansę na miłość. Oczywiście, żeby była jasność nie usprawiedliwiam i nie aprobuję żadnych złych uczynków. 

Chciałabym też trochę obronić moją postać przed pewnymi oskarżeniami. Pamiętajmy o tym, że widz oglądając film ma pewną „nadwiedzę” – wie, co Golden zrobił, jak się zachował. Eli nie była świadoma wielu rzeczy. Dlatego trochę powierzchownie ocenia się jej postać: „Jak taka grzeczna dziewczyna mogła pójść do takiego bandyty?”. Mogła, bo nie wiedziała, była z innego świata, a poza tym w uczuciach nic nigdy nie jest zero-jedynkowe. Miłość bywa ślepa. I często kiedy nawet widzimy pewne niepokojące sygnały to ciągle próbujemy to jakoś usprawiedliwić.

Patrząc na samą Eli — ona również jest postacią pełną kontrastów. Ma w sobie delikatność, widoczną choćby w tańcu, ale jednocześnie nosi w sobie bunt i potrzebę niezależności. Czy tworząc tę rolę, myślałaś o pokazaniu kobiety, która nie chce być traktowana przedmiotowo?

Tak, bardzo nam na tym zależało. Chcieliśmy pokazać Eli jako dziewczynę, która chce trzymać swoje życie we własnych rękach. W filmie Golden próbuje kupować jej różne rzeczy, ale ona nie chce od niego przyjąć niczego materialnego. Nie potrzebuje pieniędzy ani prezentów. Chce tylko jego jako człowieka.

W tej historii istotne jest też to, że Eli zawsze była sama. Szybciej dorosła. Od początku musiała być niezależna — to ją ukształtowało. I myślę, że właśnie to podoba się jej w Goldenie. On również chce dużo osiągnąć, dąży do celu, chce mieć swoje życie w swoich rękach i chce zawładnąć światem. Ona też chciała sięgać coraz wyżej, tylko coś ją w życiu zatrzymało – utknęła w miejscu. Mogła tańczyć w najlepszych teatrach na świecie, a jednak została w Polsce, żeby prowadzić zajęcia.

Przeciwieństwa się przyciągają. A powiedz, czy postać Eli jest ci w jakiś sposób bliska? Mam na myśli jej charakter, ten dualizm: delikatność i wrażliwość z jednej strony, a z drugiej niezależność i bunt.

Łączy nas oczywiście taniec. Jestem po szkole baletowej, więc mogę to uznać za nasz punkt wspólny. Ostatnio rozmawiałam ze znajomymi: ja w życiu prywatnym cały czas się uśmiecham, żartobliwie łapię za słówka, ciągle coś mnie rozśmiesza. A w filmie patrzę i większość scen to moja kamienna twarz – prawie się nie uśmiechnęłam. Pomyślałam: „To zupełnie nie ja!”. Eli potrafi być bardzo stanowcza i odważna. Poznajemy ją w momencie, w którym ma dość powtarzalności życia. Tego, że zawsze robiła coś co narzucali jej inni i stwierdza, że chce zaszaleć i przeżyć coś niezapomnianego w swoim życiu. Rzucić się w nieznane. Ja często boję się podejmować ryzyko. Nie lubię tego w sobie.

Myślisz, że to była odwaga czy trochę naiwność?

Myślę, że nie była naiwna. Ona wiedziała, czego chce. Czuła z Goldenem to energetyczne połączenie i chciała tej relacji. Dała się ponieść. Po prostu potem ją to przerosło. W końcu dotarło do niej: „Przecież ja go prawie nie znam…”. I wtedy wróciła stara Eli – ta, która chowa się w swojej skorupce, zamyka w swoim mieszkaniu. I to jest coś, co też mi się zdarza. Odważę się na przykład zaśpiewać, a potem myślę: „Nie, to beznadziejne, kto będzie tego słuchał, ja w ogóle nie umiem śpiewać”. 

Czyli chodzi o brak pewności siebie?

Tak, ale z tym walczę. Właśnie dzięki takim sytuacjom jak nasze spotkanie zbieram doświadczenia.

Ale zobacz – jeśli byłabyś taka niepewna, nie byłoby cię w tym miejscu. Odwaga jest w tobie, nawet jeśli jej nie czujesz.

Tak, staram się iść małymi krokami do celu. Nie muszę robić wielkich przeskoków – krok po kroku i nigdy wbrew sobie. Gdybym nie czuła się na siłach, powiedziałabym „nie”. Ale przy tym projekcie stwierdziłam: „Dobrze, rzucam się na głęboką wodę”.

I to nas rozwija.

Dokładnie. Człowiek nie lubi stać w miejscu – musi się rozwijać. Inaczej źle się czuje. 

Jak długo przygotowywałaś się do roli? Mam na myśli również choreografię. 

Przygotowania do roli trwały mniej więcej dwa miesiące – zarówno do scen aktorskich, jak i tanecznych. Po ukończeniu szkoły baletowej właściwie przestałam tańczyć – to było chyba w 2017 roku – więc musiałam wrócić do pewnej sprawności. Do dawnej kondycji już nie da się wrócić w pełni, ciało się zmienia, ale starałam się ją odbudować, dlatego poza choreografią robiłam też swoje własne treningi.

Paulina Andrzejewska-Damięcka stworzyła przepiękne układy. Znamy się od dawna, więc rozumiałyśmy się świetnie, momentami wręcz bez słów. Była ze mną na próbach, pokazywała choreografię, a ja stopniowo ją przyswajałam. Z każdą kolejną próbą dokładałyśmy nowe elementy, bo wraz z osadzaniem choreografii pojawiały się nowe pomysły. Współpraca była świetna – prób było sporo, ale przebiegały bardzo sprawnie.

Wspomniałaś Paulinę, ale przecież z Mateuszem też znacie się długo. Jak wyglądała wasza współpraca po castingu?

Przed samym castingiem byłam okropnie zestresowana. Wiedziałam, czym jest Furioza, i bardzo zależało mi, żeby w niej zagrać. Z Mateuszem – tak jak wspomniałaś – znamy się od lat. Kiedy pracowaliśmy razem przy innych projektach często opowiadał mi jak wspaniale mu się pracuje z Cyprianem T. Olenckim, reżyserem który daje dużo przestrzeni i wolności aktorom.

I muszę przyznać, że miał rację. Cyprian jest fenomenalnym reżyserem, który wie czego oczekuje, naprawdę daje ogromną swobodę i dosłownie „rzuca Cię na głęboką wodę, ale skacze razem z Tobą”. Ujęło mnie to, daje aktorom możliwość wyjść poza znane im schematy. 

Weźmy choćby Mateusza. On fenomenalnie zerwał z łatką „ładnego amanta”. Golden… nigdy nie powiedziałabym, że to jest Mateusz. Będąc na planie, grając z nim, zupełnie go nie widziałam – przede mną stał Golden, tylko i wyłącznie. A potem siedzimy na przerwie w kamperze, rozmawiamy o tym, jakie bajki oglądają jego dzieci i nagle – oczywiście mówiąc żartobliwie – mam totalny dysonans: „Czy ja naprawdę przed chwilą gadałam z Goldenem o bajkach dla dzieci? Niemożliwe”. 

Do roli Eli zmieniłaś też wizerunek – przede wszystkim włosy. Zastanawiałaś się kiedyś, ile byłabyś w stanie poświęcić dla roli?

Myślę, że bardzo dużo. Jeśli chodzi o wagę – schudnięcie nie byłoby dla mnie problemem. Jeśli chodzi o przybieranie na wadze, miałabym większe obawy.  Jeśli chodzi o włosy, wspominałam już, że dla naprawdę mocnej, dużej roli byłabym w stanie ogolić głowę na łyso. Jednak to nie jest takie proste – pracuję również w serialach i w teatrze, więc taka zmiana musiałaby zostać zaakceptowana przez wszystkie miejsca, w których pracuję. Dlatego dla aktorów takie decyzje nie należą do najprostszych.

Nie mogę nie zapytać o sceny intymne – w filmie jest kilka naprawdę mocnych. Były dla ciebie wyzwaniem? Jak się do nich przygotowałaś?

To były moje pierwsze sceny intymne w karierze. Mieliśmy konsultantkę intymności, odbyło się kilka spotkań, została przygotowana choreografia, mieliśmy specjalne zabezpieczenia. Cała ekipa była wcześniej poinformowana, że tego konkretnego dnia i w tych godzinach kręcimy taką scenę. Wszystko było zorganizowane tak, żebyśmy czuli się maksymalnie komfortowo. W takich sytuacjach na planie jest okrojony skład ekipy – nikt, kto nie powinien się znajdować w tym miejscu, nie znajduje się w nim. Nikt przypadkowy się tam nie pojawia. Całość była przygotowana tak, że właściwie się tym aż tak nie stresowałam.

Bardzo dużo dało mi też wsparcie Mateusza. Można trafić na różne osoby – czasem ktoś na próbie mówi, że czegoś nie zrobi, a w trakcie sceny jednak go poniesie. Do Mateusza miałam pełne zaufanie. Wiedziałam, że nie zrobi mi krzywdy, dzięki czemu czułam się bardziej swobodnie.

Reżyser Cyprian również był bardzo otwarty. Podkreślał, że jeśli w jakimkolwiek momencie poczujemy się źle, zatrzymujemy. Rozumiał, jak trudne są to sceny. A słyszałam o różnym podejściu reżyserów do takich scen.

Oczywiście zupełnie inny stres pojawił się później, bo takie sceny potem oglądają ludzie na całym świecie. Owszem, w social mediach zdarzają się te nieprzyjemne komentarze – że się rozebrałam, że jestem nago, ktoś mnie wyzywa od „szonów”. Ale myślałam, że będzie tego dużo więcej. Cieszę się, że większość osób odebrała to w kontekście artystycznym. 

Nawiązałaś wcześniej do serialu. Skończyłaś szkołę aktorską kilka lat temu, a w serialu grałaś jeszcze przed szkołą. Myślałaś o tym, czy „Pola przed szkołą” i Pola po szkole” to dwie różne osoby na planie? Co z niej wyniosłaś?

Jestem zestresowana tym, że pierwsze odcinki, w których zagrałam, są dostępne online! Dzięki temu, że trafiłam na plan tak wcześnie, zrozumiałam, że potrzebuję nabrać większego doświadczenia. Ogromnie też bałam się sceny. Myślałam: „Teatr? Mam wyjść przed tych wszystkich ludzi? Oni będą się na mnie patrzeć? I ja mam mówić tekst? Przecież ja go zapomnę!”. To był naprawdę duży lęk. I właśnie dlatego postanowiłam, że muszę się z nim zmierzyć. Poszłam na egzaminy do Akademii Teatralnej – i ostatecznie się dostałam i ją ukończyłam. 

Dużo się zmieniło: w mojej głowie, w tym, jak wyglądam i jak mówię. Dostałam narzędzia, dzięki którym mogę pracować na planie i w teatrze. Ale! Odpowiadając na zadane przez Ciebie pytanie. Tak „Pola sprzed szkoły” i „Pola po szkole” to właściwie dwie różne osoby. Pola po Drugiej Furiozie też będzie inna. Już jest inna. Prawdopodobnie po każdej roli i każdym doświadczeniu będę trochę innym człowiekiem. To intrygujące. 

Czyli szkoła była potrzebna. Widzisz – jednak się odważyłaś. Masz w sobie odwagę i pewność, żeby powiedzieć: „Muszę się przełamać”, wyjść ze swojej strefy komfortu.

Tak, ale później płacę za to różnymi pytaniami: „A może jednak nie?”, „Może się nie nadajesz?”, „Może ci nie wyszło?”. Na pierwszym roku po pierwszym semestrze byłam zagrożona. Jednak ostatecznie ukończyłam studia.

Na początku w szkole teatralnej ja w ogóle nie wiedziałam, gdzie jestem i co robię. Nigdy wcześniej nie miałam prawdziwego kontaktu z aktorstwem. Kiedy ktoś kazał mi coś zagrać albo zaśpiewać, od razu reagowałam: „Nie, nie, wszyscy mnie wyśmieją”. Czułam się bezpiecznie tylko w tańcu – to znałam i to umiałam. 

A jak teraz? Jak czujesz się na deskach teatru? Masz poczucie, że jesteś w dobrym miejscu?

Wciąż miewam momenty, w których się boję. Zdarza się, że w trakcie spektaklu myślę: „Uuu, powiedziałam to nieprawdziwie…”, ale gram dalej. Czasami jednocześnie gram i analizuję — a to bardzo niedobre i próbuję się tego wyzbyć. 

Teatr to żywy organizm. Lubię to, bo dzięki temu uczę się reagować, podejmować szybkie decyzję, co mogę, a czego nie mogę zrobić. Potem wracam do domu i jestem z siebie dumna, że udało się na przykład uratować jakąś kryzysową sytuację, choć tak naprawdę widzowie w ogóle nie mają o tym pojęcia, że coś było nie tak. Nie wiedzą, że wyszłam w innych spodniach albo bez jakiegoś rekwizytu. Chyba, że ktoś jest na spektaklu piąty czy szósty raz. A i tacy widzowie się zdarzają! Ale większość jednak takich szczegółów nie widzi. I chyba najlepiej o tym nie myśleć.

Czy aktorstwo bywa dla ciebie wymagające? 

To jest trudny zawód. Zwłaszcza wtedy, gdy muszę mierzyć się z emocjami, które nie są moje. Czasami wracam do domu i nie rozumiem, dlaczego nagle jest mi przykro, dlaczego robi mi się strasznie smutno. Próbuję przeanalizować cały tydzień, zastanawiam się, co się wydarzyło w moim życiu… i okazuje się, że nic. A potem dociera do mnie, że na próbie albo w spektaklu miałam scenę, w której musiałam przeżywać na przykład śmierć męża. Wracam i czuję, że ta energia jeszcze się ze mnie nie wytraciła. Muszę wtedy przelać ją gdzieś indziej albo po prostu pozwolić się sobie wypłakać. Potem mam już nową energię, czystą kartkę – i mogę iść dalej.

A miałaś kiedyś takie chwile zwątpienia?

Zawsze. Codziennie. Nawet dzisiaj. Jutro pewnie też. To taki zawód, w którym cały czas jesteśmy oceniani – prywatnie, w pracy, po pracy. Cały czas jesteśmy wystawieni na opinię i nie da się od tego uciec. Często z tym walczę, zwłaszcza kiedy w internecie przeczytam o sobie coś, co jest absolutną nieprawdą. Ogromnym wysiłkiem jest wtedy powiedzieć sobie: „Dobrze, wiem, jaka jest prawda i wiem, że tak bym nie postąpiła”. Ale potem wraca ten głos: „No tak, ale jakiś procent ludzi pomyśli, że jesteś taka i taka”. I to jest ciągła walka.

To podstawa — im mocniejsze poczucie wartości, tym mniejsza szansa, że coś nas ruszy. Ty jednak masz dużo poczucia humoru, dystansu, luzu. Jak to przekłada się na świat aktorski? Czy tam też jest miejsce na taki luz, czy jednak dominuje potrzeba ciągłej perfekcji?

Niestety, mimo że staram się mieć do siebie dystans, jestem straszną perfekcjonistką, jeśli chodzi o sprawy artystyczne. To świetne i jednocześnie fatalne połączenie. Jakby siedziały mi na ramionach dwie Pole: jedna mówi „zaśpiewaj, będzie fajnie”, a druga „nie śpiewaj, bo trzy dźwięki nie wyszły idealnie”. I ciągle się ze sobą o to sprzeczam.

Jeśli chodzi o dystans w pracy, to przede wszystkim chodzi o umiejętność znoszenia sytuacji typu: idę na casting, nie dostaję odpowiedzi i muszę powiedzieć sobie „ok”. To nie musi znaczyć, że jestem zła. Casting to skomplikowany proces. Może po prostu potrzebowali kogoś inaczej zbudowanego, o innym wyglądzie. Może nie poszło mi źle, tylko prostu nie była to rola dla mnie.

To nie jest tłumaczenie się, tylko świadomość, że nie wszystko zależy ode mnie. Na wybór aktora składa się masa czynników: jak wyglądam, co myśli producent, co myśli reżyser, czy dobrze wyglądam obok partnera, czy jest między nami chemia, jaką mam energię. Tego jest naprawdę dużo.

Trzeba mieć też ogromną cierpliwość. Bywa, że przez trzy miesiące nie mam ani jednego dnia wolnego, a potem przez kolejny miesiąc siedzę bez pracy. I to też jest trudne. Trudne i skomplikowane.

Wspomniałaś o swojej perfekcyjnej stronie. Zastanawiam się, jak wspominasz w takim razie udział w Twoja Twarz Brzmi Znajomo? Czy tam była duża walka ze sobą?

To była ogromna wewnętrzna walka. Pamiętam, że w czasie nagrań łączyłam to jeszcze z graniem w serialu i w teatrze. A Twoja Twarz… to około trzech miesięcy codziennej pracy — ciągłe treningi taneczne, wokalne, aktorskie. Odwzorować inną osobę jeden do jeden to nie taka prosta sprawa.

Do tego dochodziły jeszcze na przykład sztuczne zęby wypadające w trakcie, charakteryzacja, soczewki z innym kolorem oczu, maska, którą nosi się sześć godzin, jak nie więcej. W pewnym momencie masz ochotę ją po prostu z siebie zerwać i wyjść, ale wiesz, że nie możesz. Pierwsze odcinki były bardzo trudne – byłam kompletnie przebodźcowana, przerażona powtarzałam sobie: „Nie dam rady. Nie nadaję się”. Pierwszego odcinka w ogóle nie pamiętam. Jedyne, co pamiętam, to komentarze w social mediach, że „ona w ogóle nie mruga!”

Kiedy zobaczyłam siebie jako Kylie Minogue, faktycznie miałam oczy jak pięć złotych – byłam tak skupiona, żeby wszystko zrobić jak najlepiej, że chyba ani razu nie mrugnęłam. Ludzie pisali: „Ona jest jak robot! To chyba jakaś AI”.

Musiałaś pewnie potem to trochę odchorować.

Tak, musiałam. Ale mimo całego stresu i zmęczenia wspaniale wspominam pracę przy Twoja Twarz….Bardzo dużo się tam nauczyłam, poznałam cudownych ludzi.

Chyba jestem pracoholiczką — kocham pracować — ale w pewnym momencie organizm mówi „dość”. Po tych trzech miesiącach potu i łez, tej sinusoidy, gdzie raz byłam super szczęśliwa, bo coś mi wyszło, a innym razem płakałam, bo „katastrofa, źle mi poszło, ludzie to usłyszą”.

W końcu musiałam sobie uświadomić, że nie jestem wokalistką i na co dzień nie robię takich rzeczy, więc to normalne, że się potykam. Musiałam psychicznie odciążyć samą siebie, bo okropnie siedziałam sobie na głowie – tu nie wyszło, tam nie wyszło… W pewnym momencie coś pstryknęło: „Hej, masz się tym bawić!”. Wreszcie zrozumiałam, że o to w tym programie chodzi. To był niesamowity rollercoaster! 

Ale to też pewnie czegoś cię nauczyło.

Tak, nauczyło mnie wielu rzeczy. Przede wszystkim poznałam siebie, swoje możliwości, zauważyłam elementy nad którymi muszę popracować, sprawdziłam swoją wytrzymałość i dostrzegłam wiele innych cennych rzeczy. Pamiętam, że po nagraniu ostatniego odcinka obudziłam się następnego dnia i usłyszałam wokół siebie… ciszę. Myślę: „To niemożliwe. Dlaczego jest tak cicho? Czemu niczego nie słyszę?”. Już nie uczyłam się żadnej piosenki w zapętleniu, nie robiłam researchu, nie sprawdzałam gestów osoby, którą miałam odwzorowywać. Nagle to wszystko znika.

To było dla ciebie ciężkie?

Było. Bo nagle, z maratonu i ciągłego biegu, po prostu się zatrzymujesz. I co dalej? To już koniec? Już nie spotkam tych ludzi? Może prywatnie tak, ale nie powiemy sobie „cześć” o czwartej rano, wszyscy półprzytomni, w maskach, czekając na nagrania. Tego już nie będzie. Mam z tym ogromny problem – bardzo nie lubię tracić rzeczy, w które się angażuję. Nie lubię tracić ludzi, na których mi zależy, których kocham, lubię, z którymi pracuję. Bardzo to przeżywam. Takie sytuacje są dla mnie naprawdę trudne.

W aktorstwie to chyba częste – długa praca na planie, a potem pożegnania.

Dokładnie. Tak samo miałam, kiedy z „Na dobre i na złe” odchodzili Kasia Dąbrowska i Grzegorz Daukszewicz. Ciężko było mi zaakceptować to, że już ich nie będzie. Tłumaczyłam sobie w głowie: „Taka jest kolej rzeczy. Przecież oni nie umierają. Mogę się z nimi zawsze spotkać na kawę czy rozmowę”. I spotykam się – na premierach, eventach, różnych wydarzeniach. Widzimy się, ale zawsze mam wtedy trochę takie tęskniące,  złamane serduszko.

Nawiążę jeszcze do muzyki. Jest ci blisko do tej dziedziny? Myślałaś o tym, żeby zrobić z muzyką coś więcej?

Mam takie marzenie, żeby nagrać jakąś płytę, swoje piosenki. Jednak nie czuję się w tej dziedzinie jeszcze zbyt pewnie. Zdaję sobie też sprawę, że w dzisiejszych czasach ludzie mogą czuć przesyt. Świat social mediów wszystkich nas ze sobą zmieszał. Aktorów, piosenkarzy, tancerzy, influencerów. Czasami człowiek przychodzi w jakieś miejsce i słyszy: „A Ty jesteś aktorką? Piosenkarką? Influencerką?”.

Ale świat jest na tyle duży, że każdy znajdzie w nim miejsce.

Tak. Jednak zauważyłam, że jak ktoś robi więcej to jest często hejtowany. Bardzo nie lubię komentarza: „Jesteś od wszystkiego, czyli do niczego”. Dlaczego? Skoro naprawdę mam pasję do różnych rzeczy, lubię je robić i zajmuję się nimi od lat, to dlaczego miałoby to być złe?

Czasem może dlatego, że taki komentujący sam chciałby robić podobne rzeczy, ale brakuje mu odwagi. A kiedy brakuje pewności siebie, pojawia się frustracja. Media społecznościowe dają przestrzeń, by wyrazić takie emocje.

Ja też często frustruję się na siebie: „Dlaczego tego nie zrobisz?”. A potem przychodzi myśl: „Bez sensu”. I za chwilę kolejna: „Zaśpiewaj tę piosenkę. Napisz coś. Spróbuj”. I znowu: „Nie, przecież nikt tego nie posłucha”. 

A potem widzisz, że ktoś inny robi coś bardzo podobnego…

Dokładnie. I wtedy myślę: „Przecież to był mój pomysł”. No można było? Można było — i byłby to dobry pomysł. Wtedy tylko sama sobie przybijam piątkę, że pomysł był fajny, nawet jeśli nikt nie wie, że miałam go wcześniej.

Wspomniałaś wcześniej o mediach społecznościowych. Robiąc research, trafiłam też na twój kanał na YouTubie. Uważam, że to świetne, że nie usunęłaś tych dawnych filmów. Wynika z tego, że w przestrzeni internetowej działasz już od kilku dobrych lat. Czy przez ten czas twoje podejście do social mediów się zmieniło?

Pamiętam, jak zakładałam Instagrama. W życiu bym nie pomyślała, że za kilka, kilkanaście lat będzie wyglądał tak, jak wygląda teraz. Pamiętam też moment po emisji mojego pierwszego odcinka w Na dobre i na złe – nagle zaczęli mnie obserwować obcy ludzie. Przed wejściem na plan nawet nie pomyślałam, że coś takiego się wydarzy, że w moim życiu pojawią się ludzie, którzy będą chcieli śledzić moje prywatne życie.

Kiedyś byłam bardzo aktywna w social mediach. Później miałam prywatną sytuację, po której musiałam się pozbierać, trochę straciłam do tego serce i wypadłam z rytmu. Ale potem zdałam sobie sprawę, że ja naprawdę lubię tworzyć — lubię montować, wymyślać, kreować filmiki. Tak, jak rozmawiałyśmy wcześniej: wszystko robię sama. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś wrzucał za mnie posty czy montował materiały. To jest moje.

Uwielbiam to robić, nawet jeśli czasem siedzę do czwartej nad ranem, a o piątej mam transport na plan. Nieważne – muszę to zrobić, bo sprawia mi to ogromną przyjemność i daje satysfakcję. I uważam, że zawsze powinniśmy robić to, co sprawia nam radość, nawet jeśli obejrzy to pięć osób.

Czy moje podejście się zmieniło? Nigdy nie robiłam tego po to, żeby coś komuś udowodnić. Robię to dla fanu, bo to lubię. Często słyszę, że ludziom podoba się moje podejście do życia, moja osobowość, ta pozytywność, którą zarażam. Więc robię to po części też dla takich osób – bo mamy w życiu tyle smutku, że jeśli choć jedna osoba uśmiechnie się dzięki mojemu filmikowi, to dla mnie jest to takie małe zwycięstwo.

I to jest właśnie autentyczność, o której tyle się mówi – choć nie zawsze szczerze.

Tak. Ja naprawdę staram się być autentyczna… a właściwie nawet się nie „staram” – po prostu taka jestem. Nie potrafiłabym udawać kogoś, kim nie jestem. Trudno mi uwierzyć, że niektórzy kreują wizerunek całkowicie odbiegający od ich prawdziwego charakteru. Ja bym się bała, że się w tym pogubię – że coś zmyślę, zapomnę, nie dopilnuję tej kreacji. Absolutnie nie nadawałabym się do tego. Potrafię to zrobić w mojej pracy, ale nie w prawdziwym życiu.

Zainteresowanie twoją osobą bardzo wzrosło — częstotliwość reakcji, zaangażowanie odbiorców, cały odbiór. Czy czujesz, że to może być Twoje „pięć minut”?

Staram się na nic nie nastawiać. Najgorzej mieć oczekiwania, nie dostać tego, na co się liczyło, a potem czuć rozczarowanie i frustrację.
W ogóle mam tak w życiu, że oczywiście dążę do celu i spełniam marzenia, ale nigdy nic na siłę. Jeżeli coś ma do mnie przyjść, to przyjdzie. To nie znaczy, że nie chodzę na castingi i czekam, aż ktoś zadzwoni – nie o to chodzi. Raczej obserwuję: jeśli gdzieś zostanę zaproszona, to idę. A jeśli w jakimś miejscu mnie nie chcą, to widocznie to nie jest mój czas i nie jest mi to pisane.

Jestem otwarta na wszystko, co los mi przyniesie. Nie chcę ani osiadać na laurach, ani mieć zbyt wielkich oczekiwań – po co dokładać sobie kolejną rzecz? Ale nie ukrywam, że w głębi serca oczywiście liczę na to, że ta sytuacja przyniesie mi fajne projekty, fajnych ludzi i nowe, fajne doświadczenia.

Tego ci życzę. To też trochę opowieść o sztuce odpuszczania i braku oczekiwań. Zauważyłaś, że kiedy odpuszczamy, dopiero wtedy coś przychodzi?

Tak, absolutnie. Dzisiaj rano, jadąc do was prosto z planu, rozmawiałyśmy o tym z dziewczynami w charakteryzacji. Kiedy bardzo czegoś chcę, naciskam, cały czas o tym myślę – to nie przychodzi. A kiedy mówię sobie: „Dobra, trudno, odpuszczam temat, zrobiłam co mogłam”, nagle dzwoni telefon właśnie z tym marzeniem. To jest nauka odpuszczania, dystansu, cierpliwości… Życie to ciągły rozwój.

Jakie projekty najbardziej cię teraz przyciągają? O jakich marzysz?

Chciałabym pójść w stronę takiego Goldena – spróbować czegoś kontrastowego. Zagrać czarny charakter albo postać z problemami, która dostaje drugą szansę: jest okropnym człowiekiem, ale wydarza się coś, co sprawia, że chce się zmienić.

Bardzo podoba mi się też styl serialu Fleabag  czy 1670 – łamanie czwartej ściany, granie sceny, a jednocześnie puszczanie oka do widza, komentowanie. Chciałabym czegoś takiego spróbować. 

A z większych marzeń? Bardzo chciałabym spróbować zagrać na greenscreenie. Nie muszę nawet grać większej roli – chciałabym po prostu zobaczyć takie ujęcia na żywo i wziąć w nich udział. Fascynuje mnie, jak aktorzy potrafią wyobrazić sobie przeciwnika, którego potem ktoś „ulepi” w komputerze, a efekt jest realistyczny. To jest dla mnie absolutnie niesamowite aktorstwo. 

Sama myśl, że reżyser mówi: „Teraz przed tobą jest smok, boisz się. Kamera… akcja!” – i to działa. Bardzo chciałabym tego kiedyś doświadczyć.

Fot. Michał Orliński

Reklama