Karolina Gruszka: Każdy ma swoją skorupę

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin

Kinga Burzyńska: Obejrzałam film Władysława Pasikowskiego Zamach na papieża, w którym grasz jedną z ról. Na otwarciu festiwalu w Gdyni widziałam również Chopin! Chopin! Muszę powiedzieć, że Pasikowski jest wspaniały! Czy ty także tak rozsmakowałaś się w swojej postaci, jak my – widzowie? A przynajmniej będę tu wyrazicielką własnych uczuć.

Karolina Gruszka: Bardzo mi miło, że tak mówisz. Naprawdę pokochałam tę bohaterkę.

Dlaczego?

To była dla mnie dość nietypowa przygoda. Kiedy dostałam scenariusz z zaproszeniem na zdjęcia próbne – więc jeszcze nie wiedziałam, czy rzeczywiście zagram w tym filmie – pomyślałam, że ja
i Pasikowski to dość dziwna, ale ciekawa zbitka. Po przeczytaniu scenariusza od razu wyobraziłam sobie Biankę. Bo to jest po prostu dobrze napisane, naprawdę wyraziście.

 
Reklama

Od razu widziałaś ją po tych „literkach”.

Tak, od razu uruchomiło mi to wyobraźnię. No i pomyślałam sobie, że strasznie chcę to zagrać. Poszłam na zdjęcia próbne – na szczęście wcześniej porozmawiałam z kolegami i koleżankami, którzy już grali u Pasikowskiego. Uprzedzili mnie, że na zdjęciach próbnych tego kontaktu z reżyserem specjalnie nie będzie. I rzeczywiście tak było. Mimo tego, że byłam uprzedzona, to jednak było to dla mnie dosyć uderzające.

Czyli na zdjęciach próbnych Pasikowski siedzi i w ogóle nic nie mówi? 

Mówi „szybciej” i może jeszcze dwie rzeczy, ale to trwało bardzo krótko. Potem, po zakończeniu, zazwyczaj wymienia się jakieś uwagi – czy było dobrze, czy nie. A tutaj… nic. Zaraz po zdjęciach poszłam do swojej agencji, która ma biuro obok i powiedziałam: „Nie, to jakaś masakra. Już nigdy więcej nie pójdę na żadne zdjęcia próbne. I taka szkoda, że tego nie dostanę, bo tak bardzo chcę to zagrać”. Następnego dnia zadzwoniła Ewa Brodzka, reżyserka castingu i powiedziała, że Władysław Pasikowski proponuje mi tę rolę. Wszystko wydarzyło się w ekspresowym tempie – co rzadko się zdarza. Zazwyczaj czekamy tydzień, dwa, czasem trzy, aż zapadnie decyzja. To było bardzo miłe.

Czyli jeśli Władysław Pasikowski nie odzywa się do aktora na zdjęciach próbnych, to potem się odzywa (śmiech)? A jak to wygląda już na planie? Scenariusz jest bardzo soczysty – można było sobie tę postać dobrze wyobrazić „po literach” – ale potem trzeba ją jeszcze przecież zrealizować. Zarówno swój pomysł i to, co było zapisane. Jak wygląda wtedy ta komunikacja?

Wyobrażałam sobie Biankę, ale nie miałam pewności, czy to, jak ją widzę, pokrywa się z wizją reżysera. Przyszły do mnie inspiracje, które czułam, że są bardzo moje. Na przykład często w kontekście tej roli wracała mi Amy Winehouse – jej muzyka i sposób bycia. Z jednej strony bycie trochę na granicy wulgarności, ale z drugiej to światło, które miała w sobie, przez pewną dziecięcość, która się z tym mieszała. Taka zbitka: wulgarność z dziecięcością, z wrażliwością, z naiwnością.

Z jej poczuciem własnej wartości? Ona przecież to ma.

Tak, ma. Jest starsza od bohaterek Pasikowskiego z wcześniejszych filmów o jakieś dwadzieścia parę lat. To kobieta z dużym doświadczeniem życiowym. Prostytutka z hotelu „Wiktoria”, która przepracowała tam wiele lat, widziała niejedno. Ma koszmarny związek, ale też obudowała się pancerzem, żeby chronić swoją wrażliwość. Wie, czego już nie chce, w co nie chce wchodzić, co nie jest dla niej. Wie, kiedy spakować walizki i wrócić. To mi się bardzo podoba w tym scenariuszu – że ona kilka razy podczas tej podróży podejmuje decyzję: „Nie. Dosyć. To są moje granice”.

No właśnie – czy to twoje wyobrażenie spotkało się z wyobrażeniem Pasikowskiego?

Mam nadzieję. Nie mieliśmy okazji o tym za dużo o tym porozmawiać (śmiech).

Czyli na planie było tak samo?

Nie mieliśmy żadnych prób. Z założenia Władysław Pasikowski ich nie robi. Może – a właściwie na pewno – spotyka się z Bogusławem Lindą, bo oni ten scenariusz współtworzyli, ale z resztą aktorów nie. Udało mi się jednak wynegocjować jedno, półgodzinne spotkanie. Chciałam po prostu spojrzeć mu w oczy, żeby poczuć, co to za człowiek i żeby się potem zwyczajnie nie stresować na planie. To bardzo mi pomogło. Na tym spotkaniu usłyszałam, że żadnych prób nie będzie. Oczywiście, jeśli mam jakieś pytanie, to odpowie – pan Władysław jest bardzo kulturalny i nie unika odpowiedzi – ale sam z siebie nie ma takiej potrzeby. Podczas kręcenia wyglądało to tak: przychodziliśmy na plan, szybka inscenizacja i pierwszy dubel często był ostatnim. Czasem robiliśmy jeszcze jeden, ale dwa to już był komplet. Nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni, bo teraz zazwyczaj robi się tych dubli bardzo dużo. Tutaj – po zrobieniu sceny – właściwie zero feedbacku. Nie wiesz, czy dobrze, czy źle. A ja miałam poczucie, że gram dosyć daleko od siebie, trochę inną kreską niż zazwyczaj, trochę grubszą. Zastanawiałam się, czy nie przesadzam. Ponieważ nie dostawałam żadnego odzewu z drugiej strony, musiałam uwierzyć, że jest genialnie. Miałam dwa warianty: albo gram tak beznadziejnie, że już się nie da nic zrobić, albo tak świetnie, że nie ma uwag. Więc na własny użytek wybrałam tę drugą wersję, żeby się nie załamać. Trochę żartuję, ale jest w tym ziarnko prawdy.

Wyszło rewelacyjnie – przecież jesteś bardzo utalentowaną aktorką. Zapytam jeszcze o drugiego mężczyznę, którego spotkałaś na tym planie, czyli o Bogusława Lindę. To z nim masz najwięcej scen, z nim tworzysz bardzo skomplikowaną relację. To właśnie postać grana przez Lindę zabiera cię w tę podróż, wywozi w Bieszczady. Czy tutaj ten kontakt był trochę większy?

Zaraz ci odpowiem na to pytanie, jednak chciałabym zaznaczyć – mimo tego, że ten kontakt z reżyserem był specyficzny, to jednak jego charyzma na planie przenikała wszystko. Byliśmy częścią jego, bardzo konkretnej, wizji artystycznej. Wracając do Bogusia – spotkaliśmy się wcześniej przy filmie Ach śpij kochanie Krzysztofa Langa, więc wiedziałam, czego się spodziewać. Bardzo lubię z nim pracować i w ogóle lubię go jako człowieka. Uważam, że jest bardzo wrażliwym facetem, z ogromnym poczuciem humoru i dużym dystansem do siebie. Poza tym jest świetnym aktorem, ma ogromne doświadczenie, niesamowity słuch na rytm – na to, żeby w scenie było życie, żeby to było prawdziwe. Cały czas można się od niego uczyć.

A był taki moment, że mogliście pogadać, coś przeanalizować? 

Bogusław był dla mnie wsparciem. Mogłam do niego podejść i powiedzieć: „Słuchaj, Boguś, dlaczego reżyser do mnie nic nie mówi?”. A on na to: „To jest normalne. Wszystko jest dobrze”. Czasem podpowiadał mi fajne rzeczy w scenach – byłam na to bardzo otwarta.

A ten look Bianki – mówiąc kolokwialnie – to był twój pomysł? 

Rzeczywiście, w przypadku tego filmu miałam duży wpływ na kostiumy, bo od razu je sobie wyobraziłam. Potem spotkałam się z cudowną kostiumografką, Małgosią Braszką, która ma ogromne doświadczenie i wcześniej współpracowała z Władysławem Pasikowskim. Kiedy opowiedziałam jej o Amy Winehouse, o tym, jak chciałabym, żeby Bianka wyglądała, od razu zrozumiała, o co mi chodzi i jeszcze to rozwinęła. Po naszej dłuższej rozmowie telefonicznej przyniosła propozycje, które były właściwie
w punkt. Wszystkie kostiumy Bianki jako prostytutki były idealne. Trochę dłużej szukałyśmy tej wersji „miękkiej”, domowej – kiedy zrzuca ubrania i jest naturalna. Miałam na to swój pomysł,
a Władysław Pasikowski zupełnie inny. On widział ją w szarym golfie, ale znaleźliśmy kompromis.

Czyli jednak czasami można?

Tak. Mam wrażenie, że pan Władysław z dużym szacunkiem podchodzi do aktorskiej intuicji. 

Co Bianka czuje do Bruna? Zastanawiałam się nad tym przez cały film. 

Podobała mi się ta niejednoznaczność ich relacji. Zanim weszliśmy na plan, jeszcze czytając scenariusz, myślałam sobie: co by było, gdyby Bruno nie dostał tego zlecenia? Gdyby zostali w tej chacie tylko we dwoje. Jest między nimi dziwne porozumienie, wzajemne zainteresowanie, jakaś czułość — mimo że oboje nie są emocjonalnie otwarci i dużo przeszli. Każde z nich ma swoją skorupę. Ona nie chce dać sobie zrobić krzywdy, ale przy nim czuje, że może się trochę otworzyć. Że może jest szansa na coś prawdziwego między nimi. Z drugiej strony on chyba czuje, że Bianka pomimo całego swojego kontekstu ma w sobie życie. Myślę, że ludzie dzielą się na żywych i martwych za życia. Jej, wbrew wszystkiemu, udało się pozostać żywą. I Bruno to czuje. Dlatego chce spędzić z nią swoje ostatnie miesiące. Wcale nie chodzi tu o seks, tylko o to, żeby po prostu można było ze sobą pobyć. W kontakcie. Tylko okoliczności tak się układają, że nie za bardzo to wychodzi.

Pamiętam taką scenę, kiedy Bianka jest z postacią graną przez Dobromira Dymeckiego, Władeczkiem, a na ganku siedzi Bruno. Zastanawiałam się, co on sobie w tym momencie myśli. Czy nie jest mu jej trochę szkoda? Czy nie jest o nią zazdrosny? Czy w innych okolicznościach by o nią zawalczył?

Myślę, że nie bez powodu Bruno zachowuje się na łódce tak, a nie inaczej. Emocjonalnie jest to podbite tym, co wydarzyło się wcześniej. A z drugiej strony, przecież to jest jej zawód. Trudno traktować to jako zdradę. Tym bardziej, że między nią a Brunem nie ma żadnych zobowiązań, żadnych głębokich wyznań ani planów na przyszłość. Poza tym Bruno nie jest wobec niej szczery. Nadwyręża jej zaufanie, więc Bianka ucieka w to, co zna. W czym żyje na co dzień. To jest jej mechanizm obronny.

To niesamowite, że Pasikowski potrafił w godzinie i pięćdziesięciu minutach zawrzeć tyle różnych historii – i żadna z nich nie jest płaska.

Sama cieszyłam się, że to nie jest taka stereotypowa „kobieta Pasikowskiego”. Oczywiście to widzowie oceniają, ale będąc na planie miałam przyjemność z tego, że jest tam dużo warstw. Chociaż czasami brakowało mi scen, w których moglibyśmy jeszcze bardziej poczuć jej perspektywę.

Jesteś nie tylko kobietą Bruna, ale też kobietą Chopina. Hrabina Potocka również była niezwykłą postacią. Wiem, że sporo o niej czytałaś, przygotowując się do roli. To musiało być bardzo intrygujące – kim ona była i jaką kobietę chciałaś stworzyć?

Muszę ci najpierw zadać pytanie: chcesz dowiedzieć się rzeczywiście o niej, czy o hrabinie Potockiej w filmie?

O niej w filmie dowiadujemy się mało. Wiem, że Chopin jest tu najważniejszy, ale chciałabym dowiedzieć się więcej i o George Sand, i o hrabinie Potockiej.

Jest pewien niedosyt, faktycznie. Czułam go już na etapie czytania scenariusza. Ale kiedy Michał Kwieciński zadzwonił do mnie z propozycją – była to od razu konkretna propozycja roli, bez zdjęć próbnych – powiedział: „Wiesz, to nie jest duża rola, ale bardzo dla mnie ważna, bo jest na początku i na końcu filmu. To pewnego rodzaju klamra”. W filmie w ogóle nie ma rozwiniętych postaci drugoplanowych – to właściwie same trzecie plany. My, aktorzy, świadomie weszliśmy w tę historię, wiedząc, że mamy do spełnienia pewne funkcje. Naszym zadaniem była pomoc w pokazaniu kolejnej odsłony Fryderyka Chopina – dzięki naszym postaciom, ale bez możliwości stworzenia głębokich portretów psychologicznych.

Co w takim razie przeczytałaś o hrabinie Potockiej?

Ona była naprawdę fascynującą kobietą. Z jednej strony – niezwykle wpływową, bogatą hrabiną, która brylowała na salonach. Podobno była również królową intryg – wiedziała, o co chodzi w tym świecie. Z drugiej – była muzycznie wykształcona, bardzo zdolna, pięknie śpiewała, grała na harfie
i fortepianie i to na poziomie profesjonalnym. Muzycy zachwycali się jej głosem, a Chopin uwielbiał, kiedy śpiewała i grała na harfie.

Obracała się nie tylko wśród arystokracji na skonwencjonalizowanych salonach, lecz także wśród bohemy. Przyjeżdżała na nocne spotkania artystów i świetnie się tam czuła, wspierała ich. Lubiła łączyć te dwa światy.

Miała również bardzo tragiczny rys. Całe swoje bogactwo zawdzięczała małżeństwu z hrabią Mieczysławem Potockim – mężczyzną przemocowym, który ją izolował, bił i znęcał się nad nią psychicznie oraz fizycznie. Urodziła kilkoro dzieci – wszystkie zmarły bardzo wcześnie, ale pomimo tej tragedii potrafiła się wyzwolić z tego związku. Rozwiodła się, wynegocjowała wysoką rentę – na tamte czasy coś zupełnie wyjątkowego – i dzięki temu stała się niezależna finansowo, wolna. Żaden mężczyzna już jej nie ograniczał. Przyjaźniła się z Chopinem, ale także z Norwidem, a Zygmunt Krasiński był w niej zakochany. Z nim rzeczywiście łączyła ją głębsza relacja. Artystów wokół niej było bardzo dużo.

Czy Hrabina Potocka kochała Chopina? A może to była raczej fascynacja artystą?

Tego nie wiemy tak do końca. Pojawiły się kiedyś listy między Chopinem a Potocką, opisujące namiętną, płomienną relację – później okazało się, że były fałszywe.

Z tego co mówisz wynika, że hrabina Potocka byłaby fantastyczną bohaterką osobnego filmu.

Tak, ona miała swoje płomienne relacje, ale raczej nie z Chopinem. Z nim łączyła ją przyjaźń – również w czasie, gdy Chopin był z George Sand, a ona z Krasińskim. A kiedy Chopin był już bardzo chory, to właśnie ona się nim opiekowała. I to widać w filmie. To właściwie główna funkcja jej postaci – że w końcu to ona przy nim zostaje, daje mu czułość i obecność. Pomaga mu spełnić jego ostatnią wolę, rozumie go. Widać to także w ich zachowanej korespondencji. Gdy rozmawialiśmy o tym, jakim znakiem powinno być pojawienie się Delfiny w filmie, to właśnie takim – że Chopin nie odchodził dzięki niej samotnie.

Fot. Paulina Pawłowska

Reklama